Rozdział 1

19 1 0
                                    

pov. Polski

  Ehhh. Budzik nakurwia od szóstej, mam kaca, łeb mnie boli, mój zajebisty brat leży obok śliniąc moją ulubioną ulubioną poduszkę, lepiej ten dzień nie mógł się zacząć. Zepchnąłem Węgra z łurzka i wyjebał się na ten swój głupi ryj. Beka Z typa. Wstałem ociężały, wziąłem marker i standardowo narysowałem mu siusiaka na czole. Heh ale ja jestem zabawy.
 
  Odbijając się od ścian polazłem do łazienki. Siusiu, mycie ząbków, myju myju po cygańsku nad umywalką i sru do kuchni. Biere se chlebek, sruu szyneczka, sru serek i ketchupu po całości, wszystko do mikrodali i zajebiste śniadanko, masterchef junior kurwa. Wpuerdalańsko i trzeba chyba budzić paprykoruchacza. Tup tup do pokoju.

P: Węgry! Wstawaj ulańcu!

W: nie.

P: okej

  No cóż nie to nie, przynajmniej jest asertywny. Kurwa w sumie wypił bym coś... Pieniędy nie ma, w domu pustka wszystko wchlane... Jeb żarówka. Szybciutko dzwonię do mojego kumpla od kielicha [czytaj: Czechy]. Dzwonię. Jest sygnał. Piiiip... piiiip... piii-

C: co chcesz?

P: jest sprawa.

C: nie, nie polecisz w kosmos pralką.

P: Polece. Nie znasz dnia ani godziny. Ale ja nie o tym. Chcesz piciu?

C: zawsze.

P: głoszą legendy że Rosja ma w piwnicy z 30 kratek wódki.

C: i?

P: nie zauważy gdy jedna mu zniknie 7w7

C: ale to grzech

P: dupa a nie grzech. Wchodzisz w to?

C: no spoko.

P: o jedenastej u mnie W chacie

C: no okej.

  Rozłączyłem się i szybciutko po ubranka i do łazienki się ubrać. Standardowo, jeansy z bazaru i przepocona, rozciągnięta bluza koloru dupy, to znaczy sie pustki, czyli czarna, taka zajebista. Uwaliłem się na kanapie i zacząłem obmyślać plan i tak obmyśliłem że zasnąłem. Obudziło mnie dopiero pukania do drzwi. Wstałem ociężały i otworzyłem, a tam Czechy.

C: siema. Jedziemy?

P: gdzie?

  Czechy jedynie spojrzał na mnie jak na ostatniego debila, zjeba i idiote.

C: no zajebać Ruskowi wódke

P: aaaaaaaaa... to chodź...

  Wyszłem... czy tam wyszedłem... Polska język trudny język, z domu i wlazłem do mojego fiata 126 p o kolorze wyblakło zielonym. Czechy również wszedł i pognaliśmy pod dom Ruska.

C: ponoć każdy kto tam wszedł już nigdy nie wyszedł...

P: czemu?

C: każdy zachlał się na śmierć

P: tak sie da?

C: chyba...

  Wysiadłem razem z Czechami z autka, zostawiłem kluczyki w brum brumie, przecież nic się nie stanie i cichaczem podeszliśmy pod dom Ruska.

C: jaki jest plan?

P: plan?

C: no plan

P: yy.... nie ma planu

C: jak to nie ma planu?

P: no nie ma

C: to jak się tam dostaniemy?

P: eee... przez okno

C: jak przez okno? To okienko jest malutkie... jak mamy się przez nie przecisnąć?

P: nie wiem. Wymyśl coś.

  Czechy westchnął. Jebany leń, nie ja mam tylko wymyślać plany... najlepiej nic nie robić. Poszedł na tyły domu i otworzył drzwi. W końcu do czegoś się przydał.

C: ehh... szczęście że Rosja nie zamyka tych drzwi...

  No to się wpierdoliliśmy do tej menelni. Rosja na szczęście spał, było słychać głośne chrapanie, do tego jego rodzeństwo się wyprowadziło więc misja najpewniej zakończy się sukcesem. Wbiliśmy do piwnicy a tam najpiękniejszy widok na świecie... Z 50 kratek czystej wódki. Aż łza zakręcił mi się W oku. 

  Więc bez zbędnego pierdolenia zacząłem z Czechami wynosić tą ambrozje i pakować do samochodu. Gdy wynosiłem ostatnią skrzyneczke doznałem dziwnego uczucia że ktoś za mną stoi profilaktycznie obuciłem się a tam Rusek w samych slipach i czapce Z karabinem wycelowanym we mnie, a za nim stał USA W szlafroczku i ewidentnie nie ogarniał co się dzieje. Chwila... Rosja w gaciach... USA W szlafroku... Chwila czy Rosja jest homogenizowany? Z wrażenia aż upuściłem skarb słowiańskiej kultury i chuj wszystko poszło się kochać... Spojrzałem w stronę Czech który już odjeżdżał moim mmaluszkiem pokazując mi środkowy palec przez otwarte okno. Na chuj ja zostawiłem te klucze? No cóż... czas spierdalać. Sprintem pognałem do pobliskiego lasu, a za sobą słyszałem jedynie strzały i rosyjskie przekleństwa oraz wyzwiska.

  Zapieprzałem przez ten las dobrą godzinę, gdy się zatrzymałem spostrzegłem się że nie wiem gdzie jestem. Błądziłem tak po lesie do wieczora, komórka mi się rozładowała, nie mam jedzenia i alkocholu... super... umrę. Łaziłem tak do wieczora. Zaczęło robić się zimno i ciemno. Chwile jeszcze tak szłem aż zacząłem słyszeć głosy i nie wiem czy to z głody, zmęczenia  czy ze zjebania ów głos wydawał mi się dość znajomy...


♤♡♤♡♤♡♤

Dzięki ziomy za przeczytanie moich wypocin :>

Przygody karakana z PiS'u wersja 2.0 [COUNTYHUMANS] <GerPol i takie tam>Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz