Perfekcja jest pojęciem nad wyraz względnym, wyjątkowo niedokładnym, przeciw temu co mogłoby się wydawać. Choć jego znaczenie definiuje idealność, symbolizuje doskonałość, sam „ideał" jest jedną wielką niedoskonałością.
Życie polega na nieprzerwanej gonitwie za przysłowiowym mistrzostwem, dążeniu do tej nieszczęsnej perfekcji.
Niektórzy na siłę próbują przypodobać się wszystkim, doskonale zdając sobie sprawę z faktu, iż jest to zwyczajnie niemożliwe. Na świecie żyją miliardy ludzi, o różnych upodobaniach, orientacjach, każdy ma swoją własną zdefiniowaną perfekcję. Ta chęć, a wręcz potrzeba, stania się prywatną alegorią wszystkiego co piękne, odpowiednie, boskie można by rzec, jest niezdrowa, toksyczna oraz nad wyraz niebezpieczna. Przeradza się w nałóg, uzależnienie, strącając ludzi kolejno poniżej samego dna najgłębszego oceanu. Istnieją ludzie potrafiący ponownie wypełznąć na powierzchnię, powoli zaczerpnąć powietrza pełną piersią, acz biada tym, którzy osuną się dalej w piach, bowiem dla niewalczących ratunek się nie znajdzie, nieważne jak usilnie by próbować. Temu czasem lepiej jest odpuścić sobie pogoń za zbędnym, a począć myśleć o potrzebnym.Bo niemożliwe nie stanie się nagle możliwym.
Oczy zaszły mi mgłą, przejrzystą lecz gęstą, uniemożliwiając mi swobodne funkcjonowanie. Nogi zdawały się być miękkie niczym wata, choć w rzeczywistości swoją twardością równały się z kamieniem. Spomiędzy nienaturalnie szeroko rozchylonych powiek, patrzyłam na człowieka przede mną, kiedy wewnątrz moich zwierciadeł duszy malowało się przerażenie i zdziwienie, w skali jakiej dawno nie było mi dane ich poczuć.
Strach odebrał mi mowę oraz zdolność trzeźwego myślenia, pozwalając ustom na bezdźwięczne otwieranie i zamykanie. Dokładnie czułam jak szybki, nieregularny jest mój oddech, aczkolwiek nie zrobiłam absolutnie nic, aby go skorygować. Zdawałam się nie przejmować się niczym co zdradzało moje uczucia.
Ach, ile bym dała, żeby rzeczywiście tak było.
-Do zobaczenia, Louelle Ballard. - mrugnął w moją stronę, kpiąco ciskając we mnie piorunami. Zacisnęłam usta w wąską linię, nie odpowiadając na jego zaczepkę. Nie przerywając kontaktu, powoli wstał, czerpiąc satysfakcję z mojego stanu. Świadomie rzucał mi wyzwanie, prowokował, zachęcał do popełnienia czynu, którego bez dwóch zdań zaledwie parę minut później, niezmiernie bym żałowała. Zasunął za sobą krzesło, szurając jego odnóżami o jasną posadzkę. Rozprostował kości, rozciągając plecy i opuszczając luźno ramiona. Włożył dłonie w kieszenie skórzanej kurtki, jeszcze bardziej przechylając głowę.
Myślisz, że masz przewagę, co?
-W cokolwiek sobie pogrywasz, przerwij to zanim będzie za późno. - wycedziłam. Chłopak uniósł brwi w geście rzekomego zdziwienia.
-Tak? Wydaje mi się, że to ty jesteś na przegranej pozycji, Louelle.
-Sparzysz się na tym. - powiedziałam stanowczo, choć w moim głosie słychać było niezauważalne drżenie.
Czy jednak zauważalne?
-Nie, słońce. - zakpił. - To ty się sparzysz. - zaakcentował wyraźnie drugie słowo.
-Szczerze wątpię.
Gdybym tylko wiedziała...
Mężczyzna ruszył w stronę drzwi, kładąc dłoń na klamce. Odwrócił się w moją stronę, a na jego ustach wykwitł szeroki, jadowity uśmiech.
-Och, byłbym zapomniał. Lorine przesyła pozdrowienia, Mallory. - zaśmiał się, opuszczając budynek.
Stanęłam jak wryta na środku pomieszczenia, niedowierzając własnym uszom. Szum był coraz głośniejszy, mroczki coraz większe, a świat coraz cichszy. Odgłos szybko przepływającej krwi pod gigantycznym ciśnieniem rozpraszał, i tak, nieskupione oraz chaotyczne myśli. Wszystkie organy sprawiały wrażenie zjadających się od środka, ciężkich, przyprawiających mnie o ogromny ból, mdłości i strach. Niemniej jednak głowa cierpiała najbardziej, wewnątrz niej coś krzyczało, wyrywało się, próbowało wypłynąć z lawy, do której zostało strącone. Wydrapywało dziurę od środka, nieudolnie usiłując ponownie zdobyć kontrolę.