Rozdział pierwszy - witamy w sąsiedztwie

503 30 18
                                    


"No i są."

Newt spojrzał przez brudną szybę samolotu, obserwując jak jego przyjaciele ruszają w stronę potężnej, imponującej bramy, która zagradzała jedno z nielicznych przejść do Denver. Ogromna ściana z cementu i stali otaczała poobijane, lecz niecałkowicie zniszczone drapacze chmur w mieście. Z zaledwie kilkoma punktami kontrolnymi, takimi jak ten, którego mieli użyć przyjaciele Newta -a raczej, próbowali użyć. Widząc szarość na ścianach oraz żelazne śruby, szwy i zawiasy wzmocnień drzwi, nie sposób nie myśleć o Labiryncie, w którym zaczęło się całe szaleństwo. Dość dosłownie.

Jego przyjaciele. Thomas. Minho. Brenda. Jorge.

Newt czuł wiele bólu w swoim życiu, zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz. Ale wierzył, że moment, w którym Tommy oraz inni opuszczają go po raz ostatni, był jego nowym dnem. Zamknął oczy, smutek niósł się w jego sercu wagą dziesięciu Buldożerców. Łzy wypłynęły spomiędzy jego zaciśniętych powiek i zalały całą twarz. Jego oddech był krótki, niepłynny. Klatka piersiowa bolała go przez to wszystko. Część jego desperacko chciała zmienić sposób myślenia, zaakceptować te lekkomyślne uczucia miłości i przyjaźni, otworzyć skośny właz Berga* i biegnąć sprintem wzdłuż chwiejnej ramy, dołączyć do jego przyjaciół w  poszukiwaniu Hansa, pozbyć się czipów oraz zaakceptować to, co miało nastąpić później. Ale on już podjął decyzję, tak delikatnie, jak tylko mógł. Jeśli mógłby zrobić w życiu jedną rzecz, taka, która nie jest samolubna a pełna dobra, to była właśnie ona. Ochroniłby mieszkańców Denver przed chorobą oraz oszczędziłby przyjaciół, aby nie musieli patrzeć jak go to wszystko pochłania. 

Jego choroba. Rozbłyski słoneczne. Nienawidził tego. Nienawidził ludzi, którzy próbowali wydobyć na to lekarstwo. Nienawidził tego, że nie był odporny, a jego przyjaciele byli. Wszystko to się ze sobą kłóciło, walczyło oraz szalało w nim.

Wiedział, że powoli szaleje. Nie sposób uciec od wirusa. Dochodziło do momentu, w którym sam nie wiedział, czy może sobie zaufać. Zarówno myśli, jak i uczucia. Tak okropna okoliczność mogłaby doprowadzić każdą osobę do szaleństwa, jeśli nie byliby już na tej drodze do samotnego punktu docelowego. Ale póki wiedział, że ma jeszcze choć odrobinę rozsądku, musiał działać. Musiał iść dalej, zanim te wszystkie ciężkie myśli pokonałyby go szybciej niż Rozbłyski. 

Otworzył oczy, otarł łzy. Tommy wraz z pozostałymi przeszli przez punkt kontrolny. I tak dostaliby się na teren testowy. Wraz z zamknięciem bramy, wszystko, co wydarzyło się następnie, nie było już widoczne dla Newta. Było to jak ostatnie ukłucie w jego zwiędłym sercu.

Odwrócił się tyłem do okna, wziął kilka głębokich wdechów, próbując stłumić niepokój o długości trzydziestometrowej fali. 

Mogę to zrobić. Pomyślał. Dla nich.

Wstał i podbiegł do  , którego używał podczas lotu z Alaski. Nie był w posiadaniu praktycznie niczego na tym świecie, ale to, co miał, wrzucił do plecaka, w tym trochę wody, jedzenia oraz nóż, który ukradł od Thomasa, aby zachować jego cząstkę przy sobie. Następnie chwycił najważniejszy przedmiot. Dziennik i długopis, które znalazł w jednej z szafek na pokładzie Berga. Był pusty, choć trochę podarty i zniszczony, a niekończące się białe strony zostały porozrzucane obok jak roztrzęsione skrzydła ptaka. Jakaś zagubiona dusza lecąca nie wiadomo gdzie na tej kupie metalu, wpadła na pomysł, aby zapisać historię swojego życia, ale stchórzyła. Albo umarła. Newt natychmiastowo wpadł na pomysł opisania swojej historii, zachowując ją w tajemnicy od wszystkich. Dla siebie. Może kiedyś, dla innych. 

Nagle długi dźwięk klaksonu zabrzmiał spoza ścian statku, przez co Newt wzdrygnął się i rzucił na łóżko. Jego serce wybiło kilka szybkich uderzeń, kiedy próbował zmienić orientację. Pożoga sprawiała, że ​​był niespokojny, szybko wpadał w złość, przez co stał się chaotyczny pod każdym względem. A miało się tylko pogorszyć. W rzeczywistości wyglądało to tak, że ta cholerna rzecz pracowała po godzinach nad jego biednym, małym mózgiem. Głupi wirus. Chciałby, aby wirus był osobą, której mógłby skopać tyłek. Po kilku sekundach hałas ucichł, po czym nastąpiła cisza z ciemnością. Dopiero w tej ciszy, Newt zdał sobie sprawę, że przed klaksonem, słychać było hałas ludzi na zewnątrz. Nieregularne i... jakby wyłączone. Poparzeńcy. Muszą znajdować się wszędzie poza murami tego miasta. Ci, którzy znajdują się już w fazie bez wyjścia, próbują dostać się do środka tylko dlatego, iż choroba każe im to zrobić. Zdesperowani z powodu jedzenia, jak pierwotnie zwierzęta, którymi się teraz stali. Ale on miał plan, czyż nie? Wiele planów, w zależności od nieprzewidzianych okoliczności. Lecz każdy plan miał takie samo zakończenie. Chodziło jedynie o to, jak znalazł się w tym stanie. Chciał wytrwać tak długo, aż uda mu się zapisać wszystko, czego potrzebował w dzienniku. Coś było w tej prostej, pustej, małej książeczce, która czekała na wypełnienie. Dała mu ona cel oraz rozpaliła iskrę. Kręta trasa, która miała zapełnić ostatnie dni jego życia i nadać mu powód oraz znaczenie. Znak, pozostawiony na świecie. Wypisałby z głowy cały rozsądek, na jaki mógł się zdobyć, zanim zostanie on pochłonięty przez chorobę. 

Nie miał pojęcia, co to był za dźwięk, i kto go nagle wydał, ani dlaczego nagle stało się tak cicho na dworze. Nie chciał wiedzieć. Ale może ścieżka została dla niego oczyszczona. Pozostało jedynie rozstrzygnąć, jak pozostawić to wszystko z Thomasem i pozostałymi. Już napisał jedną depresyjną wiadomość do Thomasa. Mógł równie dobrze napisać kolejną. Newt stwierdził, że jego dziennik przetrwa, będąc lżejszy o jedną stronę. Wyrwał kartkę i usiadł, aby napisać wiadomość. Pióro już prawie dotykało kartki, kiedy się zatrzymał- poczuł jak rzecz, która brzmiała idealnie ulotniła się z jego umysłu jak zanikający dym. Wzdychając, wzdrygnął się z irytacji. Zbyt wystraszony, aby opuścić Berg. Odejść daleko, kuleć lub nie kuleć. Zanim coś się zmieniło. Nabazgrał kilka linijek, pierwsze rzeczy, które pojawiły się w jego głowie. 

Jakimś cudem znaleźli się w środku. Zabierają mnie, abym żył z innymi Poparzeńcami. Tak będzie lepiej. Dziękuję, że byliście moimi przyjaciółmi. Żegnajcie.

To nie była do końca prawda, lecz pomyślał o tym głośnym dźwięku i zamieszaniu, które słyszał na zewnątrz i doszedł do wniosku, że już blisko. Czy było to na tyle krótkie oraz zwięzłe, aby po niego nie wrócili? Aby przebić się przez ich grube czaszki, w których nie było żadnej nadziei dla niego? Że nie chciał, żeby patrzyli, jak zmienia się w chorego, szalejącego, kanibalistycznego byłego człowieka? 

Nieważne. To nie miało żadnego znaczenia. Podążał, w taki czy inny sposób, aby podarować swoim przyjaciołom najlepszą możliwą szansę na osiągnięcie sukcesu, z jedną przeszkodzą mniej. 

O jednego Newta mniej.



* Berg - ogromny pojazd powietrzy używany przez DRESZCZ, jako środek transportu. 

"The Maze Runner: Crank Palace" [tłumaczenie]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz