Rozdział 1

37 3 0
                                    

To znowu się stało... To powraca. Powraca jak najgorszy koszmar i nie chce się ulotnić.

- Thomas... - rozbrzmiewał damski głos w mojej głowie - Thomas, synku...

Miałem ochotę za nim biec, ale ciemność w umyśle nie zdawała się mieć końca. Szept rozlegał się z wszystkich stron, odbijając się echem od niewidocznych ścian. Złapałem się za głowę, nie wiedząc co robić. Nie potrafiłem odezwać się ani słowem. Chwiałem się na nogach, ledwo utrzymując równowagę.

- Stephen... - tym razem niewyraźna mowa przybrała męskie brzmienie. Czułem, że kiedyś słyszałem już to wszystko.

Coraz ciemniej, coraz głośniej... Mój umysł chciał wrzeszczeć jak opętany, jednak coś go blokowało. Nie widziałem nic, czułem, że spadam. Osuwam się coraz mocniej w otaczającą mnie nicość. Upadam, tonę w odmętach pomrukiwania mojego imienia. Miałem przeświadczenie, że to koniec, że nigdy już się nie obudzę.

Rozglądałem się za konturami, za czymkolwiek na czym mógłbym zawiesić wzrok. Nic jednak tam nie było. Po prostu nic. Żadnego obiektu. Męczyło mnie to, bo czułem się jakbym stracił wzrok. Przecierałem oczy sekunda za sekundą lecz nadal panowały egipskie ciemności.

Nagle zobaczyłem trzy osoby. Dwie znałem bardzo dobrze. Zawsze umęczone i blade oblicza rodziców jakby odmłodzone. Szeptały idąc w moją stronę niczym zombie. I jeden nieznajomy. Twarz młodego chłopaka, okalana blond włosami, zbliżająca się niebezpiecznie szybko. Usta miał jednak zamknięte, wykrzywione w dziwnym, martwym uśmiechu. Chłopiec wpatrywał się we mnie. Wydawać by się mogło, że aż nie mruga. Jego brązowe oczy były puste, pozbawione życia.

Przerażenie ogarniało mnie coraz mocniej. Chciałem wyjść z tych męczarni, zakończyć to jak najszybciej. Ale ukojenie jednak nie przychodziło.

Ludzie otoczyli mnie z trzech stron, obchodząc mnie powoli, niczym przy rytuale. ,,Rodzice" nadal wypowiadali moje imiona. Coraz szybciej, coraz agresywniej.

Wtedy zauważyłem nóż, który tajemniczy blondyn dzierżył w dłoni. Trójka zatrzymała się niczym armia wykonująca swoje polecenia. Milczący chłopiec podszedł do mnie, chwycił moją dłoń, przyłożył sztylet do mojego gardła i wyszeptał mi do ucha

- To ty. - po czym poderżnął mi ostrzem gardło zanim zdążyłem cokolwiek zrobić. O dziwo nie poczułem żadnego bólu. Plułem krwią tak długo, że aż dziwne, że jeszcze żyłem. A oni tam tylko stali. Stali i patrzyli na moje cierpienie.

Upadłem na kolana kaszląc, wypluwając coraz to więcej czerwonej mazi, pomieszanej z flegmą. Chciałem coś powiedzieć, jednak wymioty na prawdę nieźle mi to uniemożliwiały. Słyszałem śmiech, lekarski głos, odgłos samochodu i piski respiratora.

Przed oczami stanął mi dom. Niczym się nie wyróżniał na mojej małej ulicy. Wyszedł z niego mały, ciemnowłosy chłopczyk, trzymając za ręce rodziców. Jeszcze nie wiedział, że będzie to najgorszy dzień jego całego marnego życia. To byłem ja.

Wtem obraz się zmienił. Moja szkoła i przyjaciele. Scott, Lydia, Malia... Byłem z nimi. Rozmawiałem jeszcze jak normalny człowiek, nie jak paranoik ze zrytą psychiką. Śmiałem się, biegałem, żyłem jak każdy inny dzieciak. Nie wiedziałem jeszcze wtedy jak bardzo moje życie może się zmienić. Jak to możliwe, że z tak radosnego malucha wyrosłem na aspołecznego frajera?

Myślałem czy umarłem. Czy teraz nie jest to sąd ostateczny. Przysłowiowe ,,przelecenie życia przed oczami". Nie czułem się jednak martwy. Czułem się... jak wyimaginowana postać. Nie byłem człowiekiem. Nie byłem też duchem. Byłem czymś, podróżującym między ziemią a zaświatami.

Kolejna sytuacja. Znowu ja. Moje łóżko. Jedyne miejsce gdzie tak na prawdę potrafiłem się wypłakać, najczęściej słuchając ulubionych musicali, aby zagłuszyć szloch. Tym razem łkanie rozchodziło się w odmętach ,,All you wanna do"*. Chciałem podejść, pocieszyć siebie z przeszłości, ale zatrzymała mnie niewidzialna bariera. Mogłem tylko patrzeć na zaistniałe zdarzenie, bo oczu też mi coś nie pozwalało zamknąć. Byłem bezsilny.

Znowu wróciłem do czarnej próżni. Teraz byłem tylko ja i zagadkowy, przerażający chłopak. Siedzieliśmy na przeciwko siebie, nie odzywając się. Po chwili dołączyła do nas niewyraźna dziewczyna. Nie widziałem jej normalnie, jakby blur pokrywał całą jej sylwetkę. Jedyne co wiedziałem na pewno to to, że miała długie ciemne włosy i bladą cerę. Dopiero ona przemówiła. Jej głos był słodki, cichy i ochrypły jednak dało się wyłapać wszystkie słowa.

- Nic już nie będzie takie jak kiedyś.


---------------------

* - ,,All you wanna do" - SIX the Musical

Helping Hand • NewtmasWhere stories live. Discover now