Pierwsze dni i tygodnie szkoły minęły pracowicie i Cassie i Johnowi, oboje mieli dużo obowiązków. Cassie była prefektem i ścigającą Slytherinu, a John był kapitanem drużyny Gryffindoru. Nie zwracali na siebie zbyt dużej uwagi, wiedzieli, że istnieją ale jakoś tym się nie przejmowali, do czasu...
— Ugh, ci cholerni gryfoni!! — wybrzmiała zdenerwowana Helen wchodząc do pokoju wspólnego Ślizgonów. Wszyscy byli rozczarowani. Pierwszy mecz w tym roku szkolnym i już przegrali z gryfonami tracąc do nich jedynie dziesięć punktów.
Axesoar nic się nie odezwała. Trzymała się jedynie za swój lewy bark, który koszmarnie ją bolał. Podczas gry starła się z jednym zawodników drużyny przeciwnej. Wtedy również straciła kafla, który zadecydował o wyniku meczu. Ślizgoni wygrywali stoma punktami. John Wood odebrał jej brutalnie kafla zdobywając dziesięć punktów, po czym szukająca drużyny lwów złapała znicz.
— Cassie, dlaczego oddałaś mu tego kafla?!
— Nie chciałam mu go oddać! Zaatakował mnie i wyrwał go siłą!! — usiłowała wybrnąć z niekomfortowej sytuacji. Po jej wypowiedzi wszyscy umilkli. Szatynka przeskanowała wzrokiem pomieszczenie. Nikt już się na nią nie patrzył, dlatego też czując, że z jej barkiem jest źle postanowiła udać się do skrzydła szpitalnego. Gdyby drużyna nie była na nią zła Robert na pewno w sekundę wyleczyłby jej ramię, teraz jednak nie miała jak liczyć na ich pomoc.
Gdy weszła do środka zauważyła, że były tylko dwa zajęte łóżka, obydwa były zasłonięte białą kotarą. Dziewczyna miała już zawołać pielęgniarkę, jednak ta znalazła się tuż obok niej.
— Co ci dolega, kochana? — spytała Madame Pomfrey uprzejmym tonem. Ubrana była w biały fartuch, na który nałożyła drugi, mniejszy, czerwony fartuszek.
— Podczas meczu zderzyłam się z innym zawodnikiem i teraz strasznie boli mnie bark, nie jestem w stanie nim ruszyć. — oznajmiła. Pomfrey pokierowała ją na łóżko tuż obok tego zasłoniętego kotarami, podczas gdy pielęgniarka miała pójść po jakieś leki dla niej.
W tej samej chwili kotara została agresywnie odsłonięta, a za nią znajdował się nie kto inny jak John Wood.
— Zgaduję, że jesteś z tego samego powodu co ja. — wymamrotał patrząc na Cassie spod byka. Ta odpowiedziała mu prychnięciem. Dopiero po jakiejś minucie się odezwała.
— Mogłeś mi nie wyrywać tak agresywnie kafla z rąk! — oburzyła się szatynka wyrzucając sprawną rękę w powietrze. John czekał na jakieś odzywki z jej strony. Zawsze gdy miał starcie ze ślizgonami ci go wyzywali od zdrajców krwi i innych takich. Jednak teraz to nie nastąpiło.
— Nie będziesz mnie wyzywać...? — spytał jakby nie dowierzał.
— A dlaczego miałabym? — odparła i po chwili zrozumiała. — Ah, no tak. Przecież jestem Ślizgonką, jestem zobowiązana cię zrównać z ziemią. — jej wypowiedź przesiąkała grubym sarkazmem. Smutno jej się zrobiło, że wszyscy ślizgoni są wrzucani do jednego worka.
Po jej słowach żadne z nich się nie odezwało. John z powrotem zasłonił kotarę, a Cassie siedząc na łóżku, już po drugiej stronie, czekała na to jak wróci pielęgniarka, która wróciła już po chwili
— Już chyba wiem z kim się zderzyłaś moja droga. Dam ci to samo co jemu. — powiedziała i nalała jakiegoś eliksiru z dużej, granatowej butli. Madame Pomfrey podała dziewczynie napój, a ta spojrzała na szklankę niezbyt przekonującym wzrokiem. — No pij, nie narzekaj. Dobrze ci zrobi. — pogoniła. Cassie zamknęła oczy i wypiła jak najszybciej eliksir, który smakował ohydnie.
Ale to jest niedobre. Powiedziała w myślach krzywiąc się.
— No widzisz, było tak źle?
— Jeszcze jak. — burknęła i poczuła jakby zaraz miała zwymiotować, co zauważyła pielęgniarka. — Ja zaraz... — Madame Pomfrey jednym ruchem różdżki przywołała pojemnik, do którego praktycznie od razu zwymiotowała Cassie. Dostała ręcznik papierowy, którym wytarła twarz i spojrzała na kobietę. — Przepraszam, wątpię, że zwymiotowałam przez ten eliksir. — wymruczała czując się zawstydzona, przez to co się przed chwilą stało.
— Ja też wątpię, że to przez ten eliksir. Uderzyłaś się gdzieś jeszcze podczas meczu? — spytała podejrzliwie. Cassie próbowała sobie przypomnieć. Odtworzyć każdy niebezpieczny moment gry, podczas którego mogłaby sobie coś dodatkowo zrobić.
— Wydaje mi się, że... — gdy miała już odpowiedzieć, że nie, olśniło ją. Pod koniec gry, już po zderzeniu się z Johnem zamiast zlecieć spokojnie mocno na dół, zrobiła kilka fikołków w powietrzu wbijając koniuszek miotły brutalnie w brzuch — tak, zrobiłam kilka fikołków podczas meczu, po zderzeniu się z tym innym zawodnikiem, no i wtedy też wbiłam koniec miotły w brzuch ale tego nie sprawdzałam. — Madame Pomfrey od razu po usłyszeniu wypowiedzi dziewczyny zasłoniła kotary wokół łóżka.
— Podciągnij koszulkę, raz raz. — tak jak kazała tak zrobiła. Nad jej pępkiem widniała wielka czerwona plama, a wokół niej zielono-żółte zabarwienie, tak jakby siniak był wokół. Pielęgniarka zmartwiła się na ten widok. — Czy to poważne? — Cassie przełknęła gulę w gardle i skierowała swój wzrok na Pomfrey.
— To są wybroczyny, takie większe siniaki. — wytłumaczyła. — Zaraz coś na to poradzimy i będziesz zdrów jak smok.
Axesoar czekając na pielęgniarkę postanowiła położyć się na łóżku, na którym aktualnie siedziała. Ułożyła głowę na poduszce i już miała zamykać oczy jak John Wood ponownie zakłócił jej spokój.
— Coś ty sobie zrobiła, że wymiotowałaś? — spytał. Nie potrafił ukryć, że był zaciekawiony ale i lekko przejęty, w końcu jeśli byłaby to jego wina nie czułby się zbyt dobrze z tą myślą, nawet jeśli jest ślizgonką.
— Wybroczyny. — odburknęła z zamkniętymi oczyma.
— Wybro- co?
— Wybroczyny, duże siniaki czy coś takiego. Sama nie wiem. — uniosła głos coraz bardziej się denerwując. Nie chciała siedzieć długo w Skrzydle Szpitalnym.
Wood otwierał już usta, żeby coś jeszcze powiedzieć, jednak uniemożliwiła mu to Pomfrey.
— Panie Wood, pan tu nadal jest? Myślałam, że już pan poszedł, wszystko z barkiem już w porządku, możesz wyjść. — Cassie omal co nie parsknęła śmiechem. Pomyślała, że może chciał się tu wyspać po meczu, zamiast trochę poimprezować, gdyż może mu się przejadły te imprezy.
— Dobrze spokojnie, już idę pani Pomfrey. — odparł i podniósł się z łóżka szpitalnego. — Jakieś uwagi co do barku?
— Nie nadużywaj go i przez dwa tygodnie zero treningów quidditcha, tyle mam do powiedzenia. — poinformowała i zajęła się młodą Axesoar. — Muszę posmarować te rany eliksirem, wtedy zejdą do jutra w najgorszym przypadku.
Szatynka podwinęła z powrotem koszulkę pozwalając dotknąć się pielęgniarce. Madame Pomfrey wzięła materiałową chustę i wylała na nią trochę cieczy z butelki.
— Aha, i może trochę zapiec, tak tylko ostrzegam. — Cassie pokiwała głową i odchyliła głowę do tyłu. Pielęgniarka zaczęła delikatnie jeździć szmateczką po ranach dziewczyny. Syknęła z bólu. Nie piekło trochę, piekło cholernie mocno. — Wytrzymasz, gorszym bólem jest wyrośnięcie nowej kości. — szatynkę aż wstrząsnęło na samą myśl o tym. Już współczuła osobom, które musiały takie coś przeżyć.
— Długo jeszcze? To boli coraz bardziej. — jęknęła z bólu.
— Już kończę, myślę, że tyle wystarczy, skoro już nie wytrzymujesz. Za godzinę będziesz mogła już wyjść. Po tym czasie ból nie będzie taki silny. — już miała odejść ale coś jej się przypomniało. — Przyjdź do mnie jutro, żebym mogła to skontrolować, dobrze? — Cassie pokiwała głową i opadła całkowicie na łóżko. Praktycznie żaden jej mięsień nis miał siły już pracować.
Gdy ból ustał nie zauważyła jak usnęła.
CZYTASZ
Under Pressure ♡ Cassie Axesoar i John Wood
FanfictionMłoda Ślizgonka. Cassie Axesoar, zawsze podążała, za zasadami rodziny, była spokrewniona z szanowaną rodziną Black od strony swojej matki. Można było uznawać ją za kobietę pełną gracji jak i nienawiści do tak zwanych "Zdrajców krwi". To co wpoiła je...