3.

22 2 1
                                    

- Sandy, wszystko dobrze? - zapytała z troską nauczycielka. Ze szczęrą troską - coś się stało?
- Niee, nic takiego. To pewnie przez lęk wysokości. Dam radę.
- Właściwie... - zamyśliła się kobieta - Ignacy, chodź. Pójdziecie oboje, dobrze?
- Tak jest, proszę pani.

Przeszli na dach, zeskakując przy tym z parapetu od strony zewnętrznej. Zaczepili linę o cokół, po czym ruszyli w stronę wejścia obok szatni. Już tylko ominąć jeden komin, już tylko jedna prosta. Brakuje już tak niewiele. A jednak tak sporo dzieliło ich od celu tej jakże bezpiecznej wycieczki po szkolnym dachu. W prawie idealnej ciszy, doszli do momentu, w którym dach zaczynał się zwężać a krawędzie były coraz bardziej strome.

W tym momencie, za swoimi plecami usłyszeli jakby odgłos wybuchu, może fajerwerków. Gwałtownie się odwrócili, chwytając przez przypadek za ręce. Jedyne, co zobaczyli, to stado gołębii. Kiedy uświadomili sobie, że ich dłonie są złączone a palce splecione, momentalnie od siebie odskoczyli, zawstydzeni.

Usłyszeli kroki. Gwałtownie się odwrócili, jednak, nie ujrzawszy nikogo i niczego, zaczęli iść dalej. Między nimi zapanowała dość niezręczna cisza, więc Ignacy postanowił to zmienić.

- Też to czułaś? - zapytał.
- Co? Kiedy? - zdziwiła się dziewczyna.
- No... Wiesz. Przed chwilą, jak weszłaś na dach, poczułem, jakby coś mnie od okna odciągało, myślałem, że ktoś za mną stoi, ale nie. Popatrzyłem wtedy w stronę drzwi, i widziałem coś jakby niebieskie światło...
- Cholera jasna...- powiedziała dziewczyna, bardziej jednak do siebie niż do kolegi. - ja też to czułam. Tylko ja myślałam, że to przez wzgląd na wysokość...

- Sandy - chłopak chwycił ją w talii i odwrócił w swoją stronę. Dziewczynie to się wyraźnie nie spodobało, że ktoś chce przejąć nad nią kontrolę.
- No ja.
- Posłuchaj, nie wiem, o co chodzi, ale czemu to tylko nas prześladuje? Czemu tylko to zauważamy? Dlaczego to tylko nas spotyka takie coś? Czemu to coś tylko nas chciało wciągnąć? I co to do jasnej cholery jest!?
- Igi, na prawdę, mamy teraz ważniejsze problemy, niż jakieś tam niebieskie migające światełko od routera.
- Wiem, ale.. - urwał czarnowłosy, po czym dodał - Chwiila. Sandy, od kiedy ty mnie nazywasz 'Igi'? - spojrzał na koleżankę podejrzliwie.

Na te słowa dziewczyna zmarszyła brwii, wyraźnie doszukując się momentu, w którym zaczęła się w jego towarzystwie czuć tak swobodnie. Widząc to, chłopak jedynie uśmiechnął się z politowaniem.

- Doobra, nie ważne. W każdym razie, co to jest niby za problem?
- Poblem..? Jaki..? - zdumiła się dziewczyna. Totalnie nie miała pojęcia, o czym mówił Naunchwoodt. Ostatnią chwilę spędziła intensywnie myśląc, więc nie było chyba niczym dziwnym, że dziewczyna zwyczajnie nic nie rozumiała. Po chwili jednak przypomniała sobie, co tak na prawdę robili na szkolnym dachu.- Aa! Ty o tym mówisz. No bo widzisz, emn... Jakby... - zastanowiła się - Nasz problem jest właśnie taki jaki widzisz; jesteśmy na tym jebanym dachu, ponieważ w szkole wybuchł gaz, który my nazywamy teleporterem, bo mam lęk wysokości, a wszystkie drzwi ewakuacyjne zostały odcięte! - niemal wykrzyczała - ale czekaj... Skoro jesteśmy na dachu, to... Da się...
- Zeskoczyć - dokończył za nią Naunchwoodt - ale czemu nikt nie wpadł na to wcześniej!?
- Dobre pytanie... Ale wiesz co? Wróćmy się tam i sprawdźmy.

Poszli ponownie w stronę sali biologicznej. Było to, zdaniem chłopaka, o tyle ryzykowne, że nauczycielkę mógł ktoś zdenerwować, jednakże oboje ze złotowłosą mieli nadzieję trafić na dobry chumor kobiety.

▫◽◻⬜◻◽▫

- Straż pożarna? Tak, w szkole jest wybuch gazu... Ile czasu..? Od kilku minut... Tak, wiem... Dobrze... Dobrze... ulica Garcona 8... Za pięć minut..? Dobrze, dobrze... Będziemy czekać.
- O czym ona tak rozmawia? - Melanié podeszła do przyjaciół - przez chwilę mi się zdawało, że słyszałam słowo holokaust...
- Weź nie strasz! - oburzyła się Sandy - nauczycielka wezwała straż pożarną, ale chyba raczej nie po to, aby nas pozabijać! To nie jest legalne!
- Sand, idziemy do łazienki? Pani mówiła, żeby iśc teraz właśnie...
- Jesus... Ugh, no dobra. Ja wezmę książki z szafki przy okazji.
- To ja też idę - wtrącił się Ignacy. Przyjaciel natychmiastowo popatrzył na niego jak na kosmitę, dziewczyny natomiast nie miały najmniejszego zamiaru ograniczać się jedynie do spojrzenia.

- Po co!? - wykrzyknęły jednocześnie, na co brązowowłosy aż podskoczył.
-Jezu, nie straszcie! Ale właśnie, przyjacielu, w jakim celu zamierzasz iść do babskiego kibla?
-A kto niby powiedział, że do kibla? I to jeszcze babskiego - zdziwił się czarnowłosy - ja także mam zamiar iść do szafki, ponieważ zostawiłem tam jakiś czas temu Ogniem i mieczem. Kuzyn mnie o to prosił, ale potem zachorował i... No, nie wziął ode mnie tej książki. I teraz sobie tam tak leży. I leży...

Po chwili stwierdzili, że zamiast tracić czas, na prawdę lepiej iść, tak więc troje poszło, Tymbała zaś, - biedaczek - musiał zostać. Czarnowłosa poszła do toalety, zostawiając biedną przyjaciółkę sam na sam, przy szafkach, z Ignacym.

- Nie chce mi się tu czekać na Mell, idziemy już? - zapytał znudzony chłopak. Było wyraźnie widać, że ma dość czekania na ich wredną, czarnowłosą koleżankę.
- Jezu, no nie możesz poczekać chwilę? Toż ona przecież zaraz wyjdzie.

Mimo, iż dziewczyna chciała zostać, Naunchwoodt postanowił jednak nie dać za wygraną. Jejku, ale ona jest uparta, pomyślał. Wreszcie, po dłuugich namowach, udało mu się osiągnąć cel. Najpierw skierowali się w stronę sali biologicznej. Potem jednakże zdecydowali się iść do biblioteki, ponieważ był z niej świetny widok na ulicę, a co za tym idzie - na jadące nią samochody. W tym wozy strażackie. Było to dla nich zdecydowanie zbyt wiele, jak na jeden raz. Nie mieli pojęcia tylko o jednym. To wszystko to był dopiero początek.

- Igi, mam złe przeczucia. - odezwała się nagle złotowłosa. Wskazała na drzwi w końcu korytarza - widzisz te drzwi? To tam się przecież zaczęło wczoraj. To tam byliśmy po lekcji biologii. I to tam, świeci się teraz pod drzwiami jakieś szaro-niebieskie światełko...
- Swiatełko, powiadasz? - chłopak podszedł bliżej, aby móc się drzwiom lepiej przyjżeć. Wolno i strożnie, jednak zdecydowanie, położył rękę na klamce. Spoglądał raz na klamkę, a raz w stronę podłogi, jednak, gdy się odwrócił, zielonookiej nie było.

Pełen złych przeczuć, ponownie spojrzał w stronę drzwi, jednak tym razem się wystraszył tak, że aż odskoczył.
- Wchodzimy, czy nie? I nie udawaj, bo wiem, że tego właśnie chcesz. Noo, dalej! - na te słowa, natychmiast nacisnął klamkę w dół i otworzył drzwi. Szaro-niebieska masa oplotła ich ciała i wchłonęła w głąb siebie. Zaczęli wrzeszczeć. Nic innego, tylko wrzeszczeć.

Po chwili oboje opadli bezwładnie na ziemię. Rozległ się mad nimi okropnie zachrypnięty głos, pytający ich o imię oraz nazwisko. Był to głos mówiący sam za siebie, nie trzeba było nic dodać, nic ująć. Za zignorowanie polecenia, ton głosu sugerowałby rychłą śmierć.
- Nazywam się Sandy Cleanwake i jestem z Polski.

Kamienica Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz