Rozdział 3

25 2 24
                                    

Siedziałem w gabinecie, przed biurkiem jakiejś kobiety, dyrektorki tego całego ośrodka. Z tego co się zorientowałem nazywała się Natalie. Była idealnie taka, jaką ją sobie wyobrażałem. Niska, pulchna blondynka z różowymi okularami na nosie. Wyglądała jakby od wieków nie była u fryzjera. Tlenione loki wpadały jej do oczu i do nosa, ale najwyraźniej jej to nie przeszkadzało. Na razie słowem się do mnie nie odezwała, tylko rozmawiała z Ryanem, przyciszonym głosem.

Co chwilę szczypałem się w nogę pod stołem, za każdym razem mając nadzieję, że to tylko sen. I za każdym razem się nie budziłem. Coraz bardziej docierało do mnie, co się dzieje. Moja mama nie żyje, trafiłem do domu dziecka i nie wiadomo co mnie czeka. Nie, to nie jest prawda. Nie może być. Nie może, prawda?

Skierowałem swój wzrok na grupkę dziewczyn rozmawiających za oknem. Jedna z nich, całkiem ładna brunetka zobaczyła mnie i się lekko uśmiechnęła, po czym znowu odwróciła się znowu do swoich koleżanek. Cholera, gdyby wydarzyło się to miesiąc temu i w innych okolicznościach, to na sto procent bym tam podszedł i zagadał. Nie miałem jednak na to ochoty i choćby była królową o nieziemskiej urodzie, to nie zrobiłaby na mnie żadnego wrażenia.

- Stephen... Stephen... Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - wyrwał mnie z zamyślenia głos kobiety

- Proszę? Coś pani mówiła? - zapytałem zdezorientowany otrząsając się z ponurych myśli

- Tak - dyrektorka westchnęła - Mówiłam, że pewnie jest ci ciężko i jeżeli byś potrzebował pomocy psychologa...

- Nie. Nie jestem wariatem. - odpowiedziałem krótko. Jeszcze czego. To wszystko i tak było zbyt pogmatwane bez jakiegoś psychiatry.

- Psycholog to nie jest lekarz dla wariatów, może ci pomóc. Stephen, słuchaj...

- Nie! Nie chcę do żadnego psychologa! Wszystko ze mną dobrze! I nazywam się Thomas! THOMAS! Mam przeliterować?! - wrzasnąłem z furią. Chciałem, żeby to wszystko się skończyło, żebym mógł w końcu stąd wyjść, ukryć się w najciemniejszym kącie tego cholernego budynku. Byle tylko przestać rozmawiać z ludźmi i zostać sam.

- Dobrze, w takim razie. Ale uspokój się, proszę. - najwyraźniej dyrektorka była już mną zmęczona. Nie obchodziło mnie to. Nic mnie nie obchodziło. - Musisz ochłonąć, wszystkim innym zajmiemy się jutro, albo pojutrze...

- No i dobrze - wiedziałem, że byłem niegrzeczny i pewnie wychodziłem przed nią na jakiegoś niewychowanego bachora, ale nie umiałem się powtrzymać. Wyładowywałem mój gniew właśnie na niej, za co się nienawidziłem jeszcze bardziej.

- Musisz zobaczyć najważniejsze rzeczy w ośrodku - przejechała ręką po twarzy i zerknęła na Jansona. Wyczuwałem w tym spojrzeniu nutkę irytacji. - Zabierz go.

Mężczyzna chwycił mnie za ramię i odprowadził do wyjścia. Zrobił mi, jak to nazwał ,,wycieczkę" po całym budynku. Zwiedziliśmy kuchnię, świetlicę, jadalnię i parę gabinetów. Tak naprawdę mało zrozumiałem, bo nawet nie zwracałem uwagi na to, co mówił. Kiwałem głową i udawałem, że słucham, ale tak naprawdę mało mnie obchodziło co miał on do powiedzenia.

- A więc nie zostało mi nic oprócz zaprowadzenia cię do twojego pokoju, prawda? Będziesz go dzielił z takim jednym chłopakiem, rok starszy od ciebie. Rozgość się. - oznajmił w końcu Ryan. Nareszcie.

Podprowadził mnie pod drzwi z numerem 25. Kiedy wszedłem do pokoju, moim oczom ukazał się niezbyt ciekawy widok. Szare, gdzieniegdzie pobrudzone ściany, okno bez jakiejkolwiek zasłony i dwa biurka, z czego jedno pobrudzone farbą. Łóżka stały po dwóch przeciwnych stronach całego pomieszczenia. Nie wyglądały źle. Oba miały lekko zmehaconą, białą pościel. Znaczy, białą była jedna, druga upaprana, niewiadomo czym. Wszędzie wisiały podarte plakaty i zdjęcia. W dodatku te papierki walające się po podłodze... Widocznie jego współlokator nie lubił sprzątać. Jeżeli on myśli, że ja to ogarnę, to grubo się myli.

Helping Hand • NewtmasWhere stories live. Discover now