20. Droga, która nie ma końca

290 43 26
                                    

Amano jadąc do Touto nie czuł nadziei na odzyskanie wpsomnień. Po dziesięciu latach traktował je bardziej jak coś już utraconego – nie sądził, że kiedykolwiek do niego wrócą. Myślał o nich jak o czymś, co na zawsze zostanie dla niego tajemnicą i będzie jedynie mógł snuć domysły na ten temat. Bo w końcu mógł być kimkolwiek, zaczynając od urodzonego w szlacheckiej rodzinie długo wyczekiwanego syna, kończąc na kolejnym, niechcianym dziecku w rodzinie, która nie była w stanie wykarmić wszystkich.

Mimo to, chciał mieć pewność, że zrobił wszystko, co mógł. Tak, aby na spokojnie powiedzieć sobie, że już więcej się nie da, że może sobie całkowicie odpuścić, pogodzić się z faktem, że nigdy nie dowie się, co robił tak blisko królewskiego pałacu w pobliżu stolicy Razan.

Teraz jednak czuł się zszokowany, kiedy w jego głowie zaczęły pojawiać się obrazy ludzi i miejsc, które wydawały mu się znajome, chociaż nie potrafił ich rozróżnić. Starał się na nich skupić, aby znaleźć coś charakterystycznego, co będzie umiał bez problemu rozróżnić.

Widział soczyście zieloną trawę i huśtawkę przywieszoną do jednej z grubszych gałęzi wysokiego drzewa. Siedział na kocu, a kiedy udało mu się podnieść spojrzenie, od razu zauważył błękitne jak niebo oczy i subtelny uśmiech, kierowany wprost do niego. Kobieta o jasnych, szarych włosach, które spięła w kok, mówiła coś do niego, ale początkowo żadne ze słów nie docierało do niego. Dopiero po chwili zaczął je słyszeć – czuł, że doskonale to zna.

Po jego lewej stronie rosły błękitne róże. Kiedy znów zerknął na kobietę, nie była już sama. Obejmował ją wyższy mężczyzna, na którego twarzy nie malowały się żadne uczucia. Nie wyglądał jednak groźne i Amano czuł, że mu ufał. Słyszał, jak powtarzają jego imię, jednak nie potrafił się na tym skupić. Zwłaszcza, kiedy nagle ktoś mocno szarpnął go za ramię, zmuszając do tego, by wstał.

– Musisz uciekać. Nie pozwól, żeby cię znaleźli. – To właśnie te dwa słowa usłyszał z ust tak dobrze mu znanej, a jednak całkowicie obcej kobiety. Zaczął biec wprost przed siebie, między drzewa, których było coraz więcej i więcej. Nie potrafił dostrzec co znajduje się przed nim. Jednak tym razem, kiedy zerkał do tyłu, dalej widział huśtawkę i błękitne róże. Kiedy do jego uszu dotarł głośny krzyk, a coś ostrego wydawało się przecinać powietrze ze świstem, widok z tyłu został mu przysłonięty.

Dalsza droga była mu doskonale znana. Próbował schować się za drzewami, a jednak dalej coś zmuszało go, aby biec do przodu. Aż w końcu potknął się, by – tak samo jak wcześniej – wpaść wprost w ramiona przyjaciela.

– Katashi...? Katashi, proszę... pomóż mi... Katashi... – wyszeptał cicho, gwałtownie łapiąc powietrze w płuca.

– Amano, uspokój się – dotarł do niego głos, chociaż nie był to ten głos, który należał do króla Razan. Coś mocno szarpnęła za jego ramionami, a on w końcu otworzył szeroko oczy.

Znowu był w jednej z komnat w pałacu w Touto. Przez chwilę rozglądał się z paniką, oddychając szybko. Jego ramiona widocznie unosiły się przy każdym kolejnym głębokim wdechu.

– Wasza wysokość? – W końcu zerknął na Akirę. Blondyn przyglądał mu się z nieukrywanym zmartwieniem. Jego granatowe oczy wydawały się przy tym jeszcze ciemniejsze niż zazwyczaj, co zaskakująco dobrze kontrastowało z jego skórą.

– Zacząłeś wołać Katashiego przez sen, wszystko w porządku? To, co ci się śniło było aż tak straszne?

Przez chwilę Amano milczał, starając się ułożyć sobie w głowie to wszystko. Domyślał się, że widział swoich rodziców i, że był z nimi szczęśliwy. Nie wyglądali na biednych ludzi, wręcz przeciwnie. Szukał jednak czegoś charakterystycznego, co mogłoby mu powiedzieć o nich więcej.

Amano || ABOOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz