52. Starożytni, którzy światem władacie

233 34 14
                                    

– ...dlatego chciałbym, żebyś to ty w imieniu Omeg odmówił modlitwę.

Amano jedynie skinął głową, nie potrafiąc wydusić z siebie słowa sprzeciwu. Właściwie to nawet nie mógł – Shigeo może i był miły, ale nie dawał mu przy tym innej możliwości. Przy tym nie wydawał dostrzegać się, jaki wewnętrzny koszmar przeżywał chłopak.

Odmówienie modlitwy przy innych ludziach, zwłaszcza postawionych tak wysoko już było stresujące. Tym bardziej że Amano nigdy nie uczył się na pamięć tych formułek, mając dziwne wrażenie, że Katashi wyśmiałby go za marnowanie czasu na coś tak bezużytecznego.

Ale teraz to wszystko nawet nie miało znaczenia. Koszmarem był fakt, że Katashi odmawiał modlitwę w imieniu Alf. A to oznaczało, że musieli siąść zaraz obok siebie. Zaś samo podejście do króla Razan wydawało się Amano wręcz niemożliwe, jakby otaczała go niewidzialna bariera, a przekroczenie jej oznaczało pewną śmierć.

Nie mógł się też nie zgodzić. Może mając wsparcie swojego przyjaciela, umiałby zdobyć się na taką uwagę, ale teraz jego sytuacja była trudna. Zakładając całkiem realny scenariusz, w którym nie pogodziłby się z Katashim, zostałby tak naprawdę bez opieki jakiejkolwiek Alfy i bez swojego miejsca. Co prawda, liczył na pomoc Akiry, ale wiedział też, że tak naprawdę nie miał prawa czuć się dobrze w odmiennym kulturowo Touto.

I, w przeciwieństwie do Królewskiej Omegi Touto, nie pragnął nigdy pełnej niezależności. To mogło być jedynie wyjątkowo problematyczne.

Ceremonia miała zaraz się rozpocząć. Gości było zaskakująco mało – oprócz rodów królewskich pojawiło się tylko kilku przedstawicieli szlachty. Przy wejściu, a także dookoła świątyni znajdowało się za to całkiem sporo żołnierzy gotowych do walki. Nawet tutaj dało się wyczuć ten nastrój zagrożenia.

Oprócz gości w świątyni znajdowało się także kilka młodych kapłanek i kapłanów, którzy mieli za zadanie swoim śpiewem umilić wszystkim całą ceremonię.

Amano jeszcze rozejrzał się dookoła, jakby szukał jakiegoś ratunku. Wiedział jednak, że nikt nie mógł wpłynąć na jego sytuację i musiał sam zmierzyć się z Katashim. Nawet jeśli ten promieniował tak niebezpieczną aurą, że każde inne zagrożenie wydawało się banalne.

Chłopak miał wrażenie, że gdyby wszyscy pilnujący ich żołnierze nagle zamienili się w posągi niezdolne do obrony, a następnie zaatakowano by świątynie, Katashi samodzielnie rozprawiłby się z każdym zagrażającym ich bezpieczeństwu, a przy tym dalej zachowałby identyczny wyraz twarzy.

Drżały mu dłonie i naprawdę pragnął się wycofać. Wiedział jednak, że jeśli chciał naprawić swoją relację z tą Alfą, nie mógł okazywać strachu czy słabości. Znał zbyt dobrze króla Razan, aby wiedzieć, jak należało się zachowywać, by móc się z nim mierzyć.

I, chociaż do tej pory Amano nigdy nie musiał stawać w opozycji do przyjaciela, teraz mógł wykorzystać swoje obserwacje. Musiał znaleźć w sobie wystarczająco dużo odwagi, aby podejść do niego i postarać się zacząć rozmowę. A następnie wykazać się jeszcze większą dozą inteligencji, tak, aby król Razan chociaż na chwilę stracił przewagę. Jeśliby mu się to udało, miałby szansę cokolwiek zdziałać.

Spojrzał na Katashiego i dostrzegł, że ten też patrzy na niego. To był moment, w którym dla Amano cały świat dookoła stał się nic nieznaczącą plamą pełną obrazów i dźwięków, na które nie zwracał uwagi. Wszystko skupiało się na zajmującym już odpowiednie miejsce mężczyźnie, i jego chłodnym spojrzeniu przeszywającym Omegę.

Ale Amano nie był tchórzem, dlatego nie odwrócił głowy, nie okazał, jak bardzo go to bolało. Zamiast tego wziął nieco głębszy wdech i wyprostował się, ignorując instynktowną potrzebę schowania się przed niebezpieczeństwem.

Amano || ABOOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz