Rozdział Drugi - Znajome Twarze

102 26 7
                                    

19 Listopada 1918

Przebudziłem się, słysząc zza okna śpiew ptaków. Z lekką niechęcią, otworzyłem jednak oczy i z ziewem wstałem z łózka do pozycji siedzącej. Drapiąc się po brodzie wstałem z łóżka i rozciągając się udałem się pierw w stronę łazienki.

Tam w końcu doczekałem się nie branej przezemnie od dawna kąpieli, po zmyciu z siebie całego brudu, potu oraz zapewne zaschniętej krwi - opuściłem wannę.

Podszedłem do lustra i przeglądając w nim swoję odbicie, bez chwilii namysłu wyciągnąłem z szafki brzytwę. Wyciągając wówczas pianę i pozostałe przyrządy, przygotowałem się do golenia.

Zacząłem ostrożnie przejeżdżać ostrzem po swojej twarzy, ścinając niechciane elementy zarostu oraz finalnie zostawiając włosy tylko na wąsie oraz brodzie. Gdy skończyłem używać brzytwy, przyciąłem pozostałe włosy nożyczkami.

Czując głód udałem się do kuchni, rozglądając się po niej, sięgnąłem po konserwę z puszki. Spojrzałem na nią i przeczytałem na głos.

- Fasola w puszce.

Wzruszyłem ramionami i przysiadając przy stoliku w moim pokoju, otworzyłem konserwę, zaczynając ją spożywać. Podczas tego zerknąłem na mój kapelusz po którym znajdował się list, wyciągnąłem go wtedy spod kapelusza i mu się przyjrzałem.

- Hmm. - Mruknąłem pod nosem, patrząc się na kopertę. Odrazu dostrzegłem coś nietypowego.

- Brak nadawcy.

Otworzyłem kopertę, wyciągając z niej list. Rozpocząłem czytanie otrzymanego listu o następującej treści.

"Cześć, J.M.
Mam sprawę którą muszę z tobą omówić. Spotkajmy się w saloonie w Strawberry."

- Niech będzie. - Mrurknąłem sam do siebie pod nosem, składając list i odkładając go do szuflady. Po dojedzeniu konserwy do końca zacząłem się zbierać.

Założyłem swoje ubrania, otrzepując je z uzbieranego kurzu. Zjadłem powieszony pas na broń i zapiąłem go na wysokości swoich bioder, następnie biorąc rewolwer odłożyłem go do swojej kabury.

Podniosłem kapelusz i założyłem go na głowę, następnie go poprawiając. Będąc gotowym do drogi opuściłem dom i podszedłem do Summer która stała pod domem.

- Hej, mała.

Poklepałem ją po szyi, podczas wsiadania na jej grzbiet. Chwytając za lejce ruszyłem spod domu powolnym kłusem.

Opuszczając Beecher's Hope, zbliżałem się do Upper Montana River. Gdy zjechałem z górki i dojechałem do przeprawy przez rzekę. Ujrzałem leżącego samotnie człowieka na poboczu.

Z początku miałem zamiar go zostawić na pastwę losu. Moje sumienie jednak zaczynało mnie gryźć więc finalnie się zatrzymałem i zsiadłem z siodła, zeskakując na ziemię.

- Wszystko w porządku, proszę pana? - Spytałem się, podchodząc do leżącego mężczyzny. Zbliżyłem się naprawdę blisko mężczyzny.

Wtedy dopiero ten nagle zerwał się i leżąc na ziemi, wycelował rewoler prosto w moją twarz. Wiedząc że bydlak może zrobić mi przewiew w głowie, odruchowo zrobiłem trzy kroki w tył z rękoma uniesionymi w górę.

My Name Is Jack Marston | Red Dead Redemption [REWRITE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz