Epilog

13 4 11
                                    

11 Grudnia 1918

Po zalaniu krwią La Condilla oraz pomszczeniu moich przyjaciół z pomocą Cassidy'ego, wróciłem do Stanów. Po dotarciu do Beecher's Hope postanowiłem że to nie pora aby odpoczywać, miałem ważniejsze kwestie do załatwienia.

Wtedy jedynie zabrałem ze sobą ciepłe ubranie by mieć schronienie przed zimnem, ponieważ ruszyłem na północ. Po dwóch trzech dniach drogi dojechałem wozem do ruin rancza Adlerów.

Rozejrzałem się wówczas wokół, widząc że po latach prawie nic się nie ostało. Mimo tego, zakopałem Sadie w tym miejscu oraz wbiłem w miejscu jej spoczynku krzyż. Zostawiłem jej kapelusz na krzyżu, a rewolwer pochowałem z nią.

Nie był to jednak koniec mojej drogi, musiałem jeszcze dojechać do Kanady. Wiedząc że przedemną kawał drogi, ruszyłem jak najszybciej dalej.

Przejechałem przez wiele innych stanów, większość czasu nie zmrużając prawie właściwe oka. Czułem się winny śmierci ich dwójki, nie pozwalało mi to spać.

Momentami jednak padałem ze zmęczenia, lecz szybko budziły mnie spowrotem koszmary. Jedyne postoje robiłem jedynie po to aby Summer - ciągnąca dzielnie wóz - mogła odpocząć.

Po tygodniu drogi dotarłem do granicy obu państw, zatrzymałem wóz w śniegu i spojrzałem wtedy na adres. Ten był zapisany na tyle trzymanego przez Charlesa zdjęcia jego żony, Isly.

Morris, miasteczko na południe od Winnipeg. To mój cel docelowy, następnie zerknąłem na mapę Kanady, wyznaczając sobie drogę.

Mimo utrudnienia w postaci śniegu, padającego mi w oczy, finalnie udało mi się wyznaczyć drogę. Jechałem dalej kolejne kilka dni.

Dopiero jedenastego dnia miesiąca dotarłem do miasteczka, zatrzymałem wtedy wóz przy głównej drodze. Oto jestem.

Robiło się już późno, postanowiłem streścic się póki miałem jeszcze czas. Wkroczyłem do sklepu wielobranżowego, a sprzedawca odrazu się na mnie spojrzał.

- Witam, szanownego pana. - Powiedział z uśmiechem, podkręcając swojego siwego wąsa i spoglądając na mnie znad swoich okularów.

- Witam. - Odpowiedziałem, drapiąc się po brodzie i rozglądając po sklepie. Wystrój był ładny, a sklep dobrze wyposażony. Podszedłem wtedy do kasy, kłądąc na niej paczkę papierosów.

- To wszystko? - Spytał się mnie sprzedawca, unosząc jedną brew. Pokiwałem wtedy twierdząco głową. - Trzy dolary.

Zapłaciłem mu gotówką, schowałem wtedy zakupioną paczkę do kieszeni płaszcza i przed wyjściem dopytałem się sprzedawcy tyle, ile mogłem.

- Przepraszam, czy wiem pan gdzie może znajdę rodzinę Smithów?

- Smithów? Charles i Isla?

- Zna ich pan? - Dopytałem się go dla pewności, kłądąc dłonie na swoim pasie na broń.

- Każdy ich tu zna! Pomagają uczciwym ludziom odkąd tylko się tu zjawili.

- Słusznie postępują. - Odpowiedziałem z uśmiechem, na co sprzedawca z jeszcze większym uśmiechem przytaknął. - Wie pan gdzie ich może znajdę?

My Name Is Jack Marston | Red Dead Redemption [REWRITE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz