descriptive chapter

71 8 27
                                    

Gianna i Boden jechali samochodem nad jezioro, gdzie stacjonowała reszta, choć jechali to złe określenie. Pędzili sześćdziesiąt na godzinę, bo Joe nie chciał spowodować wypadku. Poddenerwowany Wallace zacisnął palce na podłokietniku, a Mackey westchnęła znudzona.

— Joe jeśli nie przyspieszysz, to zwariuję — mruknęła i przełączyła piosenkę na swojej playliście

— A co jeśli coś nam się stanie?

— Stanie się tobie, jeśli nie przyspieszysz — dziewczyna nie wytrzymała i uderzyła w zagłówek kierowcy.

Tymczasem w obozowisku panowało wielkie zawirowanie. Vanessa plątała się w kuchni przeszkadzając Bekker, która non stop strzelała wyrazami niecenzuralnymi przeklinając przy tym Connora, Casey'a, Brett i każdego kto plątał jej się pod nogami lub po głowie.

— Vanessa do stu piorunów idź powkurwiać Rhodes'a a nie mnie bo mam dosyć! — Rojas podskoczyła razem z krzesłem i odsunęła się na bezpieczną odległoś, biorąc przykrywkę od garnka jako tarczę

— Ale ja tylko oddycham i staram się być jak najdalej od Kim. Nie dramatyzuj tak —

— To oddychaj ciszej —

Rojas po cichu odłożyła pokrywkę na blat i usiadła na ulubionym fragmencie blatu, tym na który dosięgała. W tym samym czasie telefon dr. Bekker rozdzwonił się, znajomym dla blondynki dźwiękiem.

— JA ZWARIUJĘ NORMALNIE MAM DOSYĆ WYCHODZĘ — Jak powiedziała tak i zrobiła, zostawiając przy tym biedną Rojas i połowicznie upieczone kurczaki w piekarniku.

Wybiegając z kuchni mało nie zabiła się o kłócące się na schodach Sylvie i Emily.

— Kiedy chciałaś mi o tym powiedzieć? — zapytała Brett z wyrzutem.

— Ja... ja nie wiem. Nie chciałam cię martwić, ale za dwa dni muszę wracać do Chicago. Chciałam załatwić to inaczej, ale chyba się wkopałam.

— Myślałam, że sobie ufamy. Chyba jednak nie do końca — Syvlie otarła ledwo widoczną łzę.

Emily przyciągnęła przyjaciółkę do siebie i zamknęła ją w szczelnym uścisku.

— Jak już wylecę, to weź się w końcu za Antonia. Widzę jakie robisz do niego podchody, nie zmarnuj okazji — wyszeptała Foster i podniosła się ze schodka — Tym razem nie odpuszczaj. Następnym też —

Po drugiej stronie obozu panował wielki chaos. Kelly i Gabby próbowali ocucić Shay, co szło im raczej marnie. Tak samo szło Kim z Upton. Hailey siedziała załamana na pomoście, a nie świadoma niczego Kim pozwalała jej wypłakiwać się w swój polar. Leslie za to czuła się okropnie. Erin wytłumaczyła jej tylko tyle, ile uznała za słuszne. Powiedziała, że robią to dla dobra Jay'a i Hailey. Na samą myśl o blondynce zrobiło jej się słabo.

— Leslie spokojnie — wyszeptał Severide i objął ją ramieniem. — Nie wiem jakim chujem trzeba być, by wpakować ciebie i Hails w takie gówno, ale zapewne trzeba być rozmiarów Jayden'a — siedząca obok Dawson zgromiła go wzrokiem.

— Ja nie wiedziałam, że to skończy się w taki sposób. Myślałam, że będzie to w taki sposób, w jaki opisała to Erin —

— Rozumiem, że jesteś zła na siebie i na nich, ale obydwoje potrzebujecie teraz siebie — Dawson złapała przyjaciółkę za rękę. — Nie pozwól, by dwójka idiotów zniczyła zarówno ciebie, jak i wszystkich których kochasz.

— Kocham? — Shay otarła zapłakane policzki i spojrzała na Gabby i Severide'a

— Obserwowałam cię przez cały odkąd przyjechaliśmy. Widziałam jak na nią patrzysz, więc nie leć ze mną w kulki i idź do niej —

Młodszy Halstead siedział u siebie w namiocie i podrzucał scyzoryk, łapiąc go tuż nad ziemią. Tą niezwykle fascynującą czynność przerwał mu bardziej rudy z nich.

— Wiesz co Jay? Ciesz się, że nie mam szpadla pod ręką, bo najpierw przypierdolił bym ci nim w łeb, a później zakopał bym cię z jego pomocą gdzieś na środku pustkowia —

— Dzięki za miłe słowa, jednak zapraszam wypierdalać. Nie mam ochoty na twoje kazania Will, nie dzisiaj — Will ździelił brata w głowę z otwartej ręki i spojrzał na niego z mordem w oczach.

— Zaprosić to ja mogę ciebie i Erin, by przeprosić Hailey i Leslie, bo nie wydaje mi się, by którakolwiek z nich była odpowiednio wtajemniczona w to co odpieprzyliście —

— Lindsay wyjechała — wymamrotał Jay i otworzył scyzoryk — Dostała robotę w FBI, nawet się nie zawahała.

— Co to ma do rzeczy?

— Zastanawiało cię kiedyś, do czego zdolny jest ludzki organizm? — Jay spokojnie wyszedł z namiotu i obrócił kilkukrotnie nóż w dłoni, oddychając spokojnie — Mnie zastanawiało i to nie raz. Gdybym miał policzyć każdą złamaną kość, czy to rękę, czy żebro, czy każdą ranę po kuli, nie wyciągnął bym satysfakcjonujących mnie wniosków. Każda rana kiedyś się goi, prawda?

— O czym ty mówisz Jayden?

— Niestety ta rana nie zagoi się nigdy —

𝗲𝗻𝗱𝗹𝗲𝘀𝘀 𝘀𝘂𝗺𝗺𝗲𝗿 | chatOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz