Pierwsze Starcie

593 39 22
                                    

-Przynieście beczki z prochem, musimy zniszczyć trochę statków-

Wszystkim to zdanie odbijało się w głowie niczym echo. Proch był cenny i ciężki do zdobycia, miał służyć jako ostatnia deska ratunku w kwestiach finansowych. A teraz musieli go użyć aby uratować swoją wyspę. Nie wiedzieli jak smok chce wykorzystać te beczki, było ich ledwie czternaście.

-Nowe plany. Oprócz beczek przynieście również cienkie liny i materiały bądź skórę- powiedział jeden z Wikingów, przybiegając pod sam składzik. Wszyscy posłusznie podzielili się na trzy grupy, które miały dostarczyć materiały. Beczki ostrożnie staczano na ścieżkach, materiały znoszono masami, a kilku ludzi przyniosło cienkie, długie i, co ważne, łatwo palne liny.

-Dobra, teraz patrzcie uważnie- powiedział Szczerbatek i złapał kawałek materiału, wsypał do niego garść prochu i związał u góry liną- To proszę Państwa nazywa się granat. Pozwoli na zatopić statki, więc zacznijmy robić ich więcej- 

Tak jak powiedział smok, tak zaczęto robić dopóki nie zrobiono okazałego stosiku tej małej lecz potężnej broni. Łowcy byli blisko Berk, niektóre statki zaczęły składać żagle aby się unieruchomić. 

-Dobra, wszyscy którzy potrafią, niech zamienią się w smoki! Do Wikingów mam jedną prośbę, poprzywiązujcie do nas po kilka sztuk naszej ofensywy-

***

Kiedy wszystkie smoki były gotowe do ataku na Łowców, wznieśli się w powietrze i polecieli ku statkom. Plan był prosty i wydawał się skuteczny. Smoki latały parami, jeden z nich rzucał prowizorycznym granatem, drugi strzelał w niego kiedy miał dotknąć statku, dzięki czemu powstawał wielki wybuch, który na raz powinien zniszczyć statek. Nawet jakby nie zniszczył go wystarczająco, statek będzie płonąć, aż nie utonie.

Nocne Furie były wyjątkami w zasadzie par. One latały pojedynczo i  miały najwięcej "prezencików". 

***

Tam jest!, pomyślałem widząc statek, który miał na sobie najwięcej katapult. Leciutko zniżyłem lot i przygotowałem się do zrzucenia małej bomby. Kiedy byłem nad nim puściłem paczuszkę i kiedy miała uderzyć w statek strzeliłem w nią powodując ogromną eksplozję. Kto by pomyślał, że garść prochu jest tak potężna. Miałem jeszcze sześć grantów. Widziałem i słyszałem kolejne wybuchy. Statków było coraz mniej, jednak czułem że to nie koniec. To się nie skończy na kilku statkach. Nie mógłbym uwierzyć, że Łowcy są tak słabi. Zrzuciłem kolejny prezent na kolejny statek i ponownie strzeliłem. Tak jak poprzednio okręt stanął w płomieniach. Cała zatoka Berk i jej okolice były zasłane palącymi się statkami, w powietrzu było mnóstwo popiołu i iskier. Ciężko się oddychało, ale zostało mało statków do zniszczenia. Kolejna bomba, kolejny wybuch. Nikt się nie przejmował, że na tych statkach są ludzie, oni byli gotowi nas powybijać co do jednego, zostawiając tylko mnie i moją mamę. Ostatnie cztery bomby wyrzuciłem na ostatni, największy statek, inne smoki też. 

Ogromna eksplozja miała zniszczyć statek, zatopić go wraz z załogą. W powietrze wystrzelił słup ognia. Niebo stało się całe czerwone, wokół latało mnóstwo iskier i popiołu, który strasznie kuł płuca i gardło. Wszyscy byli szczęśliwi, wszystkie statki zostały zatopione! Pierwsza fala została odparta bez straty nawet jednego z naszej strony!

Nasze szczęście nie trwało długo. Trwało raptem może pięć minut. Skończyło się kiedy ogień się zmniejszyły, a ze statku wyleciała ogromna siatka łapiąc Hakokła i wciągając go na cały czas cały statek. Tak gdzie deski zostały wypalone do cna, było widać zielonkawą stal, która wyglądała na niewzruszoną naszym atakiem. W powietrze wyleciała fala strzał. Mi się udało wyminąć wszystkie, jednak nie każdy miał tyle szczęścia co ja. Jot i Wym dostali, zaraz po tym wytracali wysokość, aż nie uderzyli w taflę wody. Oni także zostali pochwyceni w sieć i wciągnięci na pokład, gdzie wrzucono ich do klatki z identycznego materiału. Wszyscy dostali wewnętrzną wiadomość; Wycofujemy się!

Szybko wróciliśmy na Berk. Nikt jednak nie zmienił się w człowieka oprócz Szczerbatka.

-Szykujcie się na walkę wręcz- powiedział- Musimy sobie z nimi poradzić inaczej nie będzie jutra, nie będzie nas, naszych rodzin, domów. Jak się im teraz nie stawimy, to nikt inny tego nie zrobi!

Wikingowie krzyknęli w przypływie odwagi i ustawili się w strategicznych miejscach na Berk. Na dokach towarowych stali Łowcy, przegrupowując się. Każdy miał łuk, kołczany pełne strzał i miecz lub topór. 

***
(Matko ile ja dzisiaj razy POV zmieniałam XD)

Wikingowie byli cicho, dzieci były bezpieczne w świątyniach. Jeżeli ich ofensywa zawiedzie, nawet fakt, że dzieci są w świątyniach nie zatrzyma Łowców. Oni nie mają litości, godności czy honoru. To tępe osiłki, z niczym pod czaszką, są jak marionetki, a ich mózgiem jest Viggo. Kukiełki szły powoli mostami do góry ze strzałami gotowymi do zabicia kogokolwiek kto byłby na tyle głupi aby wejść na ich trajektorię. Pierwsza zasadzka była blisko i dalej nie została przez nich zauważona. Jeden z Wikingów pchnął sztucznego człowieka w stronę Łowców. Jak wszyscy się spodziewali strzały przeszyły przez ciało biednego manekina, a ten wydał z siebie dziwny dźwięk. Gaz Zębiroga Zamkogłowego wydostawał się ze sztucznego manekina jak zielona fala, szybko otaczając Łowców. Ten sam Wiking rzucił pochodnię, która natychmiastowo weszła w reakcję z gazem, powodując ogromny wybuch, który zrzucił Łowców z mostu. Nie było szans aby przeżyli i oto chodziło. To wojna, tutaj nie ma miejsca na litość. Jednak Łowców nie była tylko garstka, ich było mnóstwo. Na spokojnie można powiedzieć że było ich tyle co mieszkańców Berk... tylko cztery razy więcej. Jednak większość z nich to byli nowi, żółtodzioby, które nie wiedziały jak dobrze wykonać pchnięcie mieczem, co tu mówić o walce. Może niewielka garstka wiedziała jak walczyć, jednak to cały czas nie był szczyt umiejętności. Nie brali tego na poważnie przecież ich było mnóstwo, potrafiąc walczyć lub nie, wygrają to liczebnością.

Kolejny atak miał zostać przeprowadzony inaczej. Drabiny były wspierane o mosty, przez co Łowcy szli do góry. Jednak bez swojego mózgu, czyli Viggo, nie pomyśleli że można ich rzucić. Wszyscy wchodzili po kolei na górę, nikt nie trzymał drabiny ani nawet o tym nie pomyślał. Pyskach, Wiadro i Gruby czekali na to już od początku walki. Widząc jak drabina oparła się o miejsce, z którego można poprowadzić atak na wioskę, czekali aż  będzie ich więcej na drabinie. Kiedy jeden z nich miał położyć rękę na ziemi i się podciągnąć, Pyskacz szybko złapał drabinę i przekrzywił ja tak aby poleciała na drabinę niżej i tak do końca, jak domino. Pięć drabin runęło z głośnym trzaskiem i pluskiem. Trzech Wikingów było bardzo zadowolonych z tego co zrobili, jeszcze bardziej krzyżują plany Łowców.

-To czas- powiedział Viggo, a z ogromnego statku wyleciały cztery potężne, palące się głazy. Dwa uderzyły w most, trzeci nawet nie doleciał, a czwarty uderzył wprost w sam środek wioski. Kilku Wikingów szybko poleciało po wiaderka z wodą i zaczęli gasić ogień.

-Powtórzcie wyczyn tylko celniej- powiedział brunet, przesuwając swój pionek na wyspę przeciwnika. Gra toczy się po jego myśli, teraz rozgromi wyspę na odległość. Kolejne cztery głazy wzleciały w powietrze, tym razem trafiając w wioskę i Wikingów. Podpalały domy i rośliny, paląc żywcem osoby, które jeszcze były w stanie krzyczeć z bólu.

-Teraz się zacznie- zaśmiał się Viggo.

Ohayo!
Witam was w kolejnym rozdziale! I kolejnym z mini maratonu. Mam nadzieję że się podobało i nic dalej nie napisze bo nie mam ponysłu na notatkę XD.

~Myjcie łapki

Smocza Świątynia- Nocne Bóstwo| JWS FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz