Rozdział VII

177 14 0
                                    


   Po dotarciu do swojej posiadłości dwójka przyjaciół zaczęła poszukiwania. Nie chcieli tracić czasu. Wiedzieli, że Esther jest zdolna do wszystkiego, dlatego musieli się spieszyć. Katherine, być może teraz cierpi, a oni jako jej przyjaciele muszą jej pomóc. Zaczęli od zaklęcia lokalizującego, ale Esther najwidoczniej ich blokowała. Musieli ją odnaleźć i wiedzieli kogo muszą poprosić o pomoc. Po chwili byli już pod posiadłością Mikaelsonów. Kai zapukał w drewnianą powłokę, a Elizabeth była pod wrażeniem, że chłopak potrafi pukać, zważając na to, że do niej wchodził bez uprzedniego pukania w drzwi. Po chwili przed nimi pojawiła się Rebekah, która była zaskoczona widokiem przybyłych gości, zważając na to, że kilka godzin temu, wyszli stąd, nie informując co stało się na górze.

— Co wy tu robicie? — kobieta, nawet nie ukrywała swojego zaskoczenia.

— Musicie nam pomóc. — powiedziała Elizabeth, bliska wybuchu. — Wasza matka porwała Katherine. Z tego co zrozumiałam, Caroline weszła z nią w jakiś układ i coś przeczuwam, że to nie będzie dla was korzystne.

— Wejdźcie, a ja zawołam rodzeństwo. — powiedziała blondwłosa i zaprosiła ich gestem ręki. Dwójka przyjaciół, weszła do salonu. Kai rozsiadł się na kanapie, a Elizabeth krążyła po całym salonie, nie mogąc usiedzieć w miejscu.

— Elizabeth, wszystko w porządku? — obok niej, pojawił się Kol, który widząc, w jakim jest stanie, podszedł i przytulił ją, dając jej poczucie bezpieczeństwa, które teraz cholernie było jej potrzebne.

— Porwała Katherine, ona ją porwała. To wszystko moja wina. — mówiła, jak w amoku.

— Co się stało? — w salonie pojawiła się reszta rodzeństwa. Klaus przez moment spojrzał na Elizabeth, który stała wtulona w Kola, żeby po chwili odwrócić wzrok na osobę siedzącą na kanapie.

— Wasza matka porwała Katherine. Musicie nam pomóc ją odnaleźć. — powiedział Kai, rozglądając się po wszystkich zgromadzonych.

— Musimy? Ty chyba zapominasz z kim rozmawiasz. — warknął Klaus, patrząc na Czarownika.

— Tak, musicie. Bo dla twojej wiadomości Klaus, twoja ukochana, tu mam na myśli Caroline, z nią współpracuję. Więc, jeśli chcesz mieć ją żywą, lepiej nam pomóż. W zamian za pomoc nam, w odnalezieniu waszej matki, ja nie zabiję Caroline za porwanie Katherine. Umowa? — po raz pierwszy zabrała głos trybryda.

— Nie wierzę Ci. — powiedział Klaus, patrząc na czarnowłosą.

— Sam sprawdź, chętnie pokaże Ci moje wspomnienia, sprzed paru godzin. — powiedziała Elizabeth, podchodząc do Klausa i dotykając jego policzka, zaczęła pokazywać mu sytuację z Esther i Caroline.

   Mężczyzna, poczuł przyjemne mrowienie, gdy Elizabeth dotknęła jego policzka, przez moment spojrzał jej w oczy, aby po chwili je zamknąć i pojawić się we wspomnieniach czarnowłosej. Mężczyzna, gdy zobaczył Caroline, która próbowała wgryźć się w szyję czarownika, już wiedział, że Elizabeth ma rację, ale jej dotyk był tak przyjemny, że chciał zobaczyć wspomnienie do końca. Po chwili wspomnienie zniknęło, a zastąpiło je kolejne, tym razem był w nim on. Był to 1200 rok, wtedy też zaczął spotykać się z Elizabeth. Mężczyzna przeskakiwał z wspomnienia, na wspomnienie, aż w końcu natrafił na ich ostatni pocałunek. Wtedy też wymazał jej siebie i swoją rodzinę z pamięci. Mężczyzna poczuł, jak czarnowłosa zabiera rękę z jego policzka. Otworzył oczy i zauważył, że kobieta wpatruje się w niego z delikatnym uśmiechem. To ona to zrobiła, to ona mu pokazała to ostatnie wspomnienie. Klaus uśmiechnął się w jej stronę i odwrócił do swojego rodzeństwa.

— Chyba czas urządzić polowanie na czarownice, moi drodzy. — wszyscy zgromadzeni, zaśmiali się na jego dobór słów, po czym zaczęli przygotowania do odnalezienia matki rodzeństwa Mikaelson. 


***

Przepraszam z góry, że rozdziały są tak krótkie, ale wygodniej mi się pisze takie i dzięki temu nie zapominam połowy tego, co chciałam  w nich zawrzeć. Do zobaczenia w następnym rozdziale. :) 

Lost GameOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz