Rozdział 2.

283 29 4
                                    

Kilka tygodni później, gdy letnie temperatury zaczęły dawać się we znaki, po raz kolejny przyszło mu stanąć przed bramą do niemal zrujnowanej świątyni. Tym razem jednak nawet nie postawił kroku na terytorium sanktuarium, a przy wejściu ujrzał czarnowłosą postać, tym razem w białej szacie. Już z daleka widział jej pobłażliwy uśmiech, a zielone oczy błyszczały, odbijając letnie promienie słońca.

- Miałam nadzieję, że już cię nie zobaczę – zaśmiała się, podchodząc bliżej.

- Nie takiego przywitania oczekiwałem – burknął, chociaż niechętnie uniósł jeden kącik ust.

Pozwoliła mu wesprzeć się na sobie i poprowadziła rannego mężczyznę na plac. Nie weszła z nim jednak po głównych schodach do środka świątyni; zaczęli ją okrążać. Kątem oka znalazł odpowiedź, dlaczego; we wnętrzu podniszczonej izby leżały dwie postacie, których klatki piersiowe delikatnie unosiły się w równym tempie. Przerzucił wzrok na prowadzącą go kobietę i z pewnym niepokojem zauważył zmęczenie krążące po jej twarzy, jednak jej usta w dalszym ciągu były rozciągnięte w radosnym, beztroskim uśmiechu. Zaprowadziła go od boku do mniejszego, lecz bardziej zadbanego pomieszczenia i tam standardowo zajęła się jego obrażeniami. Tym razem poważne cięcia zlokalizowane były w okolicach głowy, szyi oraz torsu, więc aby je opatrzeć, musiała się lekko pochylić nad swoim pacjentem. Kwiatowy zapach nie był tak intensywny, wręcz miał wrażenie, jakby delikatnie wypłowiał. Dodatkowo na białym rękawie materiału osłaniającego skórę kobiety ujrzał czerwone plamy.

- Powinno być w porządku – stwierdziła zadowolona z siebie, gdy zakończyła wiązać bandaże.

- Coś ci się stało? - zapytał wskazując na czerwone ślady, które zdawały mu się rozlewać coraz bardziej.

- A to nic, musiałam się pobrudzić przy zajmowaniu się tobą i pozostałą dwójką – wytłumaczyła pogodnie, jednak automatycznie przekręciła ramiona tak, aby ukryć przed jego wzrokiem poplamienia. - A teraz odpoczywaj, idź spać. - Podniosła się z kolan.

- Tym razem nie zmusisz mnie do tego tym swoim cudnym zapachem? - zakpił z niej lekko żartobliwie.

- Niestety nawet ja mam pewne ograniczenia – zaśmiała się.

- A co z tym boskim napojem? - zapytał.

- Trochę się spóźniłeś, bo wykorzystałam ostatni zapas na tamtą ranną dwójkę.

- Następnym razem poproszę więc o zostawienie trochę dla mnie. - Uśmiechnął się.

/// 霧 ///

Pomimo dobrych chęci, nie był w stanie nawet na chwilę zasnąć, tak więc w błogim spokoju rozkoszował się chwilą odpoczynku w akompaniamencie śpiewu leśnego ptactwa. Miał nadzieję, że kobieta przyjdzie do niego zerknąć podczas wieczornego obchodu, w końcu miała jeszcze dwóch dodatkowych gości, jednak jej sylwetka nawet mu nie mignęła w przejściu. Nawet się już nie łudził, że usłyszałby ją, w końcu jej kroki były niemal wygłuszane przez deski, które zaś pod nim wydawały nieprzyjemne odgłosy. Lekko zaniepokojony, ale także znudzony, postanowił poszukać jej na własną rękę. Po kryjomu zerknął do głównego pomieszczenia świątyni, w którym dalszym ciągu przebywała poszkodowana dwójka. Nie martwił się czy zostanie zauważony, ponieważ zwykli ludzie nie byli w stanie widzieć klątw. Stwierdził jednak, że u mężczyzn również jej nie było; świadczyły o tym brudne, przemoknięte od krwi bandaże. Korzystając więc z przykrywki pod postacią mroku, postanowił trochę pozwiedzać nieznany mu teren; wracał tutaj już tyle razy, a jedynie zobaczył boczną izbę, w której aktualnie on sam miał dochodzić do siebie. Pokierował się więc na tyły świątyni, gdzie ujrzał niewysoki, ale niesamowicie porośnięty różną roślinnością mur i małe trawiaste podwórko. W świetle księżyca zauważył ścieżkę, zapewne wydeptaną przez same bóstwo. Nie mając nic lepszego do roboty, podążył więc za śladami drobnych stóp, które doprowadziły go do ukrytego wyjścia z terenu świątynnego. Zaciekawiony wychylił się przez lukę w murze. Ujrzał gęsto porośnięty las, który kołysał się w rytm letniego wiatru.

Historia o Mgle // Sukuna x OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz