Royce
Kwiecień
Gdyby ktoś powiedział mi cztery lata temu, że moje studio tatuażu odniesie tak duży sukces, zaśmiałbym się temu komuś prosto w twarz. Jako zgorzkniały dwudziestosiedmiolatek podnoszący się po życiowej stracie, nie myślałem trzeźwo. Chciałem się czymś zająć żeby nie siedzieć bezczynnie w miejscu. Mentalnie tkwiłem w gównie, ale fizycznie musiałem się podnieść i ruszyć do przodu. Nie mogłem stać w nieskończoność. A przynajmniej tak uważała moja matka.
W przerwie między tatuażami siedziałem za ladą i wciskałem w siebie wytrawną tartę z kurczakiem i szpinakiem, którą przyniosła mi rano matka. Na blacie stały tarty z kremem dyniowym i jedna z jabłkami, którą wielbiłem. Były podzielone na kilka kawałków, z czego po sześć już zniknęło, gdy ktoś przychodził się dziarać, zapisać, czy skonsultować projekt. Esther zjadła swoją wytrawną porcję godzinę temu, bo moja rodzicielka podzieliła nam ją na pół w ramach świętowania czwartej rocznicy. Nadal wierzyła, że jesteśmy do siebie na tyle podobni, by dać sobie szczęście.
Byłem przy kilku ostatnich kęsach gdy do salonu wkroczył Rune z Levim na ramionach. Młody miał w rękach kartkę złożoną na pół, którą nieumiejętnie chował za plecami. Na twarzy miał wypisaną ekscytację.
— Cześć wujku Ce! — wykrzyknął.
— Czołem, młody — odpowiedziałem bez entuzjazmu, z buzią pełną jedzenia.
Moment później pojawiła się Esther, która przygotowywała mi stanowisko dla następnej klientki.
— Mój ulubiony brat szefa i jego mały krasnal — przywitała się standardowo. — Wyglądacie przystojnie w tych koszulach.
Rune miał na sobie granatową w niebieskie wieloryby, a Levi niebieską w granatowe. Moja bratowa, Nile, która była w połowie drugiej ciąży, uwielbiała kupować ubrania tak by były niemal identyczne. Nigdy nie zapomnę tego, jak na gwiazdkę któregoś roku kupiła mi i moim braciom takie same swetry z grafiką przedstawiającą półnagą kobietę, ale na każdym był inny kolor jej stanika. Moja matka uparła się na zdjęcie pod choinką, które wisi teraz pośród miliona innych w salonie mojego rodzinnego domu przy Green Lake.
— Ciociu Est, mam coś dla wujka Ce, chcesz zobaczyć?
Moja pracownica pokiwała entuzjastycznie głową więc Rune postawił młodego na ziemi, a ten złapał Esther za rękę i pociągnął do drugiego pomieszczenia, chowając kartkę za plecami. Wcale jej nie widziałem.
— Levi uparł się, że musi ci przynieść kartkę, bo twój salon ma cztery lata. Nile ledwo uniknęła pieczenia tortu, bo młody tak się napalił na świętowanie, że zaczął wymyślać placek z masą zakrapianą tuszem. — Brat podszedł do lady i oparł się o nią łokciami. — Co myślisz o wyskoczeniu w sobotę na kluby?
— Twoja ciężarówka nie będzie zadowolona jeśli przywleczemy cię do domu o piątej nad ranem w stanie nieważkości po dziesięciu piwach.
— Tu cię mam, mój najdroższy bracie. Nile sama to zaproponowała, bo uważa, że przyda ci się trochę rozrywki i świętowania swojego sukcesu.
Nie lubiłem świętować. Szło dobrze to fajnie, ale nie było po co robić z tego nie wiadomo czego. Nie tatuowałem sław międzynarodowych więc póki co powodów do dumy nie miałem.
— Nie mam ochoty na kluby — mruknąłem.
Wsunąłem w usta widelec z ostatnią porcją mojej tarty i popiłem go energetykiem. Gdy sprzątnąłem po swoim posiłku, zerknąłem na brata, który nieustępliwie milczał. Jego zmrużone oczy mówiły mi, że nie odpuści tak łatwo.
CZYTASZ
Scars #1: Blizny zapisane na skórze - 24.08
RomancePierwsza część Trylogii "Scars". Przecinek jest przystankiem - chwilą na zaczerpniecie o-d-d-e-c-h-u. Kropka jest metą - końcem, który zabiera ostatni o-d-d-e-c-h. Średnik jest znakiem interpunkcyjnym oddzielającym równorzędne fragmenty tekstu sł...