VI Zguba

165 18 0
                                    

Drzwi były otwarte na oścież, przekrzywione, zwisały smętnie z futryny. Niewiele myśląc, wbiegła do środka. Wewnątrz panował rozgardiasz nie do opisania: ktoś przekopał zawartość jej biurka, wyrzucił zawartość szaf... Omiotła wzrokiem przestrzeń, szukając wskazówek. Szkatułka z biżuterią stała nietknięta. Jeśli nawet ktoś próbował sprawiać pozory włamania, marnie mu to wyszło. Złodziej nie przeoczył y jej pereł po babce ani rodowej broszki Longbottomów. Laptop oczywiście zniknął. Jak i wszystkie istotniejsze zapiski czy notatki, co odnotowała poskładawszy papiery na stos.

Dlaczego? Kto to zrobił? Komu mogło zależeć na...

Cholerna Luna!

Jakby na potwierdzenie swojej tezy, dostrzegła strzępek kartki, jej własnej kartki, na której ktoś nieco chaotycznym pismem naskrobał: 

jeśli zależy Ci na zgubie przyjdź pod...

Na dole umieszczono adres. Pismo wyglądało na znajome. To musiała być Lovegood.

Miała tam nie iść. Wydłubała świstek z płaszcza i położyła go na blat obok tego, który znalazła w splądrowanym mieszkaniu.

Rzuciwszy kilka zaklęć sprzątających, naprawiła drzwi, po czym poszła zaparzyć sobie piątą tego dnia kawę. Wiedziała, że z pracy tego wieczoru będą nici, a stres nie pozwoli jej przełknąć choćby kęsa kolacji. Na szczęście koty nie uciekły ‒ siedziały schowane pod kuchennym zlewem. One również do reszty straciły apetyt.

Gdy Neville wrócił, nie pozostał już żaden ślad po włamaniu, a ona była zbyt zmęczona i wściekła na niego, by mu o tym opowiadać. Stwierdziła, że zrobi to następnego dnia przy śniadaniu. I że Longbottom pójdzie z nią na spotkanie. Dwie pieczenie przy jednym ogniu - pomyślała, zapadając w sen.

O poranku obudził ją stukot sowy z najnowszym wydaniem Proroka. Za każdym razem, gdy wrzucała siwce kilka knutów do skórzanej saszetki, zastanawiała się, po co wciąż prenumeruje ten szmatławiec. Dziennikarze gonili tu za tania sensacją, często nie zadając sobie nawet trudu by potwierdzić opisywane w artykule zdarzenia. Kompletny brak profesjonalizmu. A potem przypominała sobie, że ów szmatławiec był i tak najlepszą gazetą magicznego świata i wzdychała z irytacją. Za czasów jej młodości...

Na dzień dobry, jeszcze zanim nalała sobie kawy, z pierwszej strony uderzyła ją twarz Pottera. Zaklęła, bo z wrażenia ochlapała się kawą. To była chyba jedyna osoba, pomijając Draco Malfoy'a, której szczerze nienawidziła w czasach szkolnych. Prawdę powiedziawszy, jego uśmiechnięta uprzejmie twarz do dziś wysyłała dreszcze w dół jej kręgosłupa.

Odchrząknęła i rozejrzała się po mieszkaniu sprawdzając, czy Neville niczego nie zauważył. Jednak on nadal chrapał. Ze zdumieniem zdała sobie sprawę, że spędził tę noc na kanapie. Znów spojrzała na mi drżącą się twarz Pottera na ruchomej, magicznej fotografii. Wszyscy podejrzewali, że to on był dziedzicem Slytherina, wtedy, gdy na drugim roku zginęła Ginny Weasley. Jej rodzina, może i uboga, ale jedna ze starszych w czarodziejskim świecie, wymogła wtedy na dyrektorze zamknięcie szkoły i wszczęcie śledztwa. Ministerstwo poparło te żądania na tyle entuzjastycznie, że wysłali nawet ekipę autorów pod widzą Shacklebolt. Wszystko na nic. Komnatę zamknięto a gnojek oczywiście nigdy się nie ujawnił.

Dlaczego podejrzewała akurat jego? Bo tylko on wydawał się na tyle inteligentny i opanowany. Poza tym chodziły słuchy...

Teraz była na siebie zła za te wspominki, bo zupełnie odebrały jej ochotę do jedzenia.

Z mdlącym uczuciem w żołądku podeszła do męża, żeby go obudzić. Musieli iść, jedli mieli zdążyć z dzisiejszymi sprawami, trzeba się było spotkać z Luną z samego rana.

Mistrz - szpiegowski, polityczny, SevmioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz