„A twarde serce gdy miłość skaleczy.
Tej rany nigdy już czas nie uleczy. "
- „Giaur" G.G. Byron***
Z każdym kolejnym oddechem, trucizna dostawała się coraz dalej w głąb jej ciała. Miała wrażenie, że łączy się, z każdą, nawet najmniejszą, komórką. Sekunda po sekundzie, pęcherzyki płucne wypełniała kolejna dawka skażonego powietrza. O ironio. Czysta śmierć.
Był piątkowy poranek. Mary Anderson znajdowała się na Palarni. Nie przepadała za tym miejscem. Siedziała tam sama. Do rozpoczęcia zajęć zostało jeszcze czterdzieści minut. Mary lubiła samotność i nie lubiła przebywać w domu. Dlatego zdecydowała się przyjść na Palarnię, jak najwcześniej i jak najszybciej. Opierała się o ścianę starego sklepu. Zaciągnęła się papierosem i odchyliła głowę do tyłu, patrząc w niebo, wypuściła szary dym. Tak, jak zawsze robił to Louis.
Nic w życiu Mary Anderson, nie było stałe, oprócz papierosów i Louisa.
Louis, a właściwie Robert Louis Hill, był jej. Po prostu jej. A ona była po prostu jego. Żadne z nich, nigdy nie powiedziałoby, że są przyjaciółmi. Zbyt trywialne określenie. Byli dla siebie, kimś znacznie więcej, ale tego również, nigdy nie wypowiedzieli na głos. Właściwie nie wiele rozmawiali. Nie musieli. Rozumieli się bez słów. Mary była za to wdzięczna. Nie lubiła mówić. Tak właściwie, to nie potrafiła. Mówiąc, szybko zrażała do siebie ludzi. Nie, żeby jej to przeszkadzało, jednak na Louisie bardzo jej zależało. Dlatego milczała. Tylko, że to i tak nic nie dało, bo Louis wyjechał i ją zostawił.
Nic w życiu Mary Anderson, nie było stałe, oprócz papierosów.
Nigdy nie zastanawiała się, po co to robi. Palenie było dla Mary, jak mycie zębów, czy sznurowanie butów. Nie ważne, czy się to lubi, czy nie, po prostu się to robi.
Tak właśnie paliła Mary Anderson, po prostu.
Kiedy skończyła, zgasiła papierosa, rozgniatając go swoim szarym trampkiem. Skrzywiła się. Zbyt wiele rzeczy przypominało jej o ludziach, których nie udało jej się zatrzymać przy sobie. Te szare trampki, od których zaczęła się już odklejać podeszwa, jak i czarna bluza, którą prawie codziennie nosiła, należały w przeszłości do jej matki, która wyjechała i ją zostawiła.
Mary skierowała się do budynku szkolnego. Ucieszyła się na myśl, że na pierwszej lekcji miała mieć historię. Jedyny przedmiot, na którym potrafiła się skupić. Jedyny, na którym jej zależało.
I znów wszystko za sprawą Louisa.
To właśnie go poznała dwa lata temu na lekcji historii. To właśnie z nim siedziała w jednej ławce. Pamiętała tego uśmiechniętego niebieskookiego chłopaka, klepiącego ją po ramieniu, za każdym razem, kiedy opowiadał jej coraz to nowsze ciekawostki historyczne. Razem z nim spotykała się w każdą sobotę o 19:00, by przeglądać stare kroniki i oglądać filmy dokumentalne. Louis kochał historię i zaszczepił tą pasję w Mary.
Wszystko co najlepsze w życiu Mary Anderson, było za sprawą Louisa.
Po dzwonku, pan Wallace wpuścił uczniów do klasy. Mary zajęła ławkę na samym tyle przy oknie. To samo miejsce, które zajmowała z Louisem. Kiedy usiadła, sięgnęła ręką pod ławkę i poczuła zagłębienia, które były ich dziełem. Zrobili to roku temu tuż przed rozpoczęciem wakacji, kiedy Louis jeszcze nie wiedział, że przeprowadzi się do Europy, a Mary nie przypuszczałaby, że kilka miesięcy później, będzie czuć się tak osamotniona. Wygrawerowali swoje inicjały za pomocą scyzoryka, który Louis dostał na urodziny od dziadka.
CZYTASZ
więzy młodości
Teen Fiction„Byli piękni i młodzi, a przede wszystkim, niewinni i beztroscy. Wchodzili dopiero w dorosłość, a świat leżał u ich stóp. Pragnęli nieśmiertelności. Pragnęli żyć wiecznie. A w szczególności pragnęli być na zawsze piękni i młodzi, niewinni i beztrosc...