𝐍𝐈𝐄𝐁𝐈𝐄𝐒𝐊𝐈 𝐎𝐂𝐄𝐀𝐍 w jego tęczówkach za każdym razem dawał radę przyciągnąć twoją uwagę. Od razu zalewał cię morską pianą, delikatnie umywając stopy. Falami zapraszał cię do środka, zabierając to, co chciał wraz z powrotem do wody. Nim zdążyłaś zauważyć, twoje nogi całkowicie znajdowały się pod taflą, aż w końcu przewracały cię i zabierały równowagę. Fale porywały w ciemne odmęty, w końcu odbierając ci możliwość wychylenia głowy na zewnątrz.
Pozostałaś więc w tej pustce, nie będąc w stanie normalnie oddychać. Wokół panowała ciemność, a szum w uszach wypełniał ciszę. Będąc parę metrów pod powierzchnią, powoli znikało światło, a jego ostatnie promienie, przedzierające się przez wodę, wyciągały w twoją stronę swoje dłonie, próbując odratować tonącą postać. Jednak twoje ręce były jedynie w stanie dryfować w toni skierowane błagalnie w stronę życia na brzegu. Ale jego tęczówki na tyle już wyryły się w twoim umyśle, że nawet nie myślałaś o tym, co się działo.
— To nie jest w porządku...
— Przecież on ciebie wykorzystuje.
— Przez niego się do nas nie odzywasz?
Nie. On nie był tego winien. On jedynie dał ci możliwość skosztowania tego, co oferował. Powąchania jego róż, spróbowania jego truskawek, dotknięcia jego słońca, a nawet zatonięcia w jego morzu. Pozwalał na to, dając ci się zbliżyć do niego bardziej, niż ktokolwiek inny. To do ciebie wracał każdego dnia, to dla ciebie się tyle poświęcał. Dla ciebie robił wyjątek. Czy byłaś na tyle egoistyczna, aby podważać jego miłość?
Może nie było to tym, co sobie wyobrażałaś, ale byłaś jeszcze młoda. Dopiero poznawałaś życie oraz jego aspekty. W tym miłość, poświęcenie i litość. Powoli te pojęcia mieszały się ze sobą, dodając do mieszanki odrobinę przemocy, okrucieństwa i krwi, malując obraz rozlanej herbaty z rozbitą szklanką z boku. Wtedy jego głos różnił się od tego, kiedy delikatnie przesuwał dłonią po twoim policzku. Zamiast słodyczy i ciepła, wypełniał się chłodem i ostrością, raniąc twoje serce i zaciskając na niej swoje kolce.
— Kochasz mnie, Satoru? — zapytałaś w końcu, ściskając mocno palce. Twój oddech był ciężki, przez co ledwie wypowiedziałaś te słowa, a twoje usta trzęsły się nieznacznie. Kiedy błękitne tęczówki zerknęły w twoją stronę, ponownie straciłaś grunt pod nogami, wpadając w jego fale.
— Hm... Zależy to od interpretacji tego słowa, kochanie.
— Czy-czyli...? — dopytałaś się, patrząc na jego podnoszącą się sylwetkę. Od razu przełknęłaś gorzko ślinę, podnosząc głowę do góry. Górował nad tobą. Nie tylko we wzroście, ale też sama jego aura zmuszała cię do uległości.
Żałowałaś, że się odezwałaś. Żałowałaś swoich słów, swoich czynów i swojego istnienia.
— Wątpisz w moje uczucia? — zapytał, a uśmiech zniknął z jego twarzy, chowając się za kurtyną złości. Odsunęłaś się do tyłu, wpatrując się w rażące słońce jego skóry i oblewający cię chłód oceanu. Jego dłoń złapała twoją, ściskając ją boleśnie i wyżynając na niej kolejne kwiaty. Jego skóra przybliżyła się do twojej, paląc ją swoim ciepłem. — Myślałem, że mnie kochasz.
— K-kocham cię...
— Nie wierzę.
Twoja głowa odchyliła się w bok, tuż po tym kiedy na twoim policzku pojawiła się kolejna róża. Jej pąki rosły powoli, barwiąc ogród na różowo. Miałaś okazję dostać się do tego, co stworzył mężczyzna. Poznać jego rośliny, które pielęgnował i otrzymać ich parę, dzięki jego hojności. Jego ogród przekazywany był na ciebie przez jego dłonie i chociaż ich dotyk palił to i tak nowe rośliny kwitły, pozostawiając po sobie znak ich ogrodnika. Dotknęłaś wyżynającej się róży, badając jej płatki.
Podniosłaś powoli głowę, zerkając ponownie w błękitne tęczówki. Ich barwa była piękniejsza niż wszelkie niebieskie rzeczy na tym świecie. Kobalt, woda, motyle czy niebo były niczym w porównaniu do jego tęczówek. W ich środku znajdowały się wszystkie diamenty świata, lśniąc delikatnie w świetle, a każde mrugnięcie jego powiek przypominało ruch skrzydeł motyla, raz zamykających swoje piękno, raz ujawniające je na świat. Nic nie dało się porównać do jego oczu.
— Jesteś nikim beze mnie — rozległ się jego szept tuż przy twoim uchu. Jak robactwo, wkraczało do twojego umysłu i plątało się w skrytym za mostem ogrodzie, jedząc jego płatki.
— To... To nie... — spróbowałaś zaprzeczyć jego słowom, odrywając się od jego spojrzenia. Przed twoimi oczami pojawiła się jedynie ciemna podłoga. Była znacznie lepsza od jego tęczówek. Ich błękit był zbyt hipnotyzujący. Zbyt przyciągający.
— Przecież wiesz, że mam rację — mruknął, łapiąc cię za podbródek. Uparcie trzymałaś głowę w dole, nie chcąc ponownie zerkać na mężczyznę. Jego palce zacisnęły się na twojej skórze, zmuszając cię do podniesienia wzroku. — Masz patrzeć tylko i wyłącznie na mnie.
Jego oczy przebiły twoją duszę, zalewając cię od środka morską wodą i zabierając ci oddech. Świat wokół was zatrzymał się w miejscu, a otoczenie zamieniło się w kosmos. Mimo tego, że nadal wpatrywałaś się w jego tęczówki, to ciężar grawitacji przygniótł twój umysł, spowalniając go i pozbawiając cię możliwości normalnego myślenia. Morze zamieniło się w galaktykę wypełnioną gwiazdami i planetami. Świeciły one delikatnie w nicości, dając ci urywek kosmosu. Przed twoimi oczami przewijało się całe uniwersum.
Gorąc jego skóry zniknął wraz z kwitnącymi kwiatami oraz tworzonymi ogrodami. Wszystko zniknęło, pozostawiając jedynie pustkę. Nie myślałaś o niczym. Nie byłaś w stanie. Jedynie jego wzrok pozostał w twoim umyśle, odbijając się echem, jak klątwa. Cierpienie zamieniło się w pustkę, a miłość wyparowała, jakby w ogóle nie istniała. Twoje serce zapełniło się ciszą, wyswobadzając się z korzeni powstałych tam róż. Nawet wspomnienie delikatnych, słodkich truskawek nie pojawiło się już więcej w twojej głowie.
To wszystko trwało wieczność. Chociaż może był to zaledwie ułamek sekundy. Nie byłaś pewna. Może to tylko twoja wyobraźnia plątała ci figle i zamiast rzeczywistości, pokazywała ci wymyślone obrazy. Jednak te obrazy nadal wisiały w twojej głowie, wyglądając tak prawdziwie, jakby artysta widział je własnym okiem. Pierwszy twój wdech był jak haust powietrza po latach w oceanie. Ten jednak był krótki i rozpaczliwy, jakby twój organizm nie miał pojęcia, co to tlen. Nie czułaś ciała. Nadal pamiętałaś o tej ciemności i pustce, otaczającej wszystko.
— Huh... [t.i.]? [t.i.]! — wiedziałaś, do kogo należał ten głos. Ale błękitne tęczówki przed tobą już na ciebie nie wpływały. Zbyt zajęta przetworzeniem obrazów w głowie, nawet nie skupiłaś się na ich barwie. Kolory arcydzieł były tak jaskrawe, a zarazem tak ciemne, że nie wiedziałaś już, które były prawdziwe, a które stanowiły zaledwie wymysł twojej wyobraźni.
Po tym jedynie przymknęłaś powieki, opadając na ziemię.
CZYTASZ
❝FAKE HAPPY❞ gojo satoru x reader
Fanfiction【i've been doing a good job of makin' 'em think i'm quite alright】 ❝𝘫𝘦𝘴𝘵𝘦ś 𝘯𝘪𝘬𝘪𝘮 𝘣𝘦𝘻𝘦 𝘮𝘯𝘪𝘦.❞