Lhamo siedziała przy stoliku i bawiła się swoją przytulanką w kształcie nohoja, czatuskiego domowego zwierzaka, którego w życiu nie widziała. Nohoj nazywał się Czuczi i właśnie spacerował po trawie, którą Lhamo wyobrażała sobie jako metalową podłogę w kolorze zieleni. Nigdy nie widziała prawdziwej, ale mama mówiła, że jest zielona i się po niej chodzi.
– Lhamo!
Podniosła głowę wyrwana z zabawy, obróciła się w krzesełku i uśmiech rozjaśnił jej twarz.
– Tatuś! – krzyknęła, złapała Czuciego za łapę i podbiegła do taty.
– Cześć, skarbku.
Uklęknął na jedno kolano. Był wysoki niczym szyb windowy, którym jeździli do domu. Zawsze musiała zadzierać wysoko głowę do góry, żeby zobaczyć jego twarz. Kochała, kiedy zniżał się do niej. Zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła się.
– Chyba zapomniałaś czegoś – mruknął.
Spojrzała na co wskazuje. Granatowy plecak leżał porzucony przy stoliki. Lhamo puściła tatę i podbiegła po plecak.
– Przepraszam za spóźnienie – usłyszała, jak tata tłumaczy się pani nauczycielce. – Mieliśmy skończyć dwie godziny wcześniej...
– Nic się nie stało – odparła spokojnie pani Andrews. Lhamo uśmiechnęła się szeroko i podskakując lekko wróciła do dorosłych.
– Tylko... Proszę porozmawiać z nią, żeby nie używała czatuskiego na lekcjach.
Tata milczał i jakby zastygł w miejscu.
– Wymsknęło się jej kilka słów dzisiaj. Inne dzieci podłapują i trudno utrzymać mi dyscyplinę w klasie.
– Rozumiem – odparł cierpko tata.
Lhamo posmutniała. Czy był na nią zły? Opuściła głowę i poczuła, że się rumieni. Nagle tata schwycił ją łagodnie za rękę i pociągnął do wyjścia.
– Do jutra, Lhamo! Nie zapomnij czerwonej kredki, jutro będziemy malować flagę Newarii!
– Dobrze! – krzyknęła zadowolona Lhamo. – Paaa!
Trzymała tatę ciągle za rękę, kiedy wchodzili do windy. Tata nic nie mówił i Lhamo się trochę bardziej zmartwiła, ale zapomniała o tym, gdy tylko winda zaczęła jechać w górę.
– Dlaczego jedziemy w górę, pala? – zapytała, marszcząc brwi. – Dom jest w dole.
– Wiem, skarbku – powiedział tata, nie patrząc na nią. Zadarła mocno głowę do góry, żeby odnaleźć jego twarz. Schowana była jednak w cieniu. – Jedziemy do emczin po lekarstwa dla mamy.
Lhamo opuściła głowę i zapatrzyła się we własne brudne buty, które były niegdyś białe.
– Mama się źle czuje? – zapytała cicho.
Nie wiedziała, czy tata ją usłyszał.
– Troszkę – powiedział w końcu. – Nie martw się. Emczin pomoże.
Lhamo przełknęła ślinę. Bała się zadać następne pytanie, ale tatuś mówił, żeby zawsze mówiła mu jak coś ją martwi.
– Pala?
– Tak?
– Jesteś na mnie zły?
– Co? Nie! Dlaczego?
Spojrzała na niego i tym razem nachylił się, widziała jego zmartwioną twarz.
– Że mówiłam po czatusku w szkole? Pani Andrews była zła.
Pomimo tłoku w windzie, który zrobił się na przystanku na następnym piętrze tata zdołał uklęknąć przed nią i złapać ją za ramiona. Na jego lewym nadgarstku widniała blizna po usuniętym tatuażu, który tak lubiła Lhamo, ale tata wytłumaczył, że żeby dostać prace musi się go pozbyć. Lhamo pamiętała napis po czatusku, wtedy wydawały się jej szlaczkami, a nie literami, były ładne. Teraz już w szkołach nie uczono czatuskiego. Był zabroniony.
– Nie, skarbku. Nie jestem zły. Postaraj się po prostu w nim nie mówić w klasie, dobrze?
Pokiwała smutno głową.
– Ale ja lubię... - bąknęła cicho.
Tata uśmiechnął się szeroko.
– W domu pośpiewamy po czatusku, co ty na to?
Lhamo uśmiechnęła się szeroko i przytuliła do taty.
– Ale w szkole staraj się używać tylko newarskiego, dza?
Pokiwała głową.
– To ważne – powiedział poważnie, jego twarz była niemal smutna. – Musisz się uczyć, bo kiedyś pozwolą nam wylecieć poza stację. Musisz się uczyć, żeby mieć lepszą prace niż ja i mama.
Lhamo uśmiechnęła się lekko.
– Dobrze, pala.
CZYTASZ
Z życia stacji New Hope
Science FictionSceny z życia ludzi mieszkających na newarskiej stacji New Hope. Stanowi część uniwersum Sedny - Marty Kirin