1. Złote jabłko.

56 11 12
                                    

Stałam przed rudawo-białym rozległym budynkiem, blokując kawałek przejścia na schody wejściowe. Wzrokiem skakałam po mosiężnych okiennicach umieszczonych w grubych ścianach zbudowanych z czerwonych cegieł i wielkich drzwiach wejściowych w odcieniu bieli wbudowanych zaledwie kilkanaście metrów ode mnie. Ludzie omijali mnie szerokim łukiem, chociaż póki co nie było ich wielu. Lekkie podmuchy wiatru wydawały się pchać mnie w stronę uniwersytetu do, którego zmierzałam lecz uparcie się im sprzeciwiałam. Podniosłam głowę odrobinę wyżej, aby zobaczyć dobrze znaną mi kopułę otulającą sufity wszystkich auli, sali i mojej ukochanej biblioteki. Na środku odznaczała się wysoka wieża, nadająca miejscu specyficznego uroku. Sprawiała, że wyglądał odrobinę jak kościół lub średniowieczna świątynia, w której oddawano hołd wszystkim bogom i bożkom istniejącym według ludzkości albo jej mniejszości. Wzięłam głęboki wdech rześkiego powietrza przymykając powieki, wyobrażając sobie, że jestem sama, w ciepłym, bezpiecznym miejscu na nieznanym nikomu oprócz mnie odludziu. Na słonecznej plaży, otoczona szumem morskich fal, zapachem lilii oraz drobnym, złotawym piaskiem. W okularach przeciwsłonecznych, mokra od słonawej wody, z książką w ręku, a w drugiej dłoni obracając znaleziony kamyk w unikalnym dopasowaniu kolorów. Biało-złoty, srebrno-brązowy albo czerwono-żółty. Powoli podrzucałabym go, czując jak ciężar znika i sekundę później wraca. Ponawiając schematyczny ruch byłabym całkowicie spokojna, zrelaksowana i wolna. Z daleka od czegokolwiek co żyje, jedynie ja i natura. Wypuściłam powietrze z cichym sykiem, powoli uchylając oczy. Automatycznie je zmrużyłam, ponieważ chmury nie hamowały rażących promieni słońca prawie wcale. Zacisnęłam dłonie w pięści, boleśnie wbijając niepomalowane paznokcie w ich wnętrze i ruszyłam w stronę budynku.

Dartmouth College był uniwersytetem o bardzo dobrych i opiniach z wysokim poziomem nauczania, ulokowanym w ślicznej, przyjaznej okolicy. Szkoła miała długi staż, sięgający czasów dalszych niż poprzedni wiek, co zapewniło jej miejsce w ekskluzywnej Ivy League oraz popularność zarówno pośród młodszych, jak i starszych. Odkąd sięgam pamięcią chciałam wybrać się właśnie do tego miejsca. Kolorowe domki położone nad rzeczką, wielka biblioteka, wolne życie studentki - zawczasu brzmiało niczym plan najlepszy ze wszystkich, czym poniekąd się okazał. Nie wszystko wyszło jak miało, co jest dość oczywiste. Zamiast bordowego budynku stojącego tuż nad wodą zajmowałam trzypokojowe mieszkanie w lokalnym akademiku, które na dodatek byłam zmuszona dzielić ze współlokatorką - Caroline. Dziewczyna była moim absolutnym przeciwieństwem, toteż, na moją korzyść, rzadko pojawiała się w dormitorium. Większość czasu spędzała na zewnątrz albo na imprezach robionych z byle okazji, od piętnastej rocznicy śmierci czyjejś prababci po zakup kociątka przez dziecko kuzynki drugiego stopnia. Nigdy żadna z nas nie zawadziła w niczym drugiej, więc można powiedzieć, że byłyśmy bezproblemowymi domownikami. Każda miała swój malutki pokoik z łóżkiem, biurkiem i szafą, a po lewej stronie od wejścia przez drzwi znajdowała się łazienka z wanną połączoną z kabiną prysznicową, umywalką, muszlą klozetową, pralką i paroma szafkami na kosmetyki oraz rzeczami niezbędnymi do życia bądź wykonywania obowiązków domowych.

-Panno Ballard, jak miło panienkę z powrotem widzieć! - rzekł ktoś przy moim uchu. Lekko drgnęłam i odwróciłam się w stronę mówcy, którym okazał się jeden z moich zeszłorocznych wykładowców. - Niewiele się zmieniłaś od czerwca kochana. Jedynie bardziej pobladłaś. - zaśmiał się dźwięcznie pięćdziesięcioletni mężczyzna. Zerknęłam na niego i delikatnie uniosłam kąciki ust, splatając razem palce, w między czasie je rozprostowując. Natychmiast poczułam przeszywający ból po wewnętrznej stronie dłoni i ciepłą ciecz wypływającą z pulsującej rany.

Świetnie.

- Pana również miło widzieć, profesorze. - odpowiedziałam zachrypniętym od długiego niemówienia głosem. Odchrząknęłam, czując ulgę gdy zalegająca flegma odczepiła się od ścianek mojego gardła. - Jak wakacje? O ile dobrze pamiętam przez miesiąc miał pan gościć wnuki od starszej córki.

ReverseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz