Rozdział 2

97 3 0
                                    

,,Nikt nie powiedział, że dobre decyzje nie będą cię ranić.''

2 lata później

-Diaval!- krzyczy w przestrzeń Czarownica, na wskutek czego, z pobliskiego drzewa spadła jedna z drobnych wróżek. Ktoś chyba urządził sobie krótką drzemkę w koronie liści, o czym świadczą lekko zamulone oczy.

Kobieta obdarza ją obojętnym spojrzeniem, kiedy ta wznosi się w powietrze, wypowiadając po drodze liczne przeprosiny. Ciężko wzdycha, oczekując na swojego sługę, chociaż wie, że Aurora nie lubi, kiedy go tak określa. Sądzi, że uwłacza to jego osobie i czyni mniej ważnym, niż jest w rzeczywistości. Gdyby tylko wiedziała, jak przebiegł proces jej wybudzania i dlaczego to wszystko robi, byłaby wielce zdziwiona. Samo jej życie, możliwe, iż potoczyłoby się inaczej. Nie, że ma coś do jej wybranka. Przynajmniej nie więcej, niż do reszty ludzi. Po prostu, jest dla niej za prosty, momentami zbyt idealny i posiada dziwne przeczucia, że ich uczucia, nie są do końca jasne i klarowne. A przynajmniej nie tak, jak obie strony lub jedna z nich, by tego chciała.

-Nareszcie- wypowiada, kiedy na gałęzi przysiada wezwany kruk. Podchodzi do niego, stukając laską o ziemię, a on przechyla głowę na prawą stronę. Specjalnie go nie odmienia, żeby nie zadawał zbyt dużo pytań.- Zanieś to do zamku. Do Aurory.- wyciąga w jego stronę kawałek pożółkłego papieru, zwiniętego w rulonik.

Podlatuje odrobinę do góry, chwytając ją w szpony. Kracze w odpowiedzi, pragnąc poznać szczegóły, ale Czarownica obraca się na pięcie i niewzruszona odchodzi. Rozdrażniony kruk przewraca oczami, w myślach przedrzeźniając postawę oraz jej sposób przeprowadzenia rozmowy. Przynajmniej, nie zamieniła go w psa, a na skrzydłach, dostanie się tam dwa razy szybciej, niż idąc piechotą.

Tylko, nie będzie mógł pogadać z Aurorą.

***

Nie miał dużego problemu w dostaniem się do środka. Od kiedy Aurora objęła rządy w królestwie, a co za tym niestety poszło- zaczęła spędzać tam większą część swojego młodego życia, stał się prawie stałym bywalcem, o ile nie mieszkańcem.

Nigdy jej to nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie. Wieczorami wyczekiwała jego przybycia, chociaż przeważnie zjawiał się co dwa dni, o ile nie miał żadnych ważnych raportów czy wiadomości do przekazania w jej ręce. Był przyjemną odskocznią od królewskiego życia, do którego została przymuszona kilka miesięcy po objęciu tronu, żeby nauczyć się królewskiej etykiety. Jego wizyty przeważnie dłużyły się godzinami, zabierając czas przeznaczony na sen. Nigdy na to nie narzekała. Momentami, czuła się bardziej wypoczęta, niż podczas normalnej ilości snu. Zdarzały się dni, kiedy towarzyszył jej o poranku, nie odlatując o wschodzie słońca, jak miewał w zwyczaju. Przeważnie niewiele rozmawiali, przez jego kruczą postać, ale zawsze jej słuchał i pomagał.

W zamian zostawiała mu otwarte okna w gabinecie, jadalni, sali koronacyjnej i sypialni, żeby w każdej chwili mógł do niej dołączyć. W niektórych nawet posiadał przeznaczony dla niego stojak, żeby nie musiał szukać sobie specjalnie miejsca na odpoczynek. Choć często w sali głównej, zasiadał na oparciu lub podłokietniku, gdzie w chwilach nudy, Aurora głaskała go po piórkach na grzbiecie.

Część służby, nawet się go obawiała. Głównie przez początki, w których potrafił wyrzucić, przez ciągnięcie za ubrania, lub spłoszyć ich tak, że do następnego dnia rano nie zaglądali do Aurory. Stawało się to tylko wtedy, kiedy podczas jego pobytu, czy kilka chwil przed nim, zapadała w sen nad papierami. W końcu jednak, sam ją budził, żeby nie była na następny dzień obolała przez niewygodną pozycję do spania. Kiedy się o tym dowiedziała, nie była zbytnio zła. Bardziej rozczulona jego zachowaniem i troską. Choć nie podobało jej się, że nie raz atakował, na szczęście, bezbronnych ludzi. Nie przeżyłaby, gdyby któryś zrobił mu krzywdę.

Inna Przyszłość [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz