Zwyczajna dziewczyna kroczy przez zupełnie zwyczajne miasto w zupełnie zwyczajny dzień. Zwyczajni ludzie krzątają się na targowisku, próbując sprzedać zwyczajne produkty, jakich pełno na zwyczajnych straganach.
Tak w niedużym skrócie można opisać każdy mój poranek od kilkunastu lat. Ten nie wyróżnia się niczym szczególnym od poprzedniego i mogę się założyć, że jutrzejszy także będzie niemal identyczny. Kiedy przeciskam się przez tłumy, słyszę nawoływania przekupek, zapewniających o najwyższej jakości towarach, które mają w posiadaniu. Rozgardiasz, chaos i zamieszanie, które tu panują, mogłyby obudzić nawet najbardziej opornego śpiocha.
Kręcę głową, kiedy już piąta osoba w ciągu dziesięciu sekund chwyta mnie za ramię i potakując, zachwala kolejny zwyczajny cud, który ma w sprzedaży. Potakuję ze smutkiem, gdy dochodzę do stoisk, na których zwykle sprzedaję swoje towary, a ich właściciele odmawiają mi, kręcąc głową. Czasem jedynie w ten sposób można się tu porozumieć, ponieważ ruchów ciała nie zagłuszy nawet najbardziej drąca się w niebogłosy baba na targowisku. Do sprzedania nie mam zbyt wiele, właściwie zapas towarów kurczy mi się w oczach. Nastały ciężkie czasy dla mnie i mojego ojca, więc muszę sprzedawać to, co tylko da się wynieść z domu. Szewc nie zarabia w tych okolicach kroci, zwłaszcza, że modne obuwie sprowadza się tutaj z najdalszych zakątków kraju. Żaden szanujący się obywatel nie będzie nosił butów, które może kupić u przeciętnego rzemieślnika. Ubrania stają się coraz bardziej wyznacznikiem godności człowieka, a o jego pozycji nie mówi już nawet to, jak się wysławia czy zachowuje, tylko w czym się nosi.
– Witaj, Saria! – słyszę za sobą głos starszego mężczyzny, który jest właścicielem stoiska w nieco mniej zatłoczonym miejscu. – Masz dzisiaj coś dla mnie?
Znów potakuję. Wyciągam z dziurawej torby niedużą wazę i kładę na ladzie. To naczynie jest ostatnią pamiątką po mojej mamie, która zmarła rok temu. Dopadła ją jakaś dziwna choroba, a my nie mieliśmy pieniędzy na lekarstwa, które mogłyby ją utatować. Od tego czasu ja i ojciec ledwie wiążemy koniec z końcem.
– Dzisiaj tylko to – odpowiadam. – Ile mi pan za nią da?
Mężczyzna ogląda przedmiot pod różnym kątem, szukając pęknięć, których nie odnajdzie i skaz, które nie istnieją. Mimo to odstawia ostrożnie naczynie i odzywa się przepraszająco:
– Niestety, moja droga, ta waza nie jest warta złamanego grosza.
Odchodzę od stoiska, żegnając się z wymuszonym uśmiechem i próbując powstrzymać łzy. Wmawiam sobie, że pojawiły się przez wiatr, który wieje mi w oczy, więc opatulam się dziurawym kapturem, choć niewiele to pomaga w ochronie przed zimnem.
Gdy jestem zajęta ubraniem, wpada na mnie przypadkiem jakiś mężczyzna. Wywracam się, a waza wypada mi z rąk. Z brzękiem rozpryskuje się na drobne kawałeczki.
– Wybacz! – odzywa się człowiek, który mnie potrącił, pomaga mi wstać i od razu rzuca się dalej do biegu.
Wszystko tu wydarzyło się w ułamku sekundy. Stoję przez chwilkę, próbując zrozumieć, co się właściwie stało. W oczach znów wzbierają mi łzy. Moja waza! Klękam i próbuję zebrać rozbite części, choć wiem, że nie zda się to na nic.
– Zatrzymać go! Zatrzymać! – słyszę za sobą wrzaski strażników, którzy nieudolnie próbują gonić czarny cień przenikający między stoiskami. W niemym zachwycie obserwuję, jak obiekt pościgu przemieszcza się z wdziękiem pomiędzy tłumem ludzi. Choć większość pogoni zgubiła trop w chwili, gdy wbiegł w centrum targowiska, na mniej zatłoczonej drodze uchował się jeden upierdliwy strażnik.
Udając, że go nie zauważam, zajęta zbieraniem resztek naczynia, podkładam mu nogę, gdy przebiega tuż obok mnie. Mężczyzna pada jak długi i ląduje z nosem w błocie. Może i nie powinnam pomagać złodziejowi, przez którego na dodatek straciłam możliwość zdobycia pieniędzy na jedzenie, ale jeśli w czymkolwiek zgodna jest większość tutejszego społeczeństwa, to na pewno w braku zaufania do strażników patrolujących miasto. Przekupne szuje potrafią wsadzić za kratki niewinnego człowieka, gdy tylko ktoś błyśnie im przed nosem workiem złotych monet.
CZYTASZ
Wróg publiczny numer jeden
FantasyZdumione okrzyki gapiów. Ból rozchodzący się wzdłuż mojego ramienia. Jego brązowe oczy. Krótkie słowo rzucone w biegu. Jednosekundowe spotkanie, które zdawało się być przypadkowe. Przypadek - do niedawna w słowniku Bractwa Złodziei nie widniał taki...