.Było wiele rzeczy, które zdawały się nie mieć żadnego sensu. Koniec końców nic co robili nie miało sensu.
Chłopak spojrzał na Kuroo i zmrużył delikatnie oczy. Dłonie wyższego powoli zsunęły się na ramiona Kenmy. Nie wiedział co ma powiedzieć. W tym momencie przypomniał sobie jak bardzo złamał przysięgę, którą złożył samemu sobie. Tą, w której mówił, że nikt nie może zbliżyć się do niego nawet odrobinę. Wiedział, że koniec końców ta osoba zostanie zraniona. Teraz było już jednak za późno, by odwrócić jego relację z Kuroo do bezpieczniejszego poziomu. Właśnie się pocałowali, ich ciała dzieliło kilka milimetrów, głośne oddychanie jednego było dobrze słyszalne dla drugiego. Kenma nie chciał nawet tego kończyć. Przecież jest tak dobrze.
Bał się, bardzo. Bał się, że nie będzie mógł być z nim zawsze. Niezależnie ilu przysięg by sobie nie złożyli, nic nie dawało gwarancji, że Kenma wyzdrowieje. Życie, w którym jutro nie było pewne nie sprawiało mu nigdy problemów. Może dlatego, że każde jutro było takie same. Dopiero Kuroo pozwolił mu ujrzeć, jak różnie można spędzić następny dzień. To wtedy Kozume zaczął żałować tych dni, w których leżał cały dzień w łóżku, chciał po prostu móc odjąć je z tamtego okresu jego życia i dodać sobie teraz.
By mieć chociaż jedno pewne jutro.
— Kuroo, Akaashi na nas czeka. — Odezwał się po długiej ciszy. Nadal przyszedł tutaj z szatynem, nie z Tetsurou.
— Wiem, przecież wiem, że z nim przyszedłeś. — Odsyknął Kuroo i spojrzał na Kenmę. Młodszy wziął głęboki oddech i podniósł głowę, by jeszcze raz przyjrzeć się płatkom śniegu. Kuroo, tak jakby zaczerpnięty nowym pomysłem, podniósł brwi i również uniósł swoje ciało lekko w stronę nieba, by dobrze zobaczyć śnieg.
— Lubisz śnieg, prawda? — Zapytał Tetsurou i wyciągnął lekko zmarzniętą dłoń w górę. Kenma zrobił to samo co wyższy i po chwili pokiwał twierdząco głową, odpowiadając na pytanie. — Dużo go tutaj napadało. Jakbyśmy poczekali z dziesięć minut, to moglibyśmy ulepić bałwana. — Dodał Kuroo i odkaszlnął.
— Bałwana? — Powtórzył zdziwiony Kenma i oparł się o ścianę budynku. Nie budował bałwanów odkąd miał jakieś pięć lat. Ten pomysł był kompletnie dziecinny.
— No, mówię, że bałwana. Zaprośmy Akaashiego i zbudujmy takiego wielkiego! — Tetsurou dużo gestykulował, pokazując ogrom śnieżnej budowli, którą chciał ulepić. Kozume był w stanie się na to zgodzić, bowiem, dlaczego nie. Przecież była to zwykła zabawa.
— Myślisz, że Akaashi będzie chciał z nami to zrobić? Nie jesteście czasem pokłóceni? — Zapytał o swoje wątpliwości niższy. Kuroo uśmiechnął się i po chwili usiadł na ziemi, pełnej śniegu, oparł się o ścianę i podniósł głowę do Kenmy.
— Nie sądzisz, że to całe życie jest za krótkie, żeby się ciągle kłócić? — Roześmiał się i założył rękawiczki. Kenma zdecydowanie poczuł te słowa. Były przecież prawdą, lecz z ust Kuroo wydawały się być jeszcze bardziej uderzające.
Chłopak nie miał czasu jednak zastanawiać się nad tak mało znaczącymi rzeczami. Powoli odsunął się od ściany i z powrotem wszedł do lokalu, patrząc czy Akaashi sobie nie poszedł. Chłopak siedział tam tak samo i powoli jadł jakiś ciepły posiłek. Kenma uśmiechnął się niepewnie i podbiegł w jego kierunku. To było uspokajające. Chyba w końcu zaczął uczyć się, jak żyje się normalnie. Uczyć się, że nie trzeba mieć tylko jednego znajomego. A Akaashi, mimo tych wcześniejszych sytuacji, wydawał się być dobrym kandydatem na przyjaciela. Poklepał go po plecach, na co od razu się odwrócił. Nie wyglądał ani na obrażonego, ani złego. Po prostu odwrócił się z neutralnym wyrazem twarzy.
CZYTASZ
Kuroken II Forever nie znaczy na zawsze
FanfikceJak można wykorzystać swoje ostatnie dni i niczego nie żałować? Kenma, odkąd tylko dowiedział się o swojej chorobie, od razu zdecydował by odciąć się od ludzi. Nie chciał obarczać innych swoją ewentualną śmiercią, chociaż bardzo bolała go samotność...