II

626 82 75
                                    

Przez najbliższy tydzień nie mogłem wyrzucić z myśli osobliwego przyjaciela mojego przyrodniego brata.

Ale nikt nie powinien się temu dziwić - pewnie większość tego dnia obecnych przez jakiś czas wspominała jeszcze jego mały wypadek. Sam musiałem przyznać, że byłoby to całkiem zabawne, gdyby nie fakt, że ten na koniec się rozpłakał. Ściągnął tym uwagę większej ilości osób, ale przynajmniej wzbudził więcej współczucia, niż szyderstwa.

Oczywiście zrobił tym okazję Kaeyi na zostanie bohaterem i gentlemanem, a mi popisy Albericha dały pretekst, aby w końcu odwrócić wzrok i zająć się wycieraniem świeżo umytych kubków. Musiałem mieć przy tym wyjątkowo paskudną minę, bo nawet urocza i przemiła Noelle unikała patrzenia w moją stronę tego dnia. A może po prostu już wcześniej się zdradziłem, a ona nie rozumiała tej całej sprawy?

Właściwie... Pewnych rzeczy chyba ja sam do końca nie rozumiałem.

Ale już niedługo niektóre miały się naprostować.

A inne bardziej zagmatwać.

***

Minął tydzień, a ja prawie zapomniałem, że chłopak o imieniu Venti w ogóle istniał i wywalił się ze szklanką w mojej kawiarni. Dni zdążyły wrócić do rutyny, którą tak bardzo sobie ceniłem, a tymczasem zima w Nowym Jorku zaczęła się z pełną parą.

Kilka razy dziennie skazany byłem na zmywanie podłogi w całym lokalu, a ciepłe napoje schodziły w mgnieniu oka. W ciepłym pomieszczeniu praktycznie w ogóle nie było miejsc, bo gdy tylko jakieś się zwalniało - od razu znajdowała się nowa, chętna na ciepły napój osoba. Przypadkiem jakoś każdy mijał akurat tego Starbucksa.

Nie powinno więc nikogo dziwić, że miałem ręce pełne roboty. Czy to biegałem z mopem, czy to stałem na kasie i przekazywałem zamówienia, czy sam je wykonywałem. Wszystkie przepisy znałem już na pamięć, a od zapachu niektórych kaw, aż ściskało mnie w żołądku, bo ochota na spróbowanie zimowych specjałów rosła z każdym kolejnym przygotowanym.

Ciężka praca przynajmniej popłacała... A raczej w to właśnie chciałem wierzyć, bowiem do wypłaty za ten miesiąc jeszcze trochę brakowało.

— Diluc? — zagadnęła pewnego dnia Noelle, gdy akurat wyszliśmy na tyły budynku, aby chwilę odsapnąć. Tego dnia mieliśmy szczęście nie być jedynymi obsługującymi, toteż ten krótki moment oddechu powitaliśmy z ulgą. — Dużo pracy za nami, nie uważasz? W ostatnie kilka dni dużo się działo.

Przytaknąłem jej skinieniem głowy i wepchnąłem ręce do kieszeni płaszcza, aby uchronić je przed zimnem.

-— Aż dziwne, że ludziom się chce chodzić w taką pogodę — mruknąłem z typową dla siebie niechęcią, gdy spojrzałem w niebo. Śnieg znów zaczynał sypać, a wielka przestrzeń ponad nami wydawała się niemal idealnie biała.

— Może idą specjalnie do nas? W kawiarni tak miło pachnie i jest taka świetna atmosfera!

— W sieciówce? — Spojrzałem na nią sceptycznie, jednak wystarczyło jedno jej spojrzenie, abym zakłopotany podrapał się po karku i odwrócił wzrok. — Racja, nasza jest wyjątkowa.

— Prawda? Ludzie chyba lubią tutaj być — W jej głosie było tyle radości, że i mi ciężko było pozostać obojętnym.

— Ktoś tutaj robi dobrą robotę i zachęca ich do powrotu tutaj.

— Czy ten ktoś to Diluc Ragnvindr? — Przewróciłem oczami i postukałem się palcem w czoło, na co odpowiedział mi jej szczery śmiech. — Gdy się uśmiecha nie wygląda, aż tak groźnie.

❝ 𝘽𝙞𝙩𝙩𝙚𝙧𝙨𝙬𝙚𝙚𝙩 ❞ .✦↷ diluvenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz