Marry Me

714 61 38
                                    

rozdział zainspirowany przepięknym motywem ze ścieżki dźwiękowej do Piratów, macie w mediach, do czytania polecam 👌

To nie tak, że Dean przeprowadzał na sobie jakiś zabieg po raz pierwszy, bo nie, ale kula tkwiła głęboko i bardzo niefortunnie, i namęczył się okrutnie, nim ją w końcu wydobył, nie mając do tego ani narzędzi, ani nawet niczego, czym mógłby się zwyczajnie NAWALIĆ, żeby chociaż odczuwać ból mniej. Cas siedział przy nim i przepraszał, nieustannie, to było tak strasznie okropnie denerwujące, że w końcu kazał mu się zamknąć, to nie on go postrzelił, to nie była jego wina. A słuchanie tego nie pomagało.

Rozpalili ognisko, pod wieczór – prawdopodobnie zły pomysł, o ile zależało im na pozostaniu niezauważonymi, jednak Dean miał przeczucie, że skoro jego kamraci nie zjawili się po nich aż do tej pory, to już się nie zjawią, przynajmniej nie na razie. Ojciec prawdopodobnie zamierzał wspaniałomyślnie dać mu się przekonać, na własnej skórze, jak idiotycznie postąpił na własne życzenie pozbawiając się dostępu do pożywienia, czystej słodkiej wody, i tak dalej. Opuszczając statek zabrał ze sobą jeden pistolet, swojego colta, ale proch zamókł, kiedy był w morzu. Odłożył go na piasek, żeby wysechł.

Cas patrzył, jak sprawdza, czy z raną wszystko w porządku; ściemniło się. Ocean falował teraz niezaprzeczalnie spokojniej, niż za dnia, granatowe fale na tle granatowego nieba – ogień trzaskał cicho, ogrzewając ich. Odkąd usiadł, nie bez wysiłku im to źródło światła i ciepła zapewniwszy, błękitne tęczówki śledziły go, syren wodził oczami za każdym jego najmniejszym ruchem.

Syknął, dotknąwszy rany i z westchnieniem z powrotem spuścił na nią prowizoryczny chuściany opatrunek. Castiel przysunął się, wsuwając mu rękę pod to drugie, nieuszkodzone ramię. Przytulił się do niego, przesuwając po nim policzkiem, jak kotek.

– Boli cię?

– Bywałem już postrzelony – odparł, chwytając za suchy patyk. Pogrzebał nim w ognisku i garść iskier wystrzeliła w nocne powietrze. – Będę żył.

– Przepraszam-

– Przestań, Cas, przestań. Nie chcę tego słyszeć.

Przez chwilę siedzieli w ciszy i słychać było tylko ten szum morza i trzaskające płomienie. Ogon Casa spoczywał na piasku, długi i piękny.

– Jesteś na mnie zły?

– Nie na ciebie. Na mojego ojca, nie wiem, może na siebie... Na ciebie nie. – Rzucił patyk w bok. Spojrzał w górę, w bezkresne, nocne niebo, upstrzone jasnymi gwiazdami; migotały, tak cudownie po nim rozrzucone, małe, blade punkciki. – Pierwszy raz je razem oglądamy – zauważył. – W ogóle pierwszy raz jesteśmy razem tak długo.

– Może popłynę na statek?

– Co? – zamrugał, na powrót spuszczając na niego wzrok. – Po co?

– Przyniosę ci lekarstwa. Albo... rum, żebyś mógł się czegoś napić.

– Zwariowałeś? Nie.

– Twój brat na pewno nam pomoże.

– Cas, nie! Nigdy więcej masz się do tego statku nie zbliżać, rozumiesz? A poza tym, Sam na pewno zszedł z ojcem na ląd i nie ma go na pokładzie. – Zaklął, przełykając ślinę, bo ramię zabolało go, nie powinien był się denerwować, tylko spinał niepotrzebnie mięśnie i naciągał dziurę po postrzale. – Boże – warknął przez zaciśnięte zęby, walcząc z tym, nie dał rady, jęknął z bólu na głos. Opadł do tyłu, na piasek, a Cas razem z nim.

– Dean, co się dzieje?

– Boli. Mocno – przymknął oczy, starając się uspokoić oddech, i skupić się na nim, nie na rwącym, paskudnym ucisku. Wciągnął powietrze nosem, a wypuścił ustami. – Ale to nic, pierwsza noc jest zawsze najgorsza, przejdzie mi.

My Jolly Sailor Bold (pirate!Dean&merman!Cas DESTIEL AU) - UKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz