01 - Czterdzieści godzin

479 33 48
                                    

Zamykam oczy i widzę Twoją twarz. Tak promienistą, uśmiechniętą, wpatrzoną we mnie. Chcę Cię pocałować, poczuć Twój dotyk, ale gdy robię krok w Twoją stronę zderzam się z rzeczywistością. Nie ma Cię tu.

Francja powitała mnie deszczową pogodą. Kto by się spodziewał, że tak idealnie wpasuje się w mój pogrzebowy nastrój. Cały lot rozmyślałam jak bardzo to miasteczko zmieniło się na przestrzeni 50 lat. Tęskniłam za tym miejscem, ale nie wiem, dlaczego. Co ja tak długo tutaj robiłam? Sama.

Myśląc o wszystkich latach jakie spędziłam w Manosque pojawiał mi się uśmiech na twarzy, ale jednocześnie czułam pustkę. Brakowało mi czegoś. Jakiś wspomnień. Jakiegoś człowieka, który był blisko. Który mnie tu trzymał.

Przyjechałam pod dom Louise, w którym mieszkała jeszcze zanim wyjechałam. Z małą walizką w dłoni podeszłam do wielkich czarnych drzwi, w które delikatnie zapukałam kołatką. Opuściłam rękę i poprawiłam na szybko rozczochrane włosy od dziesięciogodzinnego lotu i rozprostowałam bluzkę, aby jakoś wyglądać. Czekałam paręnaście sekund, aż w końcu usłyszałam upragniony dźwięk zardzewiałych zawiasów. W drzwiach pojawiła się dobrze znana mi twarz, która jak zawsze zarażała wielkim, białym uśmiechem. Prawie o głowę niższa blondynka na mój widok podskoczyła z radości i klasnęła w dłonie po czym rzuciła mi się w objęcia.

- O mój Boże! Lucy! - krzyknęła. Dziewczyna trzymała mnie w mocnym uścisku, a po chwili odsunęła się. - Wchodź, szybko. - pokazała ręką na drzwi, przez które sama przeszła.

Z namalowanym na twarzy uśmiechem, który przykrywał moją żałobę i z ciągłym niedowierzaniem, że widzę blondynkę złapałam walizkę za rączkę i weszłam do domu.

Oberwałam nagłą falą nostalgii. Te same ściany oraz podłogi, których dotykałam zaledwie pół wieku temu. Prawie każde ważne wspomnienie odgrywało się w tym domu. Blondynka niczego nie zmieniła. Domek w środku wyglądał dokładnie jak go zapamiętałam.

- Co tak stoisz jak słup soli? Zanoś rzeczy do pokoju i opowiadaj mi. Wszystko. - powiedziała i wyciągnęła z lodówki dwa woreczki krwi, które rozlała do szklanek.

Nie miałam siły się z nią sprzeczać ani kłócić. I tak zawsze wychodziło na jej. Posłusznie zaniosłam swoje rzeczy do sypialni. Gdy otworzyłam drzwi do pokoju uderzył we mnie słodki zapach malin. Ten pokój zawsze tak pachniał, a ja nigdy nie doszłam, dlaczego, mimo że mieszkałam tu ponad 5 lat. Czemu akurat maliny?! Postawiłam swoje rzeczy obok wielkiego łóżka. Jednym ruchem otworzyłam walizkę i wyciągnęłam z niej wcześniej spakowaną liliową kopertę. Wzięłam ją do ręki i wróciłam do salonu, w którym czekała na mnie Louise.

Dom nie wyglądał na duży jednak jego wnętrze było tak urządzone, że można było się poczuć jak mrówka na ulicy pełnej ludzi. Każdy mój krok powodował mały stukot, który rozchodził się po całym mieszkaniu. Weszłam do salonu. Dziewczyna trzymając pełną szklankę krwi siedziała w swoim ulubionym fotelu. Na mój widok ponownie na jej twarzy pojawił się niewielki uśmiech. Bez żadnego zamieniania zdań podeszłam do jej fotela i podałam jej kopertę po czym usiadłam naprzeciwko niej na kanapie.

- Tak więc jestem. - powiedziałam i pokazałam palcem na list. - Myślałam, że zapomniałaś o niej i o mnie. - chwyciłam szklankę ze stołu i spojrzałam na nią.

- Nie śmiałbym. - odpowiedziała. Kiedy chciała coś dopowiedzieć przerwałam jej.

- Wiem, wiem. - powiedziałam i uniosłam brwi do góry. - Masz ochotę mnie zabić za to, że wyjechałam bez żadnego słowa.

- A żebyś wiedziała, że tak. - zaśmiała się. - Złamałaś mi wtedy serce.

- Po pierwsze przepraszam Cię za to, a po drugie: mogłabyś mnie za to ochrzanić kiedy indziej? Naprawdę nie mam dzisiaj siły na takie rozmowy. Szczególnie nie po tych wszystkich wydarzeniach z Nowego Orleanu. - odparłam i powstrzymywałam napływające łzy. - Ale o moich problemach może trochę później. Teraz najważniejsza jesteś ty i powód ożywienia liliowej umowy.

- Jak zawsze stawiasz innych ponad sobą. - powiedziała zahaczając pasemko swoich włosów za ucho.

- Że Ciebie to wciąż dziwi. - zaśmiałam się. - Moje problemy poczekają.

- Naprawdę wolisz mierzyć się z problemami innych niż swoimi? - zapytała.

- Naprawdę. - odparłam niemalże od razu.

- Ucieka... - nie skończyła. Nie chciałam, żeby kończyła. Chciałam, aby w mojej głowie te słowa rozbrzmiewały głosem Parkera.

- Nie kończ i wiem o tym. - dodałam po chwili. - Czy możemy teraz wrócić do Twojego powodu?

- Niech Ci będzie. Ten ostatni raz. - odłożyła szklankę, a następnie wyciągnęła list z koperty, którą jej podałam. Wyprostowała kartkę i przeczytała jego fragment. - Gdy sprawa K wejdzie do głowy i zostanie zaakceptowana przed podświadomość, zjawie się u Twego boku i trzymając Cię za rękę będę Cię wspierać i powiem ostatnie do widzenia.

- Pamiętam te słowa. - powiedziałam i uśmiechnęłam się. - Nawet sama je wymyślałam. - Louise spojrzała na mnie spod łba. - No dobra niech Ci będzie. Wymyśliłam je z Tobą.

- Piękne czasy. Bar, spacery, fortepian... - dodała blondynka. - A co do powodu.- ponownie przeniosłam na nią swój wzrok. - Mam szczerze dość tego życia. Spójrz co ja robię? Czy ty to widzisz?!

- W sensie? - zapytałam.

- Chodzę po świecie prawie 400 lat. Siedzę w domu, który posiadam 200 lat. Pije krew. Krew! - uniosła się. - Nie sok, nie burbon, tylko krew! Nigdy nie prosiłam się o bycie wampirem. Jestem i trwam w nieustannej bitwie. Nawet można to nazwać wojną. Nierówną wojną. Straciłam na niej za dużo osób na których mi zależy. - dziewczyna otarła łzę i wstała z fotela.

Nim zdążyłam odpowiednio dobrać słowa, Louise skierowała się do szafki, na której stał telefon stacjonarny. Pośpiesznie wybrała jakiś numer po czym przyłożyła słuchawkę do swojego ucha.

- Do kogo dzwonisz? - zapytałam jednak nie otrzymałam odpowiedzi.

- Halo? - powiedziała do słuchawki i mnie zignorowała. - Od teraz czterdzieści godzin. - po jej słowach w słuchawce odezwał się głos, na który potem szybko odpowiedziała. - Nie, na pewno nie zmienię zdania. Czas start.

Odsunęła słuchawkę od ucha i odłożyła ją z powrotem na miejsce. Wyprostowała głowę po czym ostatni raz nią kiwnęła trawiąc swoje słowa. Głośno wciągnęła powietrze przez usta, wstrzymała je, a następnie powoli je wypuściła. Widząc w jakim jest stanie postanowiłam wstać z kanapy i podejść do niej. Spojrzałam na nią ze stu procentowym zrozumieniem w oczach po czym mocno ją przytuliłam. Widziałam, że potrzebowała tego.

Tak samo jak ja.

Po słowach Louise doskonale wiedziałam do kogo zadzwoniła. Dokładnie wiedziałam do czego odnosiło się te czterdzieści godzin. Przecież sama wymyśliłam te reguły i cały proces ich działania. Sama wymyśliłam koniec naszych mąk. Problem jest taki, że nie sądziłam, że kiedykolwiek będę tego świadkiem. Świadkiem kolejnej starty. W tym roku i tak już poniosłam ich dużo. Nie wiem, czy poradzę sobie z następną.

Mam nadzieje, że się podobało!
Twitter - @.marnujezycie i #scaryloveKP

Back To You || Kai ParkerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz