Rozdział 1 „Panienko"

70 11 37
                                    

— Panno Axesoar, pani matka przekazuje, żeby zejść na śniadanie. Jest już prawie gotowe, Błystka ma nadzieję, że panience zasmakuje. — młoda dziewczyna usłyszała piskliwy głos skrzata domowego, który zamieszkiwał w ich domu. Była to skrzatka, Błystka.

Cassie powoli otworzyła oczy od razu je zasłoniła dłońmi przez słońce, które zaczęło razić ją w oczy.

— Witaj Błystko. — rzekła zaspanym głosem dziewczyna. — Możesz przekazać mamie, że za 15 minut będę na dole. — dodała siadając na swoim łóżku.

Na jej głowie istniało istne siano. Włosy jej wystawały na wszystkie strony.

— Tak jest panienko. — odparła skrzatka teleportując się do kuchni, gdzie kończyła robić jedzenie dla całej rodziny.

— Walone skrzaty. Spać nie można. — rzekła lekko poddenerwowana pod nosem.

Od zawsze była wychowywana na osobę z dużym poczuciem wartości, aby czuć się lepszym od innych. Aby odcinać się od tak zwanych zdrajców krwi, na przykład jej kuzyna, Syriusza Blacka, czy rodziny Weasley'ów bądź Woodów. Według większości czysto krwistych nie powinni oni być zaliczani do takiej wysokiej rangi. Tracy i Leopold, rodzice Cassie, sami mieli okropne zdanie o tych ludziach i nie mieli zamiaru zmieniać o nich zdania tak jak ich córka.

Po kilkunastu minutach Cassie znalazła się już na dole przy stole. Rozmawiała z ojcem na temat OWTMÓW, które czekały ją w najbliższym roku szkolnym. Była nimi zestresowana, lecz nie chciała tego nikomu ukazywać. Od zawsze była uczona aby nie ukazywać słabości, bo to ją zgubi w życiu. Po tych egzaminach, według rodziców, powinna znaleźć sobie kogoś i zdobyć posadę w ministerstwie na jak najwyższym miejscu tak aby nie zawieść rodziny.

Nie narzekała na to jak żyje, wręcz przeciwnie, była z niego bardzo zadowolona. Myślała, że lepszego nie mogła sobie wymarzyć, ale czy na pewno? Ona była tego pewna tak samo jak jej rodzina. Byli bogaci, nie musieli sobie niczego nigdy odmawiać.

— Podano do stołu. — powiedziała cicho skrzatka kłaniając się przed matką Cas. Gdy Błystka chciała coś więcej powiedzieć, Tracy zgoniła ją wzrokiem. Kobieta była dość surowa i Cassie nie miała z nią najlepszych kontaktów. Od zawsze trzymała się bliżej ojca i była tak zwaną córeczką tatusia.

— Z szacunkiem. — rzekła ozięble z stronę skrzata.

Niedługo po śniadaniu dziewczyna znalazła się w przydomowym ogródku z książką w ręku leżąc na kocu, który przed chwilą ułożyła na trawie. Była wpatrzona w literaturę, udało jej się nawet przeczytać kilka dzieł poety mugolskiego pochodzenia William'a Shakespeare'a, które jej się nawet spodobały. Może i nie była miłośniczką tandetnych romansideł, jednak jego książki nie obowiązywały tego, były wyjątkami wyjątków.

Nie chciała wyrywać się ze stanu gdy odpływała w krainę książek, nie lubiła żyć rzeczywistością. Wolała odpływać myślami gdzieś daleko nie przejmując się niczym, lecz rodzina, w której się wychowywała mówiła kompletnie co innego. Wszystko to co się dzieje tu i teraz jest najważniejsze. Tak brzmiało najważniejsze zdanie.

~•~

— Mamo! John znowu mi zabiera miotłę! — czarnowłosa dziewczyna krzyknęła z podwórka, gdy jej starszy brat ponownie jej dokuczał.

— John! Zostaw już Madeleine i oddaj jej miotłę! No i weź mi tu przyjdź pomóż, sama sobie nie poradzę z tym wszystkim!— krzyknęła Agnes. Matka rodzeństwa Wood.

John Wood to gryfon, kapitan domowej drużyny Gryffindoru oraz bardzo nadopiekuńczy brat młodszej siostrzyczki Madeleine. Najbliższy rok szkolny miał być jego ostatnim, miał zdawać Owutemy. W takim momencie zazdrościł siostrze, że ta dopiero wybierała się na swój trzeci rok i nie martwiła się Sumami czy innymi trudnymi egzaminami. Owszem, co roku były egzaminy końcoworoczne, jednak nie były takie przerażające swoim poziomem.

— Trzymaj to młoda ale więcej nie skarż się matce. — westchnął chłopak oddając siostrze własność i poszedł w stronę domu pomóc mamie z przygotowywaniem obiadu. — Jestem mamo, co mam zrobić? — spytał John wchodząc do kuchni, nie chciało już mu się negocjować, że ma o wiele ciekawsze rzeczy do roboty, czy, że coś go boli. Kobieta nie uwierzyłaby mu w to, bo przecież gdyby coś mu dolegało to nie dokuczałby Madeleine, tylko zapewne siedziałby u siebie w pokoju w łóżku.

— Idź do ogródka i zbierz trochę pomidorków koktajlowych oraz ogórków, jak wrócisz to umyj wszystko i zrób sałatkę z sałatą, jasne? — rzekła Agnes wychodząc na chwilę z kuchni po coś do salonu.

Chłopak wyszedł przez taras z domu idąc w stronę dość pokaźnego warzywniaka. Rodzina mieszkała na dosyć dużym odludziu z dala od mugoli i nawet innych czarodziejów. Posiadali w domu niektóre mugolskie wynalazki, na przykład radio, które zabijało głuchą ciszę wokół domu. Można było je właśnie usłyszeć z garażu, gdzie nad czymś pracował ojciec John'a. 

Chłopak zgadywał, że pewnie opracowuje kolejną miotłę sportową albo poprawia poprzednią. Richard, ojciec rodzeństwa Wood, pracował jako konstruktor mioteł na własną rękę, nie dla żadnej firmy tylko dla siebie. To właśnie od niego jego dzieci posiadały własne miotły. Żadne z nich na to nie narzekało, sami uwielbiali pomagać w montażu tych latających cudeniek wiedząc, że sami mieli wkład w taką ciężką pracę.

Po chwili John znajdował się już w warzywniaku zbierając potrzebne mu warzywa, o które prosiła go matka. Nie minęła nawet chwila jak syknął z bólu odruchowo zabierając rękę. Ukuł się kolcem, które posiadają na sobie ogórki. Znowu zapomniał przy nich uważać i dostał za swoje.

— Wredne cholerstwa. — powiedział sam do siebie wrzucając je do miski, która znajdowała przy małej furtce. Po zebraniu na oko odpowiedniej ilości ogórków znalazł się przy krzaczku pomidorków zaczynając je zbierać w dość pokaźnej ilości dopóki nie skończyło mu się miejsce w misce.

Po wróceniu do domu umył warzywa pod bieżącą wodą aby potem je spokojnie wkroić do sałatki, salaterkę znalazł już na stole. Pewnie mama ją przyniosła wcześniej. Pomyślał biorąc sałatę i wybierając co ładniejsze liście aby je umyć i podrzeć dorzucając do pozostałych już w misce pomidorów i ogórków. Nie minęła nawet minuta jak w kuchni znalazła się już mama wracająca do przygotowywania reszty obiadu. 

— Sałatka skończona. — poinformował myjąc ręce pod kranem. — Mogę już iść zająć się czymś innym? — zapytał otrzepując dłonie z kropel wody, a później obcierając je o spodnie zostawiając na nich mokre ślady.

— Oczywiście, tylko przyjdź potem na obiad jak cię zawołam. — odpowiedziała kobieta z ciepłym uśmiechem na twarzy po czym John czym prędzej udał się z powrotem w stronę ogrodu spędzić czas na grze w quidditcha razem z młodszą siostrą.

— Młoda! Wyciągaj miotłę i gramy! — krzyknął udając się po własny sprzęt oraz kafla do gry.

Już po kilku minutach rodzeństwo było w powietrzu i grało przeciwko sobie celując do prowizorycznych pętli przeciwnika. Szli łeb w łeb aż w pewnym momencie dołączył do nich ojciec, który postawił kolejną pętlę.

Under Pressure ♡ Cassie Axesoar i John WoodOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz