1

77 9 4
                                    

Światło słoneczne nieznośnie raziło w oczy. Zmrużyłem je, chcąc lepiej widzieć stojąca przede mną osobę. Wiatr jak na złość współpracował ze słońcem, rozrzucając kilka kosmyków moich włosów tak, że i one zasłaniały mi widok. Zniecierpliwiony odrzuciłem je na bok i złapałem zielonowłosego chłopaka za koszulkę. Przez materiał ubrania poczułem ciepło bijące z jego ciała i mimowolnie spiąłem się na to doznanie. Zirytowany pchnąłem go w stronę stojącej obok nas, zniszczonej ściany porzuconego budynku. Nie puściłem go jednak, dalej trzymałem go za ubranie, starając się nie skupiać się na dziwnej reakcji swojego ciała, które nie potrafiło się rozluźnić.

- Jesteś nic nie wartą kupą gówna!- Wydarłem się, w chwili uderzenia jego ciała o zimną powierzchnię. Podniósł na mnie wzrok i spojrzał prosto w oczy, mimo że jego ciało trzęsło się ze strachu. Jednak nawet przerażenie nie potrafiło wygrać z determinacją wypisaną w błysku jego spojrzenia. Moje serce zacisnęło się boleśnie.

Przycisnąłem go mocniej, napierając ramieniem na jego klatkę piersiową. Nie miałem zamiaru robić mu krzywdy. Skończyłem z tym, odpłacając się w ten nietypowy sposób za wydarzenie ze złoczyńcą. Na tym jednak taryfa ulgowa się kończyła. Mierzyliśmy się na spojrzenia, żaden z nas nie chciał ustąpić drugiemu.

Po chwili zorientowałem się, że moja głowa była zdecydowanie zbyt blisko jego jasno różowych ust, z których wydychane powietrze łaskotało mnie w szyję. Spiąłem się na to dziwnie przyjemne doznanie.

- Naprawdę wciąż myślisz że jesteś w stanie dostać się do UA?! Jak można być tak żałosnym?!- Moje słowa ociekały jadem na który mimowolnie się wzdrygnął, dalej jednak nie spuszczał wzroku. Mimo widocznego strachu walczył ze mną na spojrzenia. Wystarczyło żeby przestał, po prostu odpuścił to nierealne marzenie. A jednak właśnie teraz, w wakacje tuż przed rozpoczęciem liceum, miał w sobie więcej siły niż dotychczas.

- Kacchan, ja... Nie mogę się poddać. Obiecuję, że dam z siebie wszystko!- Jego piskliwy głosik dźwięczał mi w uszach, jeszcze chwilę po tym jak skończył mówić. Bał się, tak cholernie się bał a i tak to powiedział! Irytacja przerodziła się we wkurw. Czułem jak skacze mi ciśnienie a moje źrenice zwęziły się, wwiercając się w niego.

On, quirkless, z wątłym ciałem, trzęsący się ze strachu, nie umiejący zadbać o siebie, ciągle wpadający w tarapaty, ciapowaty, nieuważny, ślamazarny, nieogarnięty i pechowaty. Właśnie on chciał być bohaterem. Osobą, która naraża swoje życie walcząc z różnego rodzaju przestępcami. On. Nieumiejący obronić samego siebie.

A mimo to wiedziałem. Wiedziałem, że gdzieś w zakamarkach mojego umysłu żyła upierdliwa, wręcz nieznośna myśl, że naprawdę może mu się to udać. Osobie która sama potrzebuję ochrony, lecz która ma na tyle nierealne podejście do życia, że potrafiłaby dopiąć swego. I nikt tego nie widział. Nikt nie chciał odwieść go od tego absurdalnego pomysłu. Nikt oprócz mnie.

Nie mogąc już wytrzymać, wolną ręką walnąłem w ścianę. Była chropowata. Przyjemne kłucie rozeszło się po moim ciele, uspokajając rozszalały umysł. Patrzyłem jak zahipnotyzowany na zbierające się w jednym miejscu kropelki krwi, które po chwili, jedna za drugą, zaczęły spadać na ziemię.

Metaliczny zapach chyba dotarł do nozdrzy zielonowłosego, bo gwałtownie odwrócił głowę w kierunku dłoni, wciąż zetkniętej ze ścianą.

- Kacchan! Jesteś ranny! Trzeba to odkazić i zatamować krwawienie!- Z przejęciem patrzył na wciąż zbierająca się krew.  Prychnąłem przewracając oczami, jednak w chwili gdy jego dłonie tak delikatnie złapały za moją, zamarłem. Ostrożnie, z niezwykłym wręcz przejęciem, oderwał ją od ściany i zaczął się przyglądać szpecącym ją zadrapaniom.

Przekonałem ślinę. Intensywność jego spojrzenia poraziła mnie. Przez tych kilka nieznośnie długich sekund nie potrafiłem się poruszyć. Nie mrugające zbyt długo oczy zapiekły nieprzyjemnie, wytrącając mnie tym z dziwnego stanu.

Całą siłą woli jaką tylko miałem, wyrwałem rękę z dala od kojącego dotyku. Znowu spojrzeliśmy na siebie a powietrze stało się dziwnie ciężkie. Jego zielone oczy wypełnił nagły spokój a wargi uniosły się nieśmiało ku górze.

- Wybacz, Kacchan. To silniejsze ode mnie.- Zmroziło mnie. Wyglądał tak... jakby był we właściwym miejscu i we właściwym czasie. Dokładnie tam gdzie powinien. Jakby nie istniały żadne przeciwności, nic co mogłoby go powstrzymać. Był tak bardzo pogodzony z rzeczywistością.

Zatrzymałem oddech, już wiedząc. Patrzyłem na niego z przerażeniem, bo w końcu to do mnie dotarło. Po latach poniżania, znęcania się, próbach zmiażdżenia jego nierealnego marzenia, w końcu zrozumiałem. Nie byłem w stanie tego dokonać. On wygrał, już na samym początku.

Nasze spojrzenia jeszcze przez krótką chwilę były połączone. Ostatecznie jednak oderwałem je, odkręcając głowę byle tylko na niego nie patrzeć. Miałem wrażenie jakby moje serce miało za chwilę rozpaść się na milion kawałków. Nie potrafiłem temu zapobiec, temu by ten mizerny chłopak narażał swoje życie dla innych. On i tak to zrobi. Tak jak wtedy, gdy ja sam zostałem zaatakowany. Będzie to robił tak samo nieudolnie jak wtedy. Aż w końcu umrze.

Poczułem jak ogromny ciężar kładzie się na moich ramionach. Nie mogąc tego znieść, zgarbiłem się, kierując spojrzenie na jego czerwone buty. Przegrałem. Już to wiedziałem. Izuku umrze. Ta myśl zapanowała nad moim umysłem i nic nie potrafiłem z tym zrobić.

Ciepłe promienie letniego słońca grzały mi plecy, nie potrafiły jednak przegnać chłodu który opanował moje ciało.

Zielone, zmartwione spojrzenie wlepiało się we mnie, powodując tym okrutne mdłości. Zacisnąłem pięści, nie zważając na ból jednej z nich.

- Nigdy nie będziesz dość dobry.- Warknąłem i odwróciłem się, by odejść od źródła mojej złości.

- Wiem, Kacchan.- Cicha odpowiedź zatrzymała mnie. Pokusa by znów na niego spojrzeć była zbyt silna. Odwróciłem głowę a silny podmuch wiatru zetknął małe ziarenka piasku z moimi oczami. Mrugnąłem i przetarłem oczy, kląc pod nosem.

Gdy mogłem już normalnie widzieć, zobaczyłem jego uśmiech. I lekko przekrwione od łez oczy. Poczułem dobrze znane ukłucie w sercu, od którego zrobiło mi się niedobrze. Ponownie zaciskając pięści, odwróciłem się. Wolnym krokiem ruszyłem przed siebie. Uciekłem. Tak jak zawsze, jak najdalej od niego.

I dopiero gdy znalazłem się z dala od jego spojrzenia zorientowałem się, że przez materiał jego koszulki czułem twarde mięśnie. A cała postawa Izuku była dużo mężniejsza. Mrugnąłem zdziwiony na tą nowinę, uzmysławiając sobię, że chłopak naprawdę daje z siebie wszystko przed egzaminami do UA.

Wściekły zacisnąłem pięści i ruszyłem szybszym, wścieklejszym krokiem przed siebie.

***

No hej! Tak... Kolejne BakuDeku. Jeśli się podoba zostawcie gwiazdki! To mnie bardzo motywuje. Postaram się wstawiać rozdział co niedzielę... Tak więc, do następnego!

TO SKOMPLIKOWANE [bakudeku] BNHAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz