Yokohama zdawała się być miejscem wiecznego lata. Zawsze złote słońce, które za dnia rozświetlało wesoło ulice, a wieczorami nadawało swoim blaskiem nieco nostalgicznego charakteru temu miastu. Pojęcie chłodu można było tutaj poznać naprawdę późną zimą, a teraz, na szczęście, do niej było jeszcze w miarę daleko.
Kolejny sympatyczny dzień. W samym centrum, w którym znajdowały się filie ministerstw rozlokowane po co ważniejszych budynkach, ludzie kłębili się i zmierzali w sobie tylko znanych kierunkach. Taki był też Ango. Od kilku lat już „wolny", od dokładnie czterech szanowany pan magister i od zdecydowanie dłuższego czasu doradca dyrektora departamentu do spraw ludzi obdarzonych. Biurokrata jakich wielu, idealny, by wstawić go pomiędzy resztę panów pod krawatem i pań w garsonkach, świetnie pasował do tej urzędniczej pracy, jaką miał przyjemność pełnić. Obecnie, w porze około południowej, zmierzał deptakiem do kolejnego punktu na swojej liście, niosąc kilka teczek. Każda w innym odcieniu czerwieni, ułożone gradientem od najjaśniejszej na szczycie do najciemniejszej na samym dole.
Ten dzień miał się niczym nie różnić od innych, może poza pulą obowiązków. Ludzie mijali urzędnika, on jednak był czujny, zostało mu to po niegdysiejszych infiltracjach. Dawniej wyglądało to tak, że każda osoba na ulicy mogła mu zagrażać. Tuż po „odejściu" spodziewał się, że będzie kilka zamachów na jego osobę, w końcu wiedział odrobinę za dużo. Tak się szczęśliwie nie stało, nikt nie próbował targnąć się na jego żywot, ale jego uwaga w życiu codziennym pozostała na wysokim poziomie.
Jednak nagle wśród ludzi rzucił mu się w oczy biały kitel kontrastujący z czarnymi włosami. Ich właściciel dopiero odwracał się w jego stronę. Sakaguchi umknął w bok, wchodząc do ciemnej alejki i mając nadzieję, że ludzie go skutecznie zasłonili. Wiele osób spodziewał się spotkać w tym miejscu, ale... jego? Akurat jego i to na tak ludnym placu? Nie było czasu, by zastanawiać się nad tym zbyt mocno, musiał iść, zniknąć z widoku jak najszybciej. Znał tę uliczkę, wiedział, że też zaprowadzi go do celu, ale nieco okrężną drogą. Problem w niej tylko był taki, że niewiele osób się nią poruszało, a w tym momencie zdawałoby się, że szedł sam. Ale tylko zdawałoby się. Już po chwili słyszał za sobą kroki.
Mafia nie działała tak, żeby atakować w biały dzień. Ich ruchy okraszone były kilkoma markowymi zagrywkami i finalnym potrójnym strzałem w głowę, wszystko to odbywało się jednak na osobności, często w nocy. A to był czas słońca i wcześniej próżno było mówić o „osobności". Szansa, że dokładnie ten mężczyzna się na niego czaił była wręcz znikoma, to raczej zrządzenie losu. Absurdalnie pechowe zrządzenie losu.
Kroki tego kogoś zrównały się z jego chodem, okularnik zerknął krótko na osobę obok, zaraz też uciekł spojrzeniem, lecz począł też zwalniać. Nie mylił się. Widać lider Portowej Mafii nie mógł sobie odpuścić podręczenia go.
- Dzień dobry, panie Mori - wymamrotał, nie patrząc na niego.
Tak było bezpieczniej, tak było lepiej. Czterdziestoletni mężczyzna znał tak wiele technik manipulacji, że samo utrzymanie kontaktu wzrokowego już było zagrożeniem. Co więcej, widok Szefa Mafii po prostu odbierał urzędnikowi dech i częściowo mowę. Jeśli Ango miałby wskazać, jego zdaniem, najniebezpieczniejszą osobę w całej Yokohamie, to byłby to właśnie ten człowiek.
- Oj, oj, Sakaguchi... - odezwał się potwór - Nie widzieliśmy się tak dawno. Już myślałem, że mi uciekniesz i mnie rozczarujesz. Co u ciebie?
Zwykła, grzeczna rozmowa. Czy tym właśnie chciał go pognębić Szakal Mafijny? Ango nie wiedział i szczerze niezbyt go to obchodziło. Miał też przeświadczenie, że mafioso nie jest kompletnie zainteresowany tym, co u niego było słychać. Więc czemu pytał?
CZYTASZ
[BSD] Nie pogrywaj ze mną!
Fanfiction♠♦ Związek, który nie ma prawa istnieć ♦♠ ♠ Związek prawie z przypadku ♠ ♦ Związek niemal nielegalny ♦ Oficjalnie pierwszy fanfick z BSD na moim wattpadzie. I standardowo, jak po poprzednich seriach było - wjeżdżam z shipem, który w fandomie nie ist...