Od kilku dni każdy z nich wiedział, że nadchodzi sztorm. Tatsuya, Hirata i Ibuka - czyli trio staruchów, jak nazywał ich w myślach Tsukishima – wiedzieli jak wyglądają sztormy na Antarktyce, ponieważ nie był to ich pierwszy raz na stacji badawczej. Poradzili młodszym członkom załogi, by przygotowali się psychicznie i znaleźli sobie dobre, odwracające uwagę zajęcie oraz dużo tabletek przeciwbólowych. Zmiany ciśnienia potrafiły przykuć do łóżka nawet najmężniejszych śmiałków.
Tsukishima nie bardzo przejmował się tymi niby groźbami, spokojnie wyjadał truskawki z zamrażarki i czytał książki. Dopiero, gdy jednego ranka obudził go przeciągły huk wiatru, walącego z ogromną prędkością w ściany samolotu, zrozumiał, że trio staruchów nie żartowało. Sztormy na Antarktyce trwać mogły paręnaście dni, a on miał dość już po kilku godzinach. Zwlókł się z łóżka, czując, jak bardzo zdrętwiały mu przez noc nogi.
Na śniadaniu wszyscy byli trochę bardziej markotni niż zwykle, lecz Fukanaka nie oszczędziła im swoich energicznych tańców na środku jadalni, do których dołączył Takeo. Dwójka wariatów. Dla Tsukishimy prawie każdy był tu wariatem w gruncie rzeczy. Westchnął tylko ciężko i zabrał się za swoje śniadanie. Obok niego jak zwykle zasiadł Yamaguchi.
Jak zwykle uśmiechnięty.- Hej, Tsukki. Jak się spało? – zagadał, zerkając na przyjaciela, a ten na chwilę odwzajemnił spojrzenie ze skołowaną miną. Dziwnym okazało się dla niego mieć codziennie obok osobę, która wypytuje o samopoczucie. Nie był przyzwyczajony, ale doceniał, trochę jednak zakłopotany.
- Nad ranem mnie wiatr obudził – odmruknął, zanim wziął kęsa kanapki.
- No jasne. Chyba wszyscy nie mogli spać – odpowiedział zbyt pogodnie jak na sytuację, o której mówił. – Tyle czasu bez pingwinów. Szkoda – dodał tym razem zawiedzionym głosem, wbijając wzrok w swój talerz. Tsukishima spojrzał na niego po części zdumiony, a po części rozbawiony. Ten facet naprawdę najbardziej martwił się o pingwiny, doprawdy.
- Spróbuję ci jakoś zastąpić te śmieszne stworzonka, ale jak widzę mam dużą konkurencję – rzucił żartobliwie.
Na te słowa Yamaguchi drgnął lekko, odwrócił się w jego stronę i posłał mu promienny, onieśmielający uśmiech.
- Dziękuję – powiedział i nieco pocieszony zabrał się za swoją dziwaczną papkę w misce.
Tsukishima nie wiedział, czy żałuje swoich słów, czy cieszy się, że je wypowiedział.
--
Potem był tylko szumiący w uszach wiatr, szare, pozbawione energii dni, bóle głowy i zmęczenie. Siódmego dnia każdy z nich miał serdecznie dość. Starali się przebywać jak najwięcej w towarzystwie, by nie doznać okropnego uczucia izolacji, jakie rodziło się po dłuższym czasie siedzenia samotnie w zamkniętym, małym pokoju. Ibuka świętowała swoje urodziny, więc żeby rozruszać atmosferę zleciła Kiharze pieczenie tortu, a Fukanace znalezienie najweselszej muzyki, jaką tylko znała. W ucieczce przed nudą chwytali się już wszelkich sposobów na urozmaicenie czasu i najczęściej padało na obchodzenie przeróżnych uroczystości. Niestety przez zmiany ciśnieniowe i okropny hałas zza ścian, nikt nie czuł się za dobrze i impreza skończyła się na tym, że Yamaguchi, Fukanaka, Tatsuya i Hirata wcinali ospale tort, starając się zapomnieć o rzeczywistości, a reszta siedziała przy stole, opierając zbyt ciężkie głowy na ramionach i dłoniach. Najchętniej by wszyscy posnęli.
Dnia dziesiątego Yamaguchi leżał zmarnowany w swojej pościeli i czekał na wybawienie. Zatapiał się w chaosie myśli, pozwalając im płynąć swobodnie, nie zwracając na nie nawet większej uwagi. Wtem przez ścianę wirujących obrazów przebił się do niego jakiś ruch po lewej, więc zamrugał kilkakrotnie i wytężył rozkojarzony do tej pory wzrok.
CZYTASZ
Kruchość Lodu | TsukiYama
FanfictionNa Antarktyce jest stacja badawcza, a w niej zaciszny kąt w ciasnym pokoiku czekający z utęsknieniem na dwóch mężczyzn, mających długo potem ułożyć się w nim razem i zdać sobie sprawę, że we dwójkę jest lepiej niż samemu. Ich znajomość jednak zaczy...