1

149 7 4
                                    

Bella

Była sobota, kolejny dzień kolejne zmartwienia. Zeszłam na dół i zobaczyłam Charliego, który siedział przy stole i czytał gazetę. Kiedy usiadłam naprzeciwko podniósł wzrok i spojrzał na mnie, mogłam zobaczyć zatroskanie w jego oczach. Widziałam, że się martwił  i starał się mnie pocieszać. On był moim oparciem no i była jeszcze Jessica te dwie osoby, które mnie rozumiały. Reszta znajomych odwróciła się ode mnie. Zostawili mnie samą na początku próbowali mnie zrozumieć , ale po dłuższym czasie, zaczęli uważać, że chcę po prostu litości i współczucia. Nie, nie chciałam nienawidziłam litości i traktowana jak by moje życie zarz miało się skończyć. Chociaż czy warto w ogól żyć jeśli nie ma się dla kogo? To pytanie dręczyło mnie już od dawna. Nagle z moich rozmyśleń wyrwał mnie Charlie.

-Powinnaś gdzieś wyjść, coś robić nie możesz tylko całymi dniami siedzieć w domu. Ja rozumiem to oczywiście jak ci ciężko, ale on nie wróci minęło pół roku, a ty ciągle myślisz tylko o nim.

-Masz rację, wyjdę dziś gdzieś z Jassicą. - obiecałam. Wstałam i chciałam wyjść gdy powiedział.

-Wszystko w porządku?

-Tak, o ile mogę tak powiedzieć. - powiedział i wymusiłam uśmiech. - Pójdę się przejść.

-Dobrze, ale uważaj na siebie.

-Jasne! - krzyknęłam wychodząc.

Chciałam się przejść na łąkę gdzie przesiadywałam z .... no właśnie nawet nie potrafiłam myśleć o tym imieniu. Wyrzuciłam te myśli z głowy i wsiadłam do samochodu. Gdy dojechałam wysiadłam i ruszyłam przed siebie. Kiedy szam lasem maiłam wrażenie, że ktoś biegnie obok mnie tyle, że nie mogłam nikogo zobaczyć. Dotarłam na polankę nie wyglądała już tak jak kiedyś, było tu szaro, wszystkie kwiaty uschły. Przechadzałam się po łące zobaczyła, że ktoś zaczął się do mnie poznałam, że był to Laurent. Podchodził coraz bliżej gdy w końcu zatrzymał się jakiś mer ode mnie. Postanowiłam zacząć rozmowę.

-Nie myślałam, że cię tu spotkam .

-Ja też, myślałem, że przychodzisz tutaj tylko z cullenami.

-Nie przychodzę też tu sama. - odpowiedziałam szybko, ale zobaczyłam narastający gniew jak i ciekawość w jego oczach.

-No tak już od dawna prawda? Słyszałem, że cię zostawili. Odwiedzają cię w ogóle? - zapytał, a na jego twarzy malowała się......niecierpliwość?  Jakiś dziwny głos w głowie kazał mi kłamać.

-Tak, bardzo często.

Nieoczekiwanie zaczął się do mnie zbliżać był coraz bliżej kiedy zdobyłam się na odwagę i powiedziałam.

-Co robisz?, czego chcesz ode mnie?

-Nic takiego po prostu ci pomagam. Victoria planowała dla ciebie długą i ciężką śmierć, ale ja zrobię to szybko.

Zaczęłam się cofać i nagle usłyszałam jak jakieś wielka wataha do mnie biegnie. Rozpoznałam, że to wataha Sama, ale nie widziałam Jacoba. On tak jak reszta mnie nienawidził, gdyż nie odwzajemniłam jego uczuć, nawet wtedy kiedy callenowie odeszli. Popatrzyłam przed siebie i zobaczyłam jak Laurent próbuje walczyć z wilkołakami. Postanowiłam uciec gdy moja noga zahaczyła o wystający korzeń i runęłam na ziemię.Ostatnią rzeczą jaką zobaczyłam to osoba, która bierze mnie w ręce i odchodzi...

Aro

Siedziałem i tępo wpatrywałem się w wielkie drzwi do sali tronowej. Nagle do środka wszedł Alex i powiedział.

-Mistrzu Aro, znaleźliśmy człowieka który wie o nas jak i o wilkołakach.

-Kim on jest? - zapytałem szybko, muszę przyznać, że zainteresowałam mnie ta sprawa.

-Raczej ona. Isabella Swan poznała Cullenów, a teraz zostawili ją i została sama. Nie możemy być pewni, że nie wyjawi naszego sekretu.

-Gdzie ona teraz jest?

-W Forks, kogo tam wysłać, zająć się tą sprawą.

-Pojadę osobiście. - uważałem, że to najlepsza opcja i sam powinienem się  tym zająć.

-Ale mistrzu Aro to może być bardzo niebezpieczne, tam znajduje się wataha wilkołaków.

-Więc przygotujcie samolot, pojedziesz ty, Jane, Felixa. Pośpieszcie się za dwie godziny wylatujemy.

***Do startu zostało około dziesięciu minut do startu, wszyscy siedzieliśmy na pokładzie samolotu. Byłem pogrążony we własnych myślach, dopóki nie wystartowaliśmy. Kiedy dolecieliśmy ruszyliśmy w kierunku miasta. Gdy dotarliśmy zaczęliśmy podążać w stronę kierunku jej domu.

Gdy byliśmy obok jej domu podeszliśmy do okna jej pokoju i ją obserwowaliśmy, kiedy zeszła na dół słyszałem jej rozmowę chyba z jej ojcem, okazało się, że ma aktualnie problemy z przyjaciółmi i z chłopakiem, który wyjechał domyśliłem się, że był to któryś z Callenów. Nagle usłyszeliśmy jak wychodzi zaczęliśmy na nią podążać. Poruszaliśmy się za jej autem, kiedy się zatrzymała zobaczyłem, że idzie w głąb lasu. Wysłałem Alexa, Felixa i Jane, aby poszli za nią a ja zostałem obok jej samochodu. Jenak po dłuższej chwili postanowiłem iść za nimi. Zobaczyłam ich obok drzewa i stali tak aby nie było ich widać. Dołączyłem do nich i obserwowałem sytuację. Jakiś wampir rozmawiał z Isabellą. Nagle niebezpiecznie się do niej zbliżył.

-Co robisz?, czego chcesz ode mnie? - powiedziała przestraszonym głosem.

-Nic takiego po prostu ci pomagam. Victoria planowała dla ciebie długą i ciężką śmierć, ale ja zrobię to szybko. - obiecał.

Postanowiłem interweniować, ale zobaczyłam biegnącą watahę wilkołaków. Zobaczyłem, że zaczęły ją bronić i zabiły wampira. Nagle zobaczyłem Isabellę, wstała i zaczęła biec, ale wystający korzeń zahaczył jej nogę i upadła na głowę. Kiedy wilkołaki zaczęły odchodzić, podeszliśmy do niej, Felix chciał ją wziąć, ale to ja wziąłem ją na ręce i ruszyliśmy w kierunku jej samochody po drodze zauważyłem, że raczej nic jej nie było z wyjątkiem ręki która delikatnie krwawiła, ja nie miałem problemu z kontrolą widząc krew tak jak moi towarzysze, ale tym razem naprawdę musiałem nad sobą panować. Dotarliśmy do jej auta Alex usiadła na miejscu kierowcy, a ja usiadłem obok niego razem z dziewczyną.

Dojechaliśmy do jej domu, na szczęście nie było w domu jej ojca więc bez zbędnych przeszkód dostałem się do jej pokoju, położyłem ją na łóżku, Jane opatrzyła jej nogę. Alex i Felix czekali na nas na zewnątrz. Kiedy uznaliśmy, że jej stan jest doby wyszliśmy i odjechaliśmy, ja sam postanowiłem później wrócić do Isabelli i z nią porozmawiać. Kiedy jechaliśmy do wynajmowanego domu rozmyślałam, dlaczego tak bardzo przejąłem się jej stanem i tym kiedy upadła. Te myśli nie dawały mi spokoju, aż dojechaliśmy do wynajmowanego domu. Było to nic w porównaniu do zamku we Włoszech w Volturze.

  Weszliśmy do środka nie było to nic niesamowitego, ten dom nie był zaniedbany  był nowoczesny, ale nie przewyższało to willi volturii. Weszliśmy do środka, był tam hol z wielką szybą po prawej  stronie, z której było widać las który otaczał dom. Dalej był salon z wielkim telewizorem z wielkim narożnikiem, stolikiem kawowym koło, którego stały dwa fotele. Z salonu wchodziło się do łazienki gdzie była wielka wanna, prysznic umywalka, i toaleta. W kuchni znajdowała się duża lodówka wypełniona ludzkim jedzeniem. Na środku była tak zwana ''wyspa'', a po lewej stronie stało bardzo dużo szafek. Każdy z nas udał się do swojego pokoju, każdy wyglądała podobnie duże łóżko z którego w ogóle nie korzystaliśmy szafa na ubrania pólka na potrzebne rzeczy, a na środku leżał dywan. Po rozpakowaniu rzeczy udaliśmy się do salonu. Postanowiliśmy, że jutro jeden z nas się uda do domu Isabelli i ją przyprowadzi, abyśmy mogli przeprowadzić z nią rozmowę. Po ustaleniu najważniejszych spraw udaliśmy się na polowanie. Pomimo że byliśmy w lesie, udaliśmy się na skraj miasta i ''zjedliśmy'' do syta i wróciliśmy do domu.




Pokochać wampira   /Aro x Bella/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz