Rozdział 15

739 93 2
                                    

       Eliott spojrzał na mężczyznę, który nie spuścił z niego wzroku, oczekując na odpowiedź. Jeden dzień wolnego. Brunet westchnął i przytaknął. Kąciki jego ust nieznacznie się uniosły, za to Yao wyszczerzył zęby wyróżniające się widocznymi kłami. Zarażający uśmiech udzielił się Eliottowi. Nie poznawał człowieka siedzącego tuż obok niego. Dzień wcześniej miał surowe spojrzenie, przerażał swoją wywyższającą postawą, gdyby kazał komuś klęknąć - z pewnością ten ktoś by to zrobił. A teraz miał wrażenie, że jego przyjaciel wrócił. Tęsknił za nim i nie mógł temu zaprzeczyć.
       — A więc postanowione — odezwał się Yao. — Jutro idziemy na wycieczkę, a teraz wracam do pokoju. Ty lepiej też się połóż.
       Brunet jedynie pokiwał głową i obserwował, jak ten wstaje i znika za ścianą. Po chwili i on się podniósł i skierował z powrotem na kanapę. Szedł wolno, jakby wcale nie chciał się kłaść. Przez moment wpatrywał się w czarną skórę, którą obity był mebel. Był środek nocy, a za parę godzin mieli wyjść gdzieś razem, zapomnieć o zadaniu. Ale jak miał zapomnieć, gdy planował zabić brata? Usiadł gwałtownie na sofie i uderzył się kilkukrotnie w pierś, jakby to miało mu przynieść ulgę. Bił się z myślami. Dopiero co zobaczył człowieka, o którym powiedziano mu, że nie żyje. Okazał się wrogiem. Eliott podejrzewał, że wcześniej czy później tak się stanie. Xia Yao był osobą, którą łatwo można było manipulować, był naiwny zupełnie jak Victor. Tylko Victorowi zależało na władzy i sile, nie obchodziło go cierpienie innych i śmiertelne skutki uboczne eksperymentów. Liczył się efekt, a o stratach myślał jak o czymś zupełnie naturalnym, ale stratami byli niewinni ludzie, którzy nie chcieli znaleźć się na liście obiektów w Instytucie.

       Nie prędko zasnął, ale gdy już mu się to udało, spał do rana bez żadnych przerw. Jednak jego sen nie był twardy i obudziły go uderzenia o siebie kubków. Leniwie otworzył oczy i położył się na plecach. Kuchnia była naprawdę za blisko salonu i nie dzieliły ich drzwi, a jedynie łuk, przez co każdy następny dźwięk zaczął go irytować. W końcu wstał z kanapy, przeciągnął się i zmęczonym wzrokiem spojrzał w stronę wejścia. Na ułamek sekundy mignęła mu wysoka postać. Nie zwrócił na nią szczególnej uwagi, jedyne o czym myślał, to o prysznicu. Skierował się od razu do łazienki, nie zastanawiając się, czy po tylu latach poleci woda. Dom był w całości opłacony przez Instytut, ale nie miał pewności, czy wszystko zostało przygotowane na jego powrót. Równie dobrze mogli zostawić ich z niczym, tak jak z niezatankowanym samochodem. Podszedł do umywalki i odkręcił gałkę. Uśmiechnął się na widok lecącej, przeźroczystej cieczy. Już nic nie powstrzymało go przed upragnionym prysznicem.

       Strumień letniej wody uderzał w jego barki. Mężczyzna stał nieruchomo w czarnej kabinie, pozwalając by krople swobodnie spływały wzdłuż jego ciała. Oparł dłoń o ścianę wyłożoną kafelkami w kolorze granatu, drugą przetarł twarz. Wziął głęboki oddech i zamknął oczy. Przypomniał sobie zeszłą noc, gdy wykazał się najgorszym tchórzostwem. Tym razem mu się poszczęściło i nadal miał szansę. Nadal miał szansę zgładzić swojego przyjaciela. Na tę myśl uderzył pięścią w ścianę. Próbował sobie powtarzać w głowie, że to już nie jest jego przyjaciel, to nie jego brat. Tamte czasy minęły i już nigdy nie wrócą. Jeden dzień wolnego mógł zmienić się w całkowitą wolność, ale miał wrażenie, że nie był w stanie ponieść jej ceny. Musiał wymyślić coś innego.

       Wyszli przed obiadem, postanawiając, że zjedzą na mieście. Nie byli wybredni, weszli do małej restauracyjki i usiedli przy wolnym stoliku, których nie było zbyt wiele. Pora obiadowa równała się z zapełnionymi lokalami. Ten nie wyróżniał się jakoś szczególnie. Nie miał jakiegoś motywu, na którym się opierał. Ot zwykła restauracja w kolorach bieli i brązu, ale za to z bardzo dobrą opinią jeśli chodzi o potrawy. Eliott zdjął czarny płaszcz i przewiesił go przez krzesło obok, nie widział nigdzie wieszaka, a i tak nie chciałoby mu się wstawać, gdyby gdzieś go dostrzegł. Uważny Yao od razu zauważył stojący niedaleko stojak. Instynktownie podążył za brunetem, dlatego dopiero teraz mógł spokojnie wrócić i powiesić na nim swój płaszcz, który był nieco dłuższy, niż ten od Eliotta, i w kolorze beżu. Zabrał po drodze też od niego. Mężczyzna nie miał nic przeciwko temu, ale nie ukrywał zdziwienia.

       Kelnerka od razu ich wypatrzyła i podała im menu. Obaj jednocześnie otworzyli kartę dań, przysłaniając swoje twarze. Eliott skupił się na czytaniu, jednak Yao co chwilę zerkał na mężczyznę. Przygryzł policzek od środka, jakby chciał o coś zapytać, ale nie miał odwagi. Brunet westchnął i położył menu na stolik.
       — Co mi się tak przyglądasz? — zapytał.
       Czarnowłosy odłożył kartę, nadal trzymając ją w dłoniach.
       — Mówili, że tylko jednego udało się zmutować, to ty, prawda? To ty jesteś piątym?
       Eliott rozejrzał się po restauracji. Yao nie powiedział wcale tego aż tak głośno, ale i tak wzbudziło to w nim niepokój. Miał też nieprzyjemne uczucie dejavu. Tym razem musiał odegrać to inaczej. Przytaknął głową i szepnął:
       — Mhm. To ja.
       — Mówili, że jesteś silniejszy, że widzisz to, czego żaden inny stopień nie jest w stanie dostrzec, że widzisz w ciemnościach, wyczuwasz mieszańce. Jak się czułeś podczas przemiany?
       Brunet podrapał się po nosie, po czym spojrzał na swoją dłoń. Zrozumiał, że zrobił dokładnie to samo, co wcześniej, a Yao zadawał te same pytania. Westchnął i spojrzał na zaciekawionego Azjatę.
       — Chcesz o tym rozmawiać tutaj? To niebezpieczne.
       — Jest za głośno, żeby ktokolwiek nas usłyszał. No, opowiadaj.
       — Mutacja sama w sobie była bolesna — powiedział w końcu. — To... było jak ogień palący mnie od środka. Bolały mnie mięśnie. Najgorsze były oczy. Nie potrafię tego opisać, ale wtedy chciałem je sobie wydłubać. Byłem przypięty pasami, więc mogłem tylko wierzgać na fotelu. Później ból minął i stałem się chłopcem na posyłki.
       — A jednak Moretti mówiła, że jesteś porażką.
       — Że kim jestem? — oburzył się.
       — Na początku chwaliła cię, że wykonujesz wszystkie polecenia, że nie wykazujesz praktycznie żadnych emocji i zachowujesz się jak maszyna. Mówili o tobie żołnierz-ideał. A potem z dnia na dzień zacząłeś się psuć.
       — Jestem człowiekiem, nie robotem — warknął. — Zresztą, ta kobieta znęcała się nade mną. Gdybym spróbował się buntować, skończyłbym na tym pierdolonym fotelu. Nie jest łatwo przymilać się do kogoś, kto robi ci krzywdę. Gdy zdobyłem jej zaufanie, już nie czuła potrzeby udowadniania mi, kto jest szefem. Tak jakbym tego, kurwa, nie wiedział.
       Yao zauważył, że ten porządnie się zdenerwował. Już chciał coś powiedzieć, pocieszyć, uspokoić, ale w tym samym momencie podeszła do nich kelnerka. Czarnowłosy zamówił za towarzysza, mając nadzieję, że jego smaki aż tak się nie zmieniły. Gdy kobieta odeszła, Azjata spojrzał na bruneta. Zdążył jedynie otworzyć usta, kiedy Eliott odezwał się, mówiąc:
       — Wszystkim powiedzieli, że nie żyjesz, a teraz siedzisz przede mną cały i zdrowy. Tylko błagam, nie przepraszaj mnie. To żałosne.
       Yao pochylił głowę. Rzeczywiście miał ochotę przeprosić.
       — Teraz jest już jasne, dlaczego nie pozwolili mi się z wami pożegnać. Nie wiedziałem, że tak ukryli mój wyjazd. Słyszałem tylko, że po tym narobiłeś niezłego bałaganu. Do tego ten wirus.
       Eliott oparł brodę na dłoni. Znów to samo. Wypuścił głośno powietrze.
       — Pozwól, że opowiem ci historyjkę — zaczął. — Dawno temu zły pan chciał pozbyć się wroga. Użył do tego mutagenu, który jeszcze wtedy zabijał każdą żyjącą istotę. Zły pan nie spodziewał się, że mutagen przed śmiercią wroga przeniesie się na kogoś innego, a potem zacznie się rozprzestrzeniać jak zaraza. Nieświadomie wszyscy dalej pracowali nad mutagenem, aż nie odkryli prawdy. By ukryć swój błąd, powiedzieli, że to wirus zaraża ludzi. I wszystko byłoby w porządku gdyby nie fakt, że zarażeni zaczęli przemieniać się w mieszańce. Sprawa się pokomplikowała, ale ktoś zdobył lek i ocalił świat przed zagładą. Koniec.
       Yao westchnął i oparł się na krześle, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
       — Wystarczyło powiedzieć, że to nie wirus, a nie opowiadać bajkę jak małemu dziecku.
       Brunet uśmiechnął się.
       — Chciałem zmniejszyć ryzyko powiedzenia czegoś nie tak. 

Śmierć Motyla 2 ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz