Rozejrzałam się z rozczuleniem po białych ścianach podłużnego pomieszczenia, kilku drzwiach posiadających równomiernie rozłożone drobne, szklane wstawki, panelach odbijających światło z lampy umiejscowionej tuż nad nimi. Ledwo widoczne pasmo ledów leżących nad listwami przypodłogowymi, załączało się za pomocą czujnika ruchu, lecz jedynie gdy w przedpokoju panowała ciemność, czy też półmrok. Po mojej prawej stronie stała jasno-brązowa pufa, będąc częścią niemałej szafy. Pod siedziskiem znajdowało się kilka rozdzielonych półek, natomiast tuż obok mojego ramienia stał regał pełny długich desek, gdzie docelowo przechowywało się obuwie. Połowa z nich przepełniona była szpilkami, koturnami oraz pantoflami mieniącymi się w większości stonowanych kolorach, choć zdarzały się odmienne perełki w odcieniu bordowego czy jaskrawej żółci. Na górze leżało kilka par butów sportowych, w większości użytych nie więcej niż raz. Po drugiej stronie, bliżej wejścia do byłego pokoju Caroline, rozciągała się szafa na odzież zwierzchnią, drążek oraz wieszaki, szuflady na szale, czapki, rękawiczki, nauszniki i inne tym podobne. Drzwi były rozsuwane, również wykonując rolę lustra. Po ich przesunięciu oczom ukazywało się więcej obuwia, lecz zimowego. Zarówno skórzane, jak i materiałowe kozaki w większości posiadały kolor bieli, czerni, krwistej czerwieni oraz brązu. Botki z każdym możliwym wariantem obcasa, jedna para wypełniona od środka była puchem, który zapewniał ciepło oraz komfort stopom narażonym na efektywne działanie mrozu. Cztery parasolki utrzymane w ciemnych barwach wisiały na specjalnie dostosowanych haczykach umieszczonych na wewnętrznych ścianach mebla.
Odstawiłam torebkę na ziemię, kierując nogi w stronę pikowanej imitacji kanapy, słysząc stukot moich butów odbijający się od podłogi oraz ścian. Powoli usiadłam, natychmiastowo zwijając się wpół w celu zdjęcia obuwia, które powoli zaczynało być niewygodne. Kiedy tylko je zsunęłam, z moich ust wydobyło się ciche westchnienie. Odrzuciłam obcasy obok, jednakże delikatnie, ponieważ pod żadnym pozorem nie chciałam ich zniszczyć. Rozmasowałam obolałe stopy, uważnie im się przyglądając, próbując doszukać się jakichkolwiek odcisków. Na moje szczęście, oprócz niewielkiego zaczerwienienia od zewnętrznej strony nie zauważyłam nic niepokojącego. Przesunęłam palcem po cienkich, nylonowych rajstopach przyciemniających moją skórę na nogach, poświęcając swoją uwagę paznokciom umalowanym na brązowy kolor, w odcieniu podobnym do mojej spódnicy, równocześnie czując śliskość pończoch. Lakier nie wykraczał poza linię mu wyznaczoną, a generyczny styl idealnie ukazywał moją osobowość. Przeniosłam wzrok na kilka pierścionków oraz kilka drobnych blizn po zacięciach nożem, nożyczkami oraz innymi ostrymi narzędziami używanymi w codziennej obsłudze. Oderwałam wzrok od swojego porannego tworu, chwyciłam szpilki w prawą dłoń, aby odłożyć je na półkę. Prawie bose stopy zetknęły się z ciepłą podłogą, powodując nagłą falę żaru przechodzącą przez moje ciało. Zmęczone nogi powoli przebierały w stronę regału, gdzie odszukałam prędko wolne miejsce na czarne obuwie. Odruchowo również poprawiłam resztę stojącą na półce, a następnie schyliłam się po uprzednio pozostawioną przeze mnie na ziemi torebkę. Rozsunęłam jej suwak, wyciągając swój telefon i zerkając na wyświetlacz. Na tle tapety przedstawiającej bezchmurne, nocne niebo przepełnione po brzegi gwiazdami, wyróżniała się wieczorna godzina. Co prawda wrześniowy klimat nie zezwalał na ściemnianie się tak prędko, jednakże tutejsza pogoda zapewniała mieszkańcom całkowity brak naturalnego światła słonecznego. Z tegoż właśnie powodu o godzinie siódmej wieczorem za oknem panował tak dobrze znany mi półmrok. Późną nocą zapewne spadnie deszcz, z kolei rano wszystkich przywita zaledwie drobna mżawka bądź rosa na trawie. Uśmiechnęłam się pod nosem, gasząc wyświetlacz oraz wrzucając telefon ponownie do torby. Wyprostowałam się, obracając na pięcie i kierując w stronę drzwi wejściowych do mego azylu. Pod drzwiami jednakże została położona ciemna, pojemna torba sportowa wypełniona nowo nabytymi ubraniami wpasowującymi się w obecny klimat wraz z imponujących rozmiarów kosmetyczką. Chwyciłam je za uchwyty, lekko chwiejąc się do przodu pod ich ciężarem. Przełożyłam obydwie prędko przez ramię, aby ponownie złapać równowagę. Gdy już się tak stało, pociągnęłam za srebrzystą, wypolerowaną klamkę, pchając drzwi. Uchyliłam je, po czym przesunęłam teczkę na zgięcie łokcia, po omacku próbując znaleźć odpowiedni przycisk na dotykowym panelu zamontowanym na ścianie tuż przy wejściu. Po krótkiej walce z tabletem, biała poświata wypełniła pomieszczenie, umożliwiając mi ponowne zobaczenie jego zawartości.
Pierwszą rzeczą jaka rzuciła mi się w oczy był oczywiście mały korytarzyk utworzony przez grubą ścianę oraz wnękową szafę. Zawczasu byłam wyjątkowo niezachęcona do pokoju właśnie przez tą drobnostkę, jednakże prędko zażegnałam wszystkie wątpliwości, gdy umieściłam tam pas ledów oraz lustro nie posiadające ramy. Zawieszałam na nim również różnorakie samoprzylepne karteczki z ważnymi informacjami, na które zawsze zwracałam uwagę właśnie dzięki umiejscowieniu szkła.
Obecnie nie wisiało tam nic, jedynie osiadło się niewiele drobinek kurzu.
Ruszyłam w głąb dużego pomieszczenia, stając tuż przy krawędzi zakończenia garderoby. Wzdłuż okna stało szerokie, małżeńskie łóżko z granatowym wezgłowiem. Na nagim materacu leżały złożone w kostkę biała pościel i prześcieradło, a obok kołdra wraz z masą poduszek. Bliżej ściany, tam gdzie w trakcie snu teoretycznie powinna być umiejscowiona głowa, na parapecie zamontowana była lampka z elastyczną szyjką, przeznaczona dla nocnych czytelników książek. Drugi koniec łóżka odgradzał od podłogi kolejny zagłówek, w tym samym kolorze, aczkolwiek znacznie niższy. Za nim znajdowała się drewniana, biała skrzynka w której składowałam koce, w większości w odcieniu mebla. Przed nią znajdowało się następne lustro, lecz to posiadało ramę, wykonaną z identycznego materiału jak schowek.
Zerkając wzrokiem bliżej mojego położenia, niedaleko łoża leżał mały, puchaty dywanik o nieregularnym kształcie. Kolor niewinności definitywnie dominował w tym pomieszczeniu, choć mi absolutnie to nie przeszkadzało. Nadawał miłego dla oka uroku i odświeżał umysł od samego rana, motywując jego lokatorów do pracy. Oprócz tego stanowił idealny kontrast z ciemnymi panelami podłogowymi, które zawsze były chłodne. Między innymi dlatego pod łóżkiem zawsze stały jasne kapcie, a ja sama nigdy nie chodziłam tam całkiem boso. Przy ścianie stała również szafka nocna z granatowym uchwytem szuflady oraz dwukolorową lampką, z czego jeden z nich stanowił wyżej przytoczony przeze mnie kolor. Największą zaletą tegoż właśnie urządzenia był sposób jego włączania, bowiem wystarczyło klepnąć otwartą dłonią w srebrną, dolną część maszyny. Tuż obok znajdowało się długie, szerokie biurko, przeważnie zagracone książkami, zeszytami oraz masą czarnych długopisów. Jednakże w tamtym momencie wszystko było czyste, schludnie ułożone i posprzątane. Wnętrze mebla było tymczasowo puste, choć w przeciągu paru dni ów fakt miał się diametralnie zmienić. Siedzisko było w ciemnoniebieskim kolorze, szerokie, na solidnej nóżce rozgałęziającej się na pięć kolejnych, bez zbędnych kółeczek do rysowania podłogi. Posiadało pikowane oparcie, ledwo wyczuwalne w trakcie wykonywanej pracy. Wysokie, miękkie podłokietniki również utrzymywały komfort oraz ewentualne miejsce do odpoczynku przedramion oraz barków. Jednakże fotel miał jedną konkretną zaletę, której każdy poszukuje - ilość ubrań jaka potrafi zmieścić się w poprzek jest niezliczona. Dlatego bardzo często elementy mojej garderoby, obojętnie jakiej sekcji, brudne czy też nie, lądowały właśnie tam. Oczywiście za każdym razem, gdy musiałam przerzucać je na łóżko wyklinałam samą siebie, a przy każdym sprzątaniu nieudolnie obiecywałam, że już nigdy nie dopuszczę do sterty nawet najmniejszej wielkości. Naprzeciw mebla, obok obramowanego lustra znajdowała się podświetlana toaletka, tymczasowo pusta. Jej zawartość znajdowała się w pokaźnych rozmiarów kosmetyczce wiszącej swobodnie na moim lewym ramieniu. Okrągłe zwierciadło posiadało dwie mniejsze szufladki po swoich bokach, prozaicznej długości blat oraz kolejną przegródkę. Wszystkie posiadały uchwyty wykonane ze sztucznych kryształów mieniących się granatem. Tego koloru był również stołek wciśnięty pod wyposażenie, opierający się na srebrnych, metalowych nóżkach. Nie wyróżniał się niczym specjalnym, co było w nim poniekąd przyciągające. Każde obecne w pomieszczeniu siedzisko wykonane było z materiału łudząco podobnego wizualnie oraz w dotyku do tkaniny zagłówka łoża. Okna posiadały jedynie rolety, plisy, zaciągnięte do góry. Jak wszystko inne w pokoju, były czyste oraz zadbane. Ogromnym autem okazała się gigantyczna szafa, z której pojemności chętnie korzystałam. Posiadałam ponadprzeciętną ilość przyodziewków, toteż pierwotnie przyjeżdżając na uniwersytet obawiałam się, iż będę musiała przechowywać część w dokupionych komodach oraz walizkach, torbach. Na szczęście, gdy tylko otrzymałam klucz do apartamentu odetchnęłam z ulgą, ponieważ miała ona porównywalną wielkość do garderoby w mym rodzinnym domu. Czwórka białych, matowych drzwi otwierała się za pomocą wyżłobionych uchwytów z ciemnoniebieskim wypełnieniem. Część półek, wieszaków oraz szuflad była pusta, ponieważ znaczna część ubrań przydatnych oraz używanych w Kalifornii nie nadawała się do pogody New Hampshire, szczególnie w Hanover. Wiele zwiewnych sukienek, bluzek oraz spódnic byłam zmuszona zostawić w Roseville, choć uciechę zarówno mnie, jak i mojej mamie przyniosły zakupy nowych, cieplejszych, przerabianie starych oraz tych zakupionych z drugiej ręki. Ja sama niejednokrotnie jeździłam po różnorakich butikach w celu znalezienia interesującej odzieży wpasowującej się w mój codzienny styl. Teoretycznie można orzec go sztywnym bądź nudnym, lecz dla mnie samej liczył się minimalizm, schludność oraz klasyczność ubioru. Jedyną rzeczą, którą ewentualnie można byłoby mi zarzucić w kwestii trzymania się prostej, generycznej linii jest dobór pomadek oraz szminek. Pośród produktów do ust dominowały matowe czerwienie i przybrudzone róże, lecz nie stroniłam od czerni oraz fioletów. Posiadałam również rzadko używane kosmetyki kupione pod wpływem impulsu, chociażby fluorescencyjna, neonowo zielona kredka do ust bądź niebieska z drobinkami brokatu. Żółte, pomarańczowe oraz złote również były wyjątkowo nieprzydatne, lecz używałam ich do zabawiania młodszych kuzynów. Wszystkimi kolorami tęczy mieniły się także błyszczyki, rzadziej używane ze względu na ich przyciągającą uwagę strukturę oraz niefunkcjonalność. Jednakże wszystkie produkty o mniej spopularyzowanej, nieakceptowane przy formalnych wyjściach pozostawały na niewielką ilość przygód. Niezaprzeczalnym niestety faktem jest moja obsesja oraz porywczość w kwestii doboru kosmetyków, odzieży, butów, dodatków oraz tym podobnym - nawiasem mówiąc, wszystkiego. Teoretycznie znałam umiar, wiedziałam na ile mogę sobie ewentualnie pozwolić, lecz znacznie bardziej preferowałabym posiadać umiejętność opuszczenia domu bez zdobywania setek kolejnych zbędnych rzeczy, dla których definitywnie nie miałam miejsca. Podeszłam do skrzydła znajdującego się najbliżej drzwi wejściowych pomieszczenia, a następnie odłożyłam torbę z nowymi ubraniami na podłogę. Jako iż z mojego ramienia spadła znaczna ilość ciężaru, odetchnęłam z ulgą, prostując się i dając swobodnie spaść kosmetyczce, łapiąc ją za uchwyt gdy znajdowała się na wysokości zgięcia dłoni. Następnie podeszłam do pustego biurka, odkładając na nie torebkę uprzednio oplatającą swój pasek wokół prawego barku mojej osoby. Wytężyłam wzrok, podziwiając pomalowaną białą farbą strukturę materiału mebla. W tle rozległo się głośne dudnienie do drzwi w akompaniamencie niskiego, acz damskiego głosu.