PROLOG - zbrodnie

747 76 29
                                    

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.




NOCNA YOKOHAMA była piękna. Światła uliczne rozświetlały pogrążone w ciemności ulice, dając widok na przejeżdżające z zawrotną prędkością samochody. Z włączonymi światłami pokonywały kolejne kilometry, mierząc się z mijającymi godzinami. Przyziemne światło było jednak niczym w porównaniu do nieba. Nieboskłon oblany ciemnymi barwami granatu, czerni oraz fioletu rozbłyskiwał co jakiś czas odsłanianymi gwiazdami wraz z przelatującymi chmurami. 

Miasto pomimo później godziny tętniło życiem. Rozrywki oraz restauracje nadal pozostawały otwarte, nie bacząc na późną godzinę. Na pełnych ludzi ulicach rozlegały się śmiechy oraz żywe rozmowy. Ci, którzy nadal byli na nogach doświadczali czasu życia. Karuzela kręciła się nieskończenie, ukazując widoki społeczeństwa. Tuż nad głowami towarzyszył im jasny księżyc, przeciskający się przez smog i chmury. 

— Nadzwyczaj spokojnie — odezwał się Chuuya, siadając tuż obok bruneta. Ze schowanymi w kieszeniach dłońmi, wpatrywał się w ludzi pod ich stopami, poruszając oczami po ich przesuwających się sylwetkach. — Aż za spokojnie. 

— Yokohama nigdy nie była spokojnym miastem — mruknął w odpowiedzi Dazai, wpatrując się w ziemię pod nim. Wystarczyło zaledwie posunąć się nieznacznie do przodu. Chociaż centymetr. Dwa. To wystarczyło, aby świat szybko przypomniał mu grawitacji. Jednak upadek z pewnością byłby bolesny. A Osamu nienawidził bólu. — Tylko w centrum zazwyczaj wzmacniają nocne posterunki. 

— Dobrze. Hm... Są nawet całe rodziny — rzucił rudowłosy, wpatrując się w przechodzącą przez pasy familię. Rodzice wraz z dziećmi uśmiechali się radośnie, pomimo tego, że obecna godzina z pewnością nie była przeznaczona dla maluchów. 

Jednak cała czwórka po chwili zniknęła w tłumie, mieszając się z innymi. Stanowili jedynie mały obrębek świata. Ich zniknięcie nic by nie zmieniło. Ot, zaledwie czwórka osób spośród trzech milionów mieszkających w Yokohamie. Każdemu z nich mogło coś się stać. Świat nie był sprawiedliwy. Nie patrzył na to, co robisz. Śmierć była nieuczciwa. Odbierała z zawiązanymi oczami, nie patrząc na nic. 

Zarazem to czyniło ją słuszną. Nie patrzyła na status społeczny, majątek czy charakter. Mogła zginąć rodzina, kryminalista czy prawnik. Nie miałoby to znaczenia. W tym mieście, a zarazem świecie, panowały zasady. Nieodwieczne zasady moralne, prawne czy inne. Poprzez przekroczenie ich, nie było już powrotu do tego tłumu. Wejście z powrotem do społeczeństwa było czymś niemożliwym dla tych, którzy te zasady złamali. 

— Powinniśmy przenieść się do miejsca bliżej portów — stwierdził nagle Osamu, podnosząc się z miejsca. Stanął na brzegu dachu i po raz ostatni zerknął w stronę tłumu, nei ruszając się z miejsca. Jego partner powtórzył jego ruchy i przy jego boku przyglądał się czemuś tak bliskiemu, a zarazem tak dalekiemu. 

Brunet w czarnym, poruszającym się na wietrze płaszczu, stał nad miastem, czuwając w nocy wraz ze swoim partnerem. Kiedy większość mieszkańców zasypiała, a ciemność spowijała ulice, na zewnątrz wychodziła mafia. Mafia, sprawiająca opiekę nad nocnym miastem. Pod lśniącym księżycem oraz ciemnym niebem poruszała się w cieniu, wymierzając swoją własną sprawiedliwość. Wyjęta spod prawa, z niezliczoną ilością złamanych zastrzeżeń, wyciągała pistolet, nóż czy inny przyrząd. 

Po czym po przekroczeniu wszelkich praw moralnych i prawnych, dokonywali zbrodni. Zbrodni, malujących ich drogę w cieniu na krwistą, czerwoną barwę. 

❝EVER SINCE NEW YORK❞ soukokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz