Joe

9 1 0
                                    

– Też ściągnęli cię z domu?Joe uśmiechnął się szeroko. 

– Taa, ale zdążyłem puknąć jeszcze Molly przed wyjściem! - Złapał się za krocze, a reszta chłopaków się roześmiała.

– Już to widzę! – powiedział Al, przekrzykując szum silników transportowca. 

– Zmoczyłeś się w pościel, kurwa. – Jeszcze więcej śmiechu. – To musiał być piękny sen!

Joe walnął pięścią w ramię Ala, co nie było łatwe, biorąc pod uwagę przyśpieszenie z jakim poruszał się pojazd.

– Zakładamy się? – Joe krzyknął po chwili.

Starał się odciągnąć myśli chłopaków od tego, na co zaraz mieli zobaczyć.

– Zakład, że znajdę część bomby! – rzucił jeden z młodszych, Dak.

Joe uniósł na to brwi, potem spojrzał na Ala, który wzruszył ramionami.

– Dobra! Kto stawia na Daka, że znajdzie skurwysyna?

***

Kiedy wracali na posterunek po robocie byli zmęczeni.Nikt nie próbował przekrzyczeć silników. Jechali też wolniej, choć to mogło się tylko Joemu wydawać. Przepocony, głodny i zmęczony. Marzył tylko o prysznicu.Ręce Joe'ego trzęsły się niecharakterystycznie. Spojrzał na Ala, który mu się przyglądał, ale nie uśmiechał się ani nie dowcipkował, jak wcześniej. Al pokazał głową na tył transportowca. Joe wychylił się nieco ze swojego siedzenia. Dak łkał w kącie, ściskając kurczowo swój pojemnik.

– Pogadam z nim – powiedział Joe nachylając się do przyjaciela.

Al kiwnął głową.

– Dobrze. Ale! – Wystawił palec. – Nie wspominaj mojej wpadki.

Joe wyszczerzył zęby.

– Jakbym śmiał!

Al parsknął. Obaj wiedzieli, że wszystkim nowym opowiada się tę samą historię.

Wychodzili z transportowca po cichu, trzymając w rękach pojemniki z zebranymi rzeczami. Na kombinezonach lśniły plamy krwi.

Oddali pojemniki, podpisali dokumenty i pozwolono im zmienić brudne kombinezony na czyste prywatne ciuchy.

Joe przyglądał się Dakowi, który siedział na ławce w szatni i patrzył tępo w przestrzeń przed siebie. Joe poczekał aż pozostali wyjdą. Podszedł do chłopaka i uklęknął przed nim. Zaczął powoli zapinać guziki jego koszuli.

– Dak – zaczął łagodnie. – Wszyscy przez to przechodziliśmy.

– Co?

Dopiero po chwili Dak spojrzał mu w oczy, ale zaraz opuścił głowę i przełknął ślinę.

– Wszyscy przez to przechodzą – powtórzył Joe.

– Ich... ich rozerwało na strzępy – wyszeptał Dak. 

– Dlaczego robią to ludzie a nie drony? 

– Ale co? Dlaczego ludzie sprzątają? – Joe uśmiechnął się szeroko. – Bo jesteśmy lepsi! A tak serio – spoważniał. – Jesteśmy tańsi w utrzymaniu. 

Dak milczał.

– Musisz teraz podjąć decyzję – kontynuował Joe. – Jeśli ta praca ma cię zniszczyć psychicznie to musisz się wycofać i poszukać czegoś innego. Albo możesz zostać i z czasem nabierzesz dystansu, jak ja i reszta chłopaków, ale nie ukrywam, to jest trudne.

Dak kiwał głową ze zrozumieniem, chociaż Joe podejrzewał, że jego słowa dopiero powoli docierały do jego świadomości. 

– Ostrzegam tylko, nie sięgaj po syntek, bo będzie jeszcze gorzej. – Dak zerknął na niego, jakby myśl o narkotykach naprawdę przeszła mu przez głowę. – Chodź, odprowadzę cię do domu. Po takim zamachu na pewno nie będzie kolejnych przez kilka cykli.

– Myślisz?

– Taaa – potwierdził Joe obojętnie. – W tej robocie jest więcej wolnego niż pracy. A kasa dobra.

Podniósł Daka z ławki i poprowadził do wyjścia, ale chłopak zatrzymał się przed drzwiami.

– Dlaczego oni to robią? – zapytał cicho.

Joe wzruszył ramionami.

– Bo nie widzą innego sposobu.

– Nienawidzą nas, prawda?

Joe uśmiechnął się i klepnął ramię chłopaka.

– I tutaj dochodzimy do głównego punktu, o którym chciałem z tobą pogadać. Wiesz, że Al też kiedyś zadał mi to pytanie? A przy następnej robocie...

Z życia stacji New HopeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz