XIV Prowokacja

331 33 10
                                    

 ‒ Może pan już przestać się kryć ‒ powiedziała Hermiona.

Stała z rękami wspartymi na biodrach w progu pracowni Mistrza Eliksirów, a Snape mierzył ją zimnym spojrzeniem, jedną brew uniósł wymownie, dłoń wciąż trzymał na drzwiach. Skrzywił się, po czym po prostu chciał zatrzasnąć jej drzwi przed nosem.

Krzyknęła, on zaklął, po czym otworzył drzwi jeszcze raz, by tym razem jego wzrok padł na kucającą dziewczynę, która w pośpiechu pozbywała się buta z bolącej stopy.

Prychnął.

‒ Czy ty jesteś aż tak nierozgarnięta, żeby wsadzać stopę między drzwi a futrynę osoby, która naprawdę, szczerze nie chce cię oglądać?!

‒ Zrobiłam-to-instynktownie ‒ wydusiła z trudem, nie patrzyła na niego. Wciąż masowała palce. ‒ Psiakrew ‒ dodała.

Wywrócił oczami. Sięgnął po różdżkę.

‒ Jesteś czarownicą, czy nie do diabła? ‒ wycedził, po czym wycelowawszy w urażona kończynę, mruknął:

Episkey. A teraz zmiataj.

I ponownie zamknął za sobą drzwi.

Hermiona siedziała przez chwilę zszokowana, ale wreszcie pozbierała się z podłogi, zła i upokorzona. Do oczu cisnęły jej się łzy wściekłości, które popłynęły tym łatwiej, że te spowodowane bólem utorowały im wcześniej drogę.


wcześniej tego samego dnia

Szła szybko, stawiając zamaszyste kroki. Przemierzyła lochy, Salę Wejściową, a potem zbiegła po schodach na błonia. Noga wprawdzie już jej nie bolała, ale zraniona duma nadal bardzo cierpiała.

Wyrzucała teraz sobie własną upartość i głupotę. Nadmierną wiarę w siebie i chęć pakowania do wszystkiego swojego zadartego nosa. Może rzeczywiście niektórzy (a dokładniej pewien wredny, opryskliwy Mistrz Eliksirów) mieli rację, może była tylko gryfońskim półsłówkiem ze zbyt wielką wiarą we własne siły?

W tym szczególnym punkcie znalazła się rzeczywiście nie przez przypadek. Doprowadził do niego splot wielu wydarzeń, za których większość ‒ chciała, czy nie chciała ‒ sama ponosiła odpowiedzialność. Poprzedniego dnia odwiedziła więc Horacego Slughorna, byłego nauczyciela, w mniemaniu Hermiony mizogina i tchórza, który tylko na moment dał jej zapomnieć o swoich wątpliwych zaletach charakteru. W jednej chwili skwapliwie przyjmował ja w swoim salonie, a w drugiej pospiesznie i w panice wyrzucał z domu. Nie to, żeby spodziewała się po nim czegoś wyjątkowego, jednak co, jak co, ale propozycje pomocy Hermiona traktowała wyjątkowo poważnie i to zarówno te, które wychodziły od innych, jak i te pochodzące od niej. Tak więc składała mu wizytę, co tu kryć, z odrobiną nadziei na wyjaśnienie jeśli nawet nie dziwnego zachowania Severusa Snape'a, to chociaż konkretne informacje dotyczące warzonego przezeń eliksiru. Obaj byli przecież kolegami po fachu i to na tyle kompetentnymi, by zdobyć pracę w Hogwarcie...

Hermiona rozważała przez chwilę swoje opcje: mogła poszukać innego Mistrza Eliksirów, kogoś neutralnego, kto ze sprawa nie miał nic wspólnego. Pomysł sam w sobie dobry, jednak w obecnych okolicznościach niewykonalny. Jak bowiem ocenić, kto jest neutralny, a kto stanął po którejkolwiek ze stron konfliktu? Jak wreszcie znaleźć kogoś na tyle liberalnego, by udzielił jej wyjaśnień w temacie tak grząskim jak Czarna Magia? Jak nie narazić się na ‒ w najlepszym wypadku ‒ zainteresowanie Ministerstwa magii ‒ a w najgorszym ‒ aresztowanie? Postanowiła więc zarzucić swój pierwotny pomysł, w którym było tyle samo logiki, co ryzyka. Chociaż od tylu już lat wiedziała, że czarodziejskie społeczeństwo nie kieruje się logiką, za każdym razem dotarcie do tego wniosku na nowo napełniało ją uczuciem złości i desperacji...

SERCE: Czarny diament (Sevmione) 19/100Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz