Łza (part 1)

349 47 25
                                    

dedykowane BarbaraKozomaricz za szczególną cierpliwość :D przesłuchajcie soundtrack z mediów

Stawianie się Johnowi Winchesterowi nie przynosiło niczego dobrego, nigdy, Sam o tym wiedział – czemu więc w ogóle próbował stawać w Deana obronie, tak doskonale zdając sobie sprawę, że nie wskóra tym absolutnie niczego? Dean był jego bratem, opowiedzenie się po jego stronie wydawało się słuszne. Próbował tylko ochronić istotę, w której się zakochał, zawsze chronił osoby, które darzył miłością, nieważne jaką. Tak, Sammy wskórał wstawieniem się za nim gówniane zero, ba, ojciec zabronił mu iść z nim i resztą bandy do laguny. Razem z Danielem Elkinsem pozostać miał w obozowisku, by wyczekiwać powrotu kamratów i dopiero wtedy wyruszyć razem z nimi do Źródła.

Widok Deana, bladego jak ściana, ledwo trzymającego się na nogach, zakłuł go w samo serce, bo jeszcze nigdy nie widział swojego brata w tak marnym stanie. Wyłonili się z tropikalnych zarośli, ojciec, Dean z Casem na rękach, cała reszta piratów – Gordon Walker pojawił się ostatni, na samym końcu. Scrum jęczał z powodu złamanej ręki, byle jak usztywnionej, puchnącej niczym balon z każdą kolejną minutą.

Droga wiodła przez tropikalny gąszcz, gigantyczne paprocie większe od nich samych zawadzały, John ścinał je szablą, torując sobie szlak. Idący przed Samem Dean zatoczył się, lekko zbaczając na moment z kursu, młodszy Winchester westchnął i dogonił go, niwelując dzielący ich odstęp.

– Dean, Dean – pociągnął go za ramię, zatrzymując go. – Daj mi go. Ja go poniosę.

Prawie nieprzytomne, zasnute wycieńczeniem zielone oczy brata spojrzały na niego, Dean zamrugał, jakby nie zrozumiał, co do niego powiedział.

– Co?

– Poniosę go za ciebie, musisz odpocząć. Widzę, jak idziesz, za chwilę się przewrócisz.

Potrząśnięcie głową.

– Nie.

– Nie zrobię mu krzywdy! Ty go uszkodzisz, jak go puścisz, a puścisz, bez końca nadwerężać tej ręki nie dasz rady. No – ponaglił, bo cały pochód przystanął, John odwrócił się, by zobaczyć, o co chodzi. – Daj mi go. Już.

Poddał się, Sam miał rację – ból w naciąganej i naciąganej nieustannie ręce sprawiał, że odpływał, a Cas z każdym następnym krokiem zdawał się robić w jego ramionach coraz cięższy, z każdym następnym metrem wprzód nogi uginały się pod nim coraz bardziej. Obniżył się na nich z zamiarem przyklęknięcia, w powietrzu przekazywać swojej syrenki Samowi nie zamierzał, ciężar Casa popchnął go w dół, padł na kolana gwałtowniej niż planował, syknął z bólu.

– Dean? – Cas otworzył usta po raz pierwszy odkąd opuścili brzeg laguny, minęło parę godzin, był jasny, słoneczny ranek.

Spróbował się do niego uśmiechnąć. Raczej wyszedł grymas.

– To nic. Pójdziesz do Sama, kochanie? Idź do Sama – przycisnął, Sam przykucnął po drugiej stronie. Nachylił się ku Casowi, wyciągnął ku niemu ręce.

– Obejmij mnie za szyję – poinstruował, z wyjątkową łagodnością, Cas zawahał się, ale owinął ramiona wokół jego karku. Sammy wsunął mu jedną rękę pod plecy, drugą pod ogon i podniósł go, poprawił go sobie, w objęciach. – Wygodnie?

Ciepła wdzięczność niemalże roztopiła Deanowi na to pytanie wnętrzności, JAKŻE DOBRZE było usłyszeć kogoś innego poza nim samym zwracającego się do jego ukochanego tak, jak na to zasługiwał, ciepło, słodko! Cas kiwnął głową. Przestrzelona ręka pulsowała tępo, ale bez obciążającego jej ciężaru nie było już tak źle, teraz to pulsowanie ustanie w ciągu najbliższego kwadransa, wcześniej przybierało tylko na sile.

My Jolly Sailor Bold (pirate!Dean&merman!Cas DESTIEL AU) - UKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz