Dzień sądu

62 8 5
                                    

Kolejny dzień w pracy zaczął się dla niej bólem brzucha. Drzwi gabinetu były zamknięte, a Louis był spóźniony już ponad godzinę. Nie miała pojęcia z czego to wynika, ponieważ wyjątkowo nie dostała od niego żadnego telefonu, żadnej wiadomości SMS, nawet suchego maila.  Zazwyczaj kiedy miał się spóźnić informował o tym... Musiała świecić oczami, przełożyła kilka spotkań, tymczasem nadal się nie pojawiał. Kilkukrotnie próbowała się do niego dodzwonić, jednak mimo sygnału nie odbierał.

W końcu wpadł tuż przed dwunastą. Wyglądał tak jak zwykle - jak bóstwo i Lukrecja aż westchnęła na myśl o nim, ale zaraz zarumieniła się bardzo, przypominając sobie sytuację sprzed klubu. Miała tylko nadzieję, że on także był lekko wstawiony i albo nie pamięta, albo klasa, której była pewna sprawi, że po prostu nie będzie jej wypominał tej gafy. Wchodząc do gabinetu jednak nawet na nią nie spojrzał.

Nie umiała się skupić przez cały dzień - była już przekonana, ze on doskonale pamięta tą sytuację... Kilkukrotnie przynosiła mu kawę, a on nawet nie podziękował jak miał w zwyczaju. Stres narastał, a Lukrecja wiedziała, że przegrała. Nie miała już co liczyć na to, że on na nią spojrzy inaczej niż na pracownicę, w dodatku po takiej żenującej wpadce wiedziała już, że nie odważy się go otwarcie kokietować.

Dlatego też wyjątkowo założyła tego dnia grzeczny sweterek, okularki zamiast soczewek i spodnie w kancik. Inni współpracownicy żartem podpytywali ją, czy jest chora, ponieważ w ich opinii była również nienaturalnie blada... W końcu, tuż przed zakończeniem zmiany podszedł do niej szef, a jej serce zabiło szybciej z powodu nadziei.

- Posłuchaj, nie chcę pamiętać tamtego wieczoru - rzekł w końcu Louis, a ona ochoczo pokiwała głową, pewna, że może usłyszy coś, co sprawi, że poczuje się nieco mniej niezręcznie.

- Prawdę mówiąc, ja również nie chcę pamiętać... - uśmiechnęła się lekko, zatrzepotała zalotnie rzęsami i spuściła skromnie wzrok.

- Proszę - położył jakieś świstki na biurku, założył kurtkę i wyszedł z biura, a w drzwiach odwrócił się i rzekł jeszcze: - Nie martw się, odliczę ci z pensji, nie musisz teraz zwracać całości.

Zerknęła na papierek i aż usiadła z wrażenia. Był to paragon ze sklepu opiewający na sumę taką, że będzie musiała pracować prawie tydzień aby go spłacić. Drugi paragon opiewał co prawda na znacznie niższą kwotę - na początku najwyraźniej Louis próbował oddać buty do czyszczenia, ale kiedy się nie udało, postanowił kupić nową parę. Łzy stanęły jej w oczach, a jednocześnie wyobrażenie o księciu na białym koniu runęło. Już rozumiała także powód jego spóźnienia do pracy. 

Wracając do domu odrzuciła propozycję Katherine odnośnie wspólnego wyskoczenia na drinka i shopping. Nie miała ani humoru ani pieniędzy, jak wynikało z jasnego komunikatu szefa. Wyglądało wręcz na to, że przez następny miesiąc nie będzie miała humoru na nic. Dawno nie poczuła się tak odrzucona i zastanawiała się, czy tak samo potraktowałby inną kobietę. Buty butami, ale jednak Lukrecja była przekonana, że gdyby była odrobinę ładniejsza, odrobinę bardziej bogata i bardziej skąpo ubrana, to być może skwitowałby całą sytuację śmiechem i propozycją odwiezienia do domu. Nie mogła zapomnieć wyrazu jego twarzy wtedy, pod klubem.

Wchodząc do domu zbyła milczeniem powitanie ze strony mamy, po czym od razu udała się do swojego pokoju i trzasnęła drzwiami, po czym padła na łóżko jeszcze w płaszczyku.

- Goldie, twoje akwarium musi poczekać - powiedziała w stronę kuli, po czym zaczęła jej drżeć broda i po prostu się rozpłakała.

Łzy ciurkiem spływały jej po twarzy i zaczynała już pociągać nosem, kiedy usłyszała pukanie do drzwi i zatroskany głos mamy odezwał się zza drzwi:

Życzenia LukrecjiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz