Prolog

318 7 0
                                    

Trzynastolatek o zafarbowanych na czarno, krótkich włosach, przeglądał się właśnie w lustrze, oceniając surowym okiem swój dzisiejszy wygląd. Włosy stały nastroszone, część z nich sztywno zasłaniała jego oczy, mocno podkreślone czarną kredką, która wyraźnie odcinała się od jego bladej cery i dodawała głębi brązowym oczom. Bladą, szczupłą szyję zdobił skórzany pieszczoch, a z karku na klatkę piersiową opadał srebrny łańcuszek, na którym wisiał średniej wielkości krzyż, wykonany z ciemnego metalu, który pięknie odbijał światło. Zadbane dłonie zdobiły idealnie wypielęgnowane, pomalowane na czarno paznokcie. Na nadgarstkach obu rąk widniały bransoletki - na lewym gruba, skórzana, a na prawym srebrna z kilkoma zawieszkami, z których jedna była niewielkim, metalowym B wysadzanym drobnymi kamyczkami. Na dłoniach o długich, szczupłych palcach widniał pierścień - czarny, także z motywem krzyża. W prawej brwi chłopca połyskiwał delikatnie srebrny kolczyk. Jego tors opinany był przez dopasowaną, białą koszulę, której rękawy podciągnął do połowy przedramion, a kołnierzyk odchylił nieco bardziej na boki. Jego ramiona przykrywała czarna, opinająca się na nim kurtka, sięgająca mu zaledwie do pasa. Czarne jeansy idealnie przylegały do jego szczupłych nóg, a spod bluzki można było dostrzec szary, nabijany ćwiekami pasek, który utrzymywał spodnie na biodrach chłopca. Czarne buty za kostkę z lekko podwyższoną podeszwą idealnie kończyły całą stylizację, jednocześnie dodając mu dwóch centymetrów, chociaż i tak nie był niski, jak na swój wiek.

Wygładził jeszcze raz dół koszuli, gdy usłyszał pukanie do drzwi, i już po chwili otwierały się, wpuszczając do środka kobietę w wieku trzydziestu dwóch lat o blond włosach, sięgających połowy jej pleców, szarych oczach przywodzących na myśl letnie, burzowe niebo i iście anielskim uśmiechu. Z troską wymalowaną na twarzy stała w progu, przyglądając się swemu jedynemu synowi. Twarz chłopaka była skupiona i ani na moment nie wpłynęła na nią żadna inna emocja. Nawet nie spojrzał na swoją rodzicielkę, chociaż wiedział, że weszła. Sięgnął w końcu po perfumy, stojące na dużym biurku pod oknem i spryskał się nimi, jednak niezbyt intensywnie. Nie można przesadzać.

Dopiero wtedy chwycił swoją torbę, którą przyszykował dzień wcześniej oraz telefon i odwrócił się w stronę wciąż stojącej w progu kobiety, mierząc ją beznamiętnym, jakby się wydawało, spojrzeniem. Chciał się do niej przytulić, ale od jakiegoś czasu ciągle się kłócili i oddalali od siebie coraz bardziej, mimo iż kiedyś mieli świetny kontakt. Bolało go to, jednak nie chciał znów się niepotrzebnie zawieść. Postanowił więc sobie, że przynajmniej na razie będzie w stosunku do niej neutralny. Ruszył pewnym krokiem w stronę drzwi, po drodze patrząc jeszcze na zegarek. 8:15. Idealnie. Do szkoły ma jakieś pół godziny drogi autobusem, a rozpoczęcie roku dla pierwszoklasistów rozpoczyna się o 9:00, chociaż od kwadransa trwała już msza dla pierwszorocznych, jednak on, jako ateista, nie miał zamiaru się na niej pojawić już odkąd o niej wiedział. Spojrzał na matkę i wykrzywił wargi w niemal niezauważalnym uśmiechu, po czym wyminął ją w drzwiach.

-Wychodzę. Do potem. - powiedział lekko zachrypniętym głosem, a zaraz potem dało się słyszeć trzask frontowych drzwi. Nie to, że miał problemy z gardłem, po prostu jego głos od zawsze brzmiał jakby był lekko zachrypnięty. Nie przeszkadzało mu to, a wręcz podobało. Teraz jednak jego myśli były zupełnie gdzie indziej. W drodze na przystanek zastanawiał się, czy te trzy lata w gimnazjum spędzi samotnie. Nie ma przyjaciół, więc bał się tej szkoły. To nie są już dzieci z podstawówki, które powiedzą Wyglądasz jak ciota. O nie, to są ludzie, którzy mogą cię porządnie sprać za najmniejszą rzecz, która im się nie spodoba. Nie chciał mieć z nikim na pieńku, ale nie zamierzał też się zmieniać dla ogółu. Nie był taki.

Na przystanku stanął niedaleko trzech chłopców, kilka lat starszych od niego. Chcąc przestać myśleć o ponurych rzeczach, postanowił ich trochę posłuchać. W końcu dlaczego nie, skoro nawet nie próbują kryć się z tym, o czym mówią? Szybko jednak stwierdził, że to nie był najlepszy pomysł, bo temat, na który rozprawiali nastolatkowie kompletnie mu się nie spodobał. Dziewczyny. Seks. Każdy z nich opowiadał, jakie dziewczyny w jaki sposób poznał i jak zaliczył a także, jaka była w łóżku w trakcie tych wakacji. Temat normalny dla każdego chłopaka w wieku, w jakim był już Bill, a jednak on nie lubił takich tematów. Nigdy nie spotkał dziewczyny, która zainteresowałaby go inaczej niż jako przyjaciółka. U żadnej nie zwracał większej uwagi na piersi czy tyłek, które jego rówieśnicy chętnie porównywali i komentowali. Nie widział w tym sensu, ale ten świat już taki jest, nie widzisz sensu w wielu rzeczach.

W końcu nadjechał autobus - jego wybawienie. Odetchnął z ulgą i wsiadł do wypełnionego ludźmi pojazdu, stając na samym końcu, z dala od wszystkich. Odetchnął z ulgą i spojrzał za okno. Był zły na siebie, że nie wziął ze sobą swojej mp3. No ale cóż, teraz nie ma to już znaczenia. Spokojnie obserwował uciekający krajobraz za oknem, patrząc na nazwy przystanków. Po dokładnie dwudziestu pięciu minutach usłyszał nazwę przystanku, niedaleko którego znajduje się jego nowa szkoła. Wysiadł, przeciskając się przez tłum ludzi i na chwilę przystanął na chodniku, przymykając oczy i wypełnił płuca po brzegi powietrzem. Wypuścił je powoli przez usta i zwilżył wagi koniuszkiem języka. Dopiero wtedy poprawił torbę na swoim ramieniu i ruszył przed siebie. Dobrze wiedział, gdzie ma iść. Skierował się więc w tamtą stronę, rozglądając się po okolicy, ciekawie chłonąc całe piękno, które tu ujrzał. Za rogiem przystanku ukazała mu się piękna alejka otoczona rozłożystymi drzewami. Prowadziła do głównej drogi, gdzie przy krawężnikach oprócz ozdobnych kamieni i zgrabnych, białych ławeczek znajdowały się klomby pięknych kwiatów i wciąż kwitnących krzewów. Widok zapierał dech w piersiach, szczególnie, że dusza chłopca jest wrażliwa i tym bardziej dostrzegał piękno w odbijających się od zielonych liści promieniach słońca, usiłujących przedrzeć się przez gęste korony. Wkraczając w alejkę poczuł dziwne uniesie i coś przyjemnie połaskotało jego serce. Zdecydowanie, to miejsce było magiczne i romantyczne. Gdyby miał czas, z pewnością przechadzałby się dłużej po tym wspaniałym miejscu, jednak czas gonił a on chciał chociaż spróbować wtopić się w tło, nie spóźniając się na rozpoczęcie.

Po kilku minutach dotarł do budynku szkoły. Był to prosty, prostokątny budynek o trzech piętrach ponad ziemią i jednym poniżej. Wszedł do szarego gmachu przez główne wejście, od razu ściągając na siebie spojrzenia ludzi. Starł się to zignorować i ruszył na spotkanie nauczycieli, którzy przez najbliższe lata mieli być katami w tym więzieniu. Westchnął ciężko i stanął pod jedną ze ścian dużej sali gimnastycznej. Było już pełno ludzi, ale tu na szczęście tylko nieliczni zwrócili na niego uwagę. Po kilku dłużących się minutach rozpoczął się niezmiernie nudny apel, który dyrektor odbębniał tylko od niechcenia, z czystego obowiązku. Skończył w pięć minut i życząc im owocnej nauki, kazał przejść do sal na spotkanie z wychowawcami. Sala, która miała w tym roku należeć do klasy czarnowłosego znajdowała się na drugim piętrze a jej szare drzwi dumnie prezentowały czerwoną naklejkę, która oznajmiała, że to sala numer 21. Wszyscy powoli zajmowali ławki, które zamierzali zajmować przez najbliższe miesiące. Bill zbliżył się do ostatniej ławki pod oknem i bezszelestnie osunął się na krzesło. Znudzony, oparł policzek o dłoń i podpierając łokieć na ławce patrzył nieobecnym wzrokiem za okno. Marzył, by wyjść z tej szkoły, bo czuł na sobie spojrzenia każdej osoby znajdującej się w tej klasie. Chciał znów znaleźć się w tej pięknej alejce, przysiąść na trawie w cieniu jednego z rozłożystych drzew i odetchnąć ciepłym powietrzem. Pragnął poczuć ciepłe promienie słońca, łaskoczące go po twarzy. Jednak to było w tym momencie niemożliwe.

Do sali wszedł wychowawca. Był nim wysoki, młody mężczyzna o kruczoczarnych włosach zaczesanych do tyłu. Rozejrzał się po klasie i znudzonym głosem zaczął opowiadać o tym, jakie zasady panują w gimnazjum i jak ma wyglądać ten rok szkolny. Czarnowłosy ledwo go słuchał. Nie obchodziło go to wszystko. Nie cierpiał, gdy ktoś mu coś narzucał, i buntuje się przeciw temu od najmłodszych lat. Sam sobie ustalał zasady i tylko tych zamierzał przestrzegać.

Ich will frei sein.

Pomyślał, gdy nauczyciel skończył mówić. Wstał i razem z resztą zaczął kierować się do wyjścia ze szkoły. Kilka kroków dalej usłyszał szydercze śmiechy, kpiące z jego wyglądu. Starał się nie zwracać na to uwagi, jednak czuł nieprzyjemny ucisk w sercu. Wiedział, że go nie akceptują i nie zaakceptują. Zbyt dużo już jednak przeszedł, by być innej myśli. Zamknął się w sobie, chociaż rozpaczliwie potrzebował osoby, która pokocha go takim, jakim jest. Modli się o nią do Boga,w którego nie wierzy. Błaga w każde urodziny, zdmuchując świeczki z tortu. Rozmyśla przed snem, jak minąłby jego dzień, gdyby u boku miał osobę, która będzie dla niego wszystkim a on dla niej. Tylko tego pragnął, a jednaj jego życzenie jeszcze się nie spełniło.

Powracając do bolesnych wspomnień ruszył do domu. Tym razem nie zwracał jednak większej uwagi na trele ptaków, żyjących w konarach drzew rosnących wzdłuż alejki, na którą jeszcze niedawno tak było mu spieszno. Zdawał się nie czuć gładzących go po twarzy ciepła promieni słonecznych. Odtwarzając w myślach przeszłość wracał do domu, gdzie od razu zamknął się w swoim pokoju. Zdjął tylko buty i rzucił się na łóżko, obserwując przez okno wolno płynące chmury. Chciał ruszyć do przodu, ale przeszłość zbyt go bolała i nie potrafił. Z takimi myślami zastał go wieczór.

Wir haben uns auf Zufall getroffenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz