𝐑ÓŻ𝐄 𝐊𝐖𝐈𝐓Ł𝐘 na jego skórze, barwiąc ją na odcienie czerwieni i różu. Dekorowały jasne podłoże, szczycąc je swoimi przygryzionymi płatkami. Ich piękno widoczne było dla oczu innych, nawet pomimo tego, że ich żywe kolory sprawiały, że cząstka ciebie łamała się i kruszyła, jak figura z lodu. Roztopiona woda spływała po twoich policzkach, mimo że pragnęłaś, aby róże były twoje.
Mogłaś jedynie odwrócić wzrok i udać, że nowo powstały ogród nigdy nie powstał. Jego istnienie nie należało do twoich zmartwień. Nie byłaś jego ogrodnikiem. Obowiązek jego pielęgnowania nie znajdował się na twojej liście. Mogłaś jedynie wpatrywać się w dzieło czyjejś pracy, doceniając fakt, iż tym czynem sprawili, że ziemia, na której założyli ogród, była zadowolona i uśmiechnięta.
— Oh, [t.i.]... — odezwał się delikatny głos mężczyzny.
— Tak? — odpowiedziałaś od razu, reagując na każdy jego gest.
Dzisiejszego dnia był nadzwyczaj spokojny. W dodatku pozwalał ci na to, abyś obwiązała go ramionami i oparła na jego klatce. Była to rzecz dość rzadka, więc cieszyłaś się z każdej sekundy spędzonej przy bijącym sercu mężczyzny. Wyczuwałaś pod opuszkami palca jego oddech w płucach oraz rzeźbę mięśni. Przypominał żywą statuetkę, która zerkała na ciebie z góry z tą samą mimiką, którą na niej wykuli.
— Tęskniłem za tym — stwierdził po chwili, sprawiając, że twoje policzki nabrały wyrazistego, czerwonego koloru. Uśmiechnęłaś się delikatnie, wsłuchując się w jego subtelne, kochające słowa.
— Ja też.
— Rzadko kiedy, tak robimy — przyznał, przesuwając swoimi palcami po twojej głowie. Nie podniosłaś na niego spojrzenia. Czułaś, że jakbyś to zrobiła, twoja twarz zapełniła się kolorem podobnym do czerwonego wina. Tak głębokim i uzależniającym, że nie byłabyś w stanie oderwać od niego wzroku.
— Za często wychodzisz — mruknęłaś pod nosem, przymykając powieki.
Dopiero po chwili otworzyłaś je szeroko, zdając sobie sprawę ze swojej pomyłki. Zanim jednak zdążyłaś wypowiedzieć słowa przeprosin, jego ręce zniknęły z twojego ciała, odsuwając ciebie od jego ciepła. Desperacko chciałaś złapać uciekający komfort, ale ten zniknął z powietrza. Wysunęłaś się z jego uścisku, opadając na ziemię przy kanapie, jak zużyta chusteczka. Mężczyzna podniósł się z miejsca, mrucząc coś pod nosem.
— Prze-przepraszam...! — rzuciłaś, próbując przywołać z powrotem umykające ciepło. Zamiast tego jedynie otrzymałaś chłodne prychnięcie, niszczące ostatnie fragmenty sielanki panującej przed chwilą.
— [t.i.], przecież wiesz, że mam dużo pracy — warknął z niezadowoleniem w twoją stronę, cedząc słowa przez zęby.
— Wiem, przepraszam, to był przypadek-
— Nie przerywaj mi. — Posłuchałaś się go, zamykając usta na kłódkę. Klucz do ich odblokowania schowałaś gdzieś na dnie tworzącego się w twoim wnętrzu oceanu. Zniknął w ciemnej toni, nie pozwalając ci na wypowiedzenie żadnego słowa. — Tyle razy ci to powtarzałem.
Po pomieszczeniu rozległy się odgłosy cichych kroków, aż w końcu przed twoim polem widzenia pojawiła się para brązowych butów. Tuż po tym mężczyzna nachylił się w twoją stronę, łapiąc za twój podbródek. Po raz pierwszy od długiego czasu byłaś w stanie spojrzeć w jego hipnotyzujące tęczówki. Za każdym razem widok był oszałamiający. Błękit przypominał kolor jasnego nieba, tropikalnego morza czy nawet odbijające się światło w kryształach.
— Wiesz, że zawsze wracam. Prawda? — wypowiedział powoli, uśmiechając się w twoją stronę subtelnie. Kiwnęłaś głową niepewnie. Pomimo tego, że powstrzymywałaś się od tego, to twój wzrok zjechał w stronę jego szyi. Róże nadal tam kwitły, wychylając się znad kołnierza. — Oh, to.
Zatrzymałaś oddech, zauważając, że błękitne oczy zauważyły twoje spojrzenie. Uśmiech zniknął z jego twarzy, przemijając tak szybko, jak jesienne liście. Tuż po tym nastąpiła chłodna zima, wypełniając jego oczy zimnymi soplami i białym śniegiem. Palce na twoim podbródku zacisnęły się mocniej, przypominając ci o chłodnym, zimowym wietrze. W tej temperaturze róże wydawały się być wręcz nieistniejącym elementem.
— Mówiłem ci, że są pewne rzeczy... Których nie jesteś w stanie zrobić — mruknął cicho, łagodząc swój uścisk. Spuściłaś wzrok zawstydzona. Rumieńce zmieniły swoją barwę, nabierając okropniejszych, wstrętnych kolorów. — Chyba że dasz mi to, czego pragnę.
— Ja... — wyrzuciłaś z siebie, otwierając szeroko oczy.
Jednak błękit jego tęczówek uciszył twoje słowa. Zniknęły one między wichurami zimy, a falami oceanu. Wraz z nowym przypływem pojawiło się też dręczące i natarczywe uczucie. Zacisnęłaś mocno powieki, odchylając się do tyłu. Jego usta smakowały jak truskawkowy balsam, którego używał. Skupiłaś się na smaku owocu, starając się zignorować to, że czułaś się, jakby ktoś zjadał ci twarz. Miałaś ochotę odsunąć się z obrzydzeniem i zwrócić wszystkie truskawki, które dotychczas pochłonęłaś.
— P-pr-... — wydusiłaś z siebie, nie wiedząc, czy powietrze było wypełnione tlenem, czy zapachem truskawek. Dłoń, trzymająca twoją twarz, usunęła się szybko z twojego otoczenia, pozostawiając je puste.
— Tch... Widzisz? Dlatego nie jestem w stanie się tym zadowolić — stwierdził, przecierając po ustach rękawem, aby pozbyć się z nich twojego smaku.
Zastanawiałaś się, jak wyglądało to na jego miejscu. Nie dziwiłaś się mu, że był zniesmaczony. W końcu byłaś sobą. Jedyne co mu mogłaś zaoferować to odrobina miłości. Jednak mężczyzna wyraźnie miał inne priorytety. Nie winiłaś go za to. W końcu róże i truskawki musiały być uzależniające. Nie mogłaś jednak zrozumieć, dlaczego nie byłaś w stanie założyć swojego ogrodu. Sama odrzucałaś tę ideę od siebie, chociaż tak bardzo ciągnęło cię do ziemi, na której powstały te piękne rzeczy.
CZYTASZ
❝FAKE HAPPY❞ gojo satoru x reader
Fanfiction【i've been doing a good job of makin' 'em think i'm quite alright】 ❝𝘫𝘦𝘴𝘵𝘦ś 𝘯𝘪𝘬𝘪𝘮 𝘣𝘦𝘻𝘦 𝘮𝘯𝘪𝘦.❞