Prolog

126 10 34
                                    

Wszystkim poległym na służbie Policjantom

17.01.2021

Tosia otworzyła oczy niemal idealnie w momencie, kiedy ktoś obok przewracał się na drugi bok. Przetarła powieki, obracając głowę i omiatając wzrokiem zakopaną po szyję w kołdrze sylwetkę Sebastiana Brodzkiego, który właśnie obrócił się do niej tyłem tak, że mogła dostrzec jedynie jego niemalże czarne włosy, które nieco dalej na głowie zaczynały kręcić się w loki. Chwilę jeszcze omiatała go spojrzeniem, po czym skierowała wzrok za okno, a gdy dostrzegła tam opadające powoli płatki śniegu, nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu wkradającego się na usta. Zima nie rozpieszczała ich śniegiem przez cały grudzień, toteż kiedy dwudziestego stycznia dwa tysiące dwudziestego piątego roku wreszcie cała okolica została pokryta grubą warstwą nieustannie padającego białego puchu, Tosia mogła zdecydowanie stwierdzić, że jest zadowolona.

Powoli podniosła się do siadu, wyciągając ręce do góry i rozciągając tym samym całe ciało na jego długości. Potem po cichu opuściła łóżko, stając bosymi stopami na ciepłej podłodze. Od zawsze była sobie wdzięczna za pomysł zamontowania ogrzewania podłogowego w domu. Nieśpiesznym krokiem podeszła najpierw do okna, wyglądając za nie i z uznaniem stwierdzając, że śniegu napadało naprawdę, naprawdę sporo. Wprawdzie wraz z nim pojawił się obowiązek odśnieżenia tak tarasu, jak przynajmniej części podwórka, ale w tamtej chwili nie przeszkadzało jej to zupełnie. Była gotowa zrobić wszystko szybko, byle tylko już znaleźć się na zewnątrz z dwójką swoich psów. Podejrzewała, że Brodzki prześpi się co najmniej do jedenastej, gdyż po pierwsze miał nockę od dwudziestej drugiej do szóstej, a po drugie wrócił grubo po ósmej, bo zatrzymał go w pracy wypadek drogowy ze skutkiem śmiertelnym, toteż bez dalszej zwłoki stanęła przed szafą, szukając odpowiednich ubrań na sobotnie przedpołudnie. Szybko znalazła to, czego potrzebowała, a następnie wyszła z sypialni, cicho domykając za sobą drzwi. Czas było zacząć nowy dzień.

***

Olga Dworczyk ceniła sobie wiele rzeczy. Ceniła uczciwość u innych, ceniła pozytywne zachowania i niestwarzanie problemów, ceniła opanowanie, odwagę oraz zdolność radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Jednak przede wszystkim ceniła sobie spokój. Spokój był wyznacznikiem jej nastroju — jeżeli brakowało go w życiu, czuła się źle. To właśnie dlatego, kierowana między innymi żądzą zaznania właśnie tego niczym niezmąconego spokoju, na okres swojego tygodniowego urlopu opuściła tłoczny Kraków, przyjeżdżając w zamian do tego zacisza, w którym obecnie się znajdowała.

Dookoła był las, nic więcej. Dojazd nie sprawiał problemów, jednak od najbliższej miejscowości dzieliło ją niemal siedem dobrych kilometrów. Mieszkała w ciszy, na łonie natury, którego nie dotknął jeszcze w takim stopniu miejski zgiełk i szum. Mogła śmiało powiedzieć, że właśnie tego chciała i właśnie z tego powodu kupiła drewniany domek w samym środku lasu, nazywany przez miejscowych Budą Babiarza. Nie wiedziała, skąd taki pseudonim tego miejsca, ale tak naprawdę niewiele ją to obchodziło. Wystarczyło, że miejscówka była dobra, a ona otrzymała wystarczająco miejsca na urządzenie sobie własnego lokum tak, jak tego chciała. W zamian otrzymała dziewiczy las oraz spokój, którego tak usilnie poszukiwała.

Nie znała dobrze okolic, można powiedzieć, że była tam całkowicie nowa, jednak od dwóch lat stale odwiedzała to miejsce, poznając jego historię coraz lepiej. Musiała przyznać, że miało ciekawą przeszłość i zdecydowanie stanowiło idealne podłoże pod osadzenie tam akcji jednej z kolejnych opowieści, rodzącej się w głowie trzydziestoletniej kobiety. Położone siedem kilometrów od Budy Krzesikowo było miasteczkiem niezwykle urokliwym i posiadającym swoisty rodzaj uroku, z którym nie spotkała się jeszcze nigdy. Ono po prostu przyciągało do siebie, w jakiś dziwny oraz pokrętny sposób sprawiając, że chciało się tam zostać nawet na zawsze.

Czerwone winoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz