Czterej Jeźdźcy Apokalipsy

31 12 0
                                    

Ludzka ziemia pogrążyła się w bezlitosnym chaosie i niewielu wiedziało, jaki był jego początek. Ci, którzy żyli w tamtym okrutnym czasie, pomarli już. Ich ciała pokryła sucha ziemia, a kości przemieniły się w proch. Jednak ustne podania przetrwały próbę czasu i przekazywane z pokolenia na pokolenie, snuły taką historię.

Było ich czterech. Jeden przybył ze wschodu. Gwałtowny jak burza i porywczy jak wicher. Odziany w złotą zbroję i świetlisty płaszcz, dosiadał białego konia. Otaczała go aura zwycięstwa, cierpienia i przemocy. Pooraną głębokimi bliznami twarz, ukrywał w połach grubego kaptura, lecz ci, którzy spotkali się z jego spojrzeniem, mówili, że było harde i ostre jak wykuta u boskiego kowala stal. Nazywano go Wojną.

Drugi rezydował na zachodzie, lecz słysząc wezwanie swych braci, udał się do Oka samego Lucyfera – miejsca, które leżało na przecięciu wszystkich czterech kierunków. Chorobliwie blade i pokryte zbutwiałymi naroślami ciało ukrywało się pod zniszczoną zbroją. Wzrok miał mętny i błądzący, jakby ciało jego trawiła piekielna gorączka. Spękane usta szeptały bezgłośnie, gdy na rydzym koniu przemierzał kolejne krainy. Mówiono o nim, że był Zarazą.

Trzeci osiedlił się na południu. Tam siał spustoszenie, pożerając ludzkie żołądki. Ktoś mógłby wyrzec: Jego ciało tak kruche, jak drzewne gałązki, złamie się, przy mocniejszym podmuchu wiatru. Choć pozór nakazywał sądzić, iż istota ta licha i słaba, w rzeczywistości panowała nad jednym z największych strapień ludzkości. Kościste ciało silnie zasiadało w siodle, podążając dumnie na czarnym, jak bezgwiezdne niebo, koniu. Delikatna, spłowiała tunika opadała na ramionach, uwydatniając nędzę i beznadzieję, czającą się w głodowym szaleństwie. Ludzie natykający się na przekleństwo tego Jeźdźca określali go mianem Głodu.

Wreszcie przyszedł czas na ostatniego – cichego i niewinnego jak niemowlę zrodzone z lubieżnej matki. Jego domem stała się północ, a celem Oko Lucyfera. Spośród czterech Jeźdźców, Śmierć – gdyż takie miano mu przypisano – posiadał największy urok. Młoda, nieskalana żadną zmarszczką, ani piętnem czasu, twarz, skrywała się za czarnym kapturem. Duże, czarne jak otchłań tęczówki, pochłaniały wszystko, co znalazło się w zasięgu ich wzroku. Blade usta szeptały czule, gdy wywabiał z udręczonych ciał płoche dusze. Chwytał je za ulotne jestestwa i prowadził na drugą stronę, gdzie nie było już ani lęku, ani cierpienia. Dla wielu Śmierć była wybawieniem, dlatego też jego istota wydawała im się najpiękniejsza i najbardziej przychylna.

Nastał taki dzień, w którym wszyscy Jeźdźcy spotkali się w jednym miejscu. Stanęli nad Okiem Lucyfera – idealnie okrągłym akwenem, wypełnionym krystalicznie czystą wodą, zewsząd otoczonym przez ostre skały. Śmiertelna noga nigdy tam nie stanęła, a magia tego miejsca odbierała żywym istotom zmysły i instynkty. Zbliżyli się, więc Jeźdźcy i zeszli w dół, stając na granicy – między nieruchomą wodą, a twardą ziemią. Zdawało się, że nic nie mogło zakłócić jej spokoju, do momentu, w którym Wojna nie naruszył jej powłoki. Woda zakołysała się w jego silnych dłoniach. Z czcią i namaszczeniem upił łyk z szatańskiego zbiornika i rzekł:

– Nienawiść tłoczy jad do ludzkich serc, a wojny są jej pokłosiem. Będę im wiernie przewodził, a ich okrucieństwo nigdy się nie zakończy – Wyrzekłszy te słowa, wstał i odszedł na bok, by zrobić miejsce następnemu Jeźdźcy, czyli Zarazie.

Mężczyzna pochylił się nad falującą wodą, zanurzył w niej ropiejące dłonie i po nabraniu jej, zaczął łapczywie pić. Napawał się jej smakiem, chociaż każdy odruch połknięcia, rozdzierał jego przełyk na pół.

– Ludzkie ciała są słabe. Chorują na wiele chorób. Tak samo, jak wojny, one również nie będą miały końca. Będą trwać wiecznie, a ja razem z nimi – Spróchniałe zęby wyłoniły się zza spierzchniętych warg.

Śpiew Duszy - Zbiór opowiadańOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz