Rozdział 9

763 96 12
                                    

       Chwilę klęczała przy psie, opierając przedramię na kolanie. Powtarzała sobie w głowie, że nie popełniła błędu, że zabranie mieszańca do domu było dobrym pomysłem, że to już się więcej nie powtórzy. Spojrzała w ziemię i westchnęła. W tym samym momencie usłyszała pukanie do drzwi. Gwałtownie wstała i spojrzała w stronę wyjścia i na zegarek wiszący w tym samym miejscu, co zawsze. Była trzecia w nocy, a jej niezdrowy krzyk z pewnością musiał zaniepokoić sąsiadów. Lily wzięła głęboki oddech i spokojnie podeszła do drzwi, chwytając za klamkę. Otworzyła je, a za nimi rzeczywiście stał sąsiad w granatowym szlafroku. Mieszkał z żoną tuż nad dziewczyną. Miał około pięćdziesięciu lat, w młodości musiał być naprawdę przystojny, jednak teraz twarz pokryły zmarszczki, a niegdyś czarny, kilkudniowy zarost teraz gdzieniegdzie pokrył się szarością. Włosy, mimo szarych pasemek, nadal miały zdrowy połysk. Zmartwione oczy, zmęczone od pracy, wpatrywały się w brunetkę. Ręce skrzyżowane miał na piersi jakby było mu zimno. Na nogach szare, cienkie kapcie.
       — Czy wszystko w porządku? — odezwał się niski, nieco ochrypły głos sąsiada.
       Lily przytaknęła głową.
       — W jak najlepszym. Oglądałam horror i nie spodziewałam się, że główna aktorka aż tak zacznie krzyczeć. Nie zdążyłam ściszyć, a przedtem film nie wydawał się taki głośny. Bardzo przepraszam.
       — A-ale co się stało z twoją ręką? Jesteś cała-
       — Gdy się wystraszyłam wrzasku, stłukłam talerz, który miałam na kolanach. Skaleczyłam się, ale już jest wszystko w porządku.
       Lily pokazała obandażowany nadgarstek. Mężczyzna najwidoczniej uwierzył w jej kłamstwa. Sama nie wiedziała, skąd biorą się u niej takie pomysły, ale chyba naprawdę była w tym dobra.
       — Dobrze, że nic ci nie jest. Żona prawie zeszła na zawał, wyjaśnię jej wszystko.
       — Miałam szczęście. Wyłączę telewizor. Jeszcze raz przepraszam, że państwa obudziłam.
       — Nic nie szkodzi. Dobranoc.
       — Dobranoc.

       Lily zamknęła drzwi i oparła się o nie. Jeszcze raz spojrzała na swoją rękę. Wyglądało na to, że zajęła się raną wręcz fachowo, bo krew nie przeciekła, a może i całkowicie krwotok ustał. Wróciła do kuchni, mając nadzieję, że zwierzę niczego nie zrobiło. Na szczęście pies nadal siedział i znów zaczął wpatrywać się w dziewczynę. W końcu wstał i podszedł do brunetki na co ta lekko się wzdrygnęła. Czarny owczarek położył się przed nią, kładąc pysk na stopach. Lily ugięła kolana i pogłaskała go po głowie. Uśmiechnęła się, zdając sobie sprawę, że zwierzę wyraziło skruchę. Pomyślała, że z pewnością nie jest zwyczajnym psem. Zastanawia się też, co zrobi z nowym domownikiem.
       — Chodźmy spać — powiedziała.

       Mieszaniec posłusznie podążał do pokoju za brunetką. Ta ciągle na niego zerkała, upewniając się, że ten nie knuje za jej plecami. Pies, zupełnie jakby wyczuł, że dziewczyna na niego patrzy, zwrócił na nią uwagę. Jego wzrok nadal powodował uczucie przeszycia, dlatego dziewczyna spojrzała w podłogę i już więcej na niego nie patrzyła.
       — Możesz spać na dywanie, jest całkiem miękki.
       Pies usiadł w wyznaczonym miejscu. Lily zmarszczyła czoło, po czym odwróciła się i zamknęła w łazience. Przebrała się w piżamę, nie mogła stracić czasu na kąpiel, chciała mieć owczarka ciągle na oku. Ku jej zdziwieniu, gdy weszła znów do pokoju, mieszaniec spał na jej łóżku. Ścisnęła usta w wąską linię. Powinna wygonić go, obudzić i wygonić na dywan. Jednak kiedy podeszła bliżej, przechyliła lekko głowę w bok i westchnęła. Powoli usiadła na rogu materaca i niepewnie sięgnęła dłonią jego pyska. Delikatnie musnęła opuszkami palców pokrytego sierścią czoła. Było przyjemnie miękkie. Lily położyła się obok, nadal głaszcząc mieszańca po głowie. Po chwili głęboko zasnęła.

       Obudziła się o dziewiątej. Był poniedziałek. Tydzień zaczął się od początku, ale różnił się od wszystkich poprzednich. Tym razem, gdy otworzyła oczy, nie przywitało ją jaskrawe światło z okna, ale ciemność. Dopiero po chwili dziewczyna zdała sobie sprawę, że przez sen zanurzyła nos w sierści psa, który najwidoczniej nie miał nic przeciwko, bo leżał nieruchomo, mimo że już dawno wstał. Wolnym ruchem przejechała ręką wzdłuż jego grzbietu. Jej palce nikły wśród czarnych włosów. Mimowolnie uśmiechnęła się i usiadła. Owczarek podniósł głowę i zamerdał ogonem, co nie uszło uwadze brunetki. Lily poszerzyła uśmiech i pogłaskała go za uchem. Dopiero teraz dostrzegła jego lśniące oczy w kolorze karmelowego brązu.
       — Dzień dobry — powiedziała. — Pewnie jesteś głodny, hm? Chodź.
       Lily wstała z łóżka i skierowała się w stronę kuchni. Tym razem owczarek szedł tuż obok brunetki i stał przy niej nawet wtedy, kiedy wyciągała ser i pomidory z lodówki. Wyjęła także ostatnią paczkę szynki w plastrach. Umyła talerz, z którego wcześniej jadł mieszaniec i ułożyła na nim plastry. Położyła go tuż przed zwierzęciem czekającym cierpliwie na śniadanie. Gdy pies w spokoju jadł, Lily przygotowała dla siebie tosty. Usiadła przy stole, wpatrując się w owczarka. Myślała nad imieniem dla czworonożnego. Najpierw wpadła na Nero, jednak stwierdziła, że to zbyt oklepane, tak samo jak Black. Jasne, pies był czarny, więc po co nazywać go czarnym. „Może by tak... Maks albo Shin. Shen też nie brzmi źle" — pomyślała i oparła łokieć na stole. „Albo Wei".
       — Wolisz nazywać się Shin czy Wei? — zapytała, chociaż dobrze wiedziała, że nie otrzyma odpowiedzi.
       Pies uniósł głowę znad pustej już miski.
       — Shin, chodź tu — zawołała, ale owczarek ani drgnął. — Shen, podejdź do mnie — powiedziała, jednak i tym razem nie było żadnej reakcji. — Dobra... To może Wei?
       Mieszaniec podniósł się i zwrócił się ku brunetce. Dziewczyna zmarszczyła czoło.
       — Wei? — powtórzyła. Zwierzę podeszło i usiadło przed nią, wpatrując się w Lily jak w obrazek. Ta przełknęła głośno ślinę, nie dowierzając własnym oczom. To nie było możliwe, by pies był tak inteligentny, coś zdecydowanie było z nim nie tak. Po chwili oparła brodę na dłoniach i zaczęła wpatrywać się w stół. — Tak nazywał się przyjaciel moich rodziców. Tata poznał go, kiedy zaczął pracować w Chinach. Gdy byłam młodsza, czasami przyjeżdżał do nas i dawał mi prezenty. Uczył mnie nawet chińskiego, ale teraz praktycznie już niczego nie pamiętam. Zmarł siedem albo osiem lat temu, miał wtedy prawie czterdzieści lat. Może to i lepiej, że odszedł tak wcześnie, nie był świadkiem tej katastrofy. — Zerknęła w stronę psa, który zdawał się słuchać. — Elegancko się ubierał, nosił białe koszule i marynarki. Zawsze podciągał lekko nogawki, kiedy klękał. Był dżentelmenem, ale nigdy nie znalazł żony. Był samotnikiem. Kiedyś tego nie widziałam, ale teraz mam wrażenie, że był naprawdę smutnym człowiekiem. Właściwie byliśmy jego jedyną rodziną. Mieszkającą na końcu świata — westchnęła.

       Dźwięk kluczy otwierających drzwi postawił Lily na równe nogi. Nawet pies wzdrygnął i spojrzał na brunetkę. Dziewczyna kompletnie zapomniała, że jej mama miała wrócić rano. Wypchnęła językiem policzek, próbując wymyślić, co powie rodzicielce, gdy ta wejdzie i zobaczy czworonoga. Nie zdążyła. Claris właśnie zdejmowała buty.
       — Teresa zawsze wygrzebie z tego swojego barku butelkę wina — zaśmiała się, wchodząc do kuchni. — Mówiłam jej, że nie trzeba, a ona i tak-
       — Ja to wyjaśnię — powiedziała z podniesionymi rękami, jakby kobieta mierzyła do niej z pistoletu. Pies zamerdał ogonem i podszedł do Claris. Ta natychmiast uklękła i pozwoliła, by owczarek polizał ją po twarzy. Objęła go i zaczęła głaskać.
       — No chodź tu maluchu! Jaki ty jesteś miękki! Oj, no tak, no tak, już, już.
       Lily wybałuszyła oczy, a jej szczęka prawie dotykała podłogi. Wsłuchiwała się, jak jej mama mówi do mieszańca piskliwym głosem, zupełnie jak do dziecka. A on? Merdał ogonem i cieszył się jak szczeniak. Ta potworna bestia z zeszłego dnia zniknęła, a zastąpiło ją pocieszne psisko uwielbiające kontakt człowieka.
       — Jak się wabi? — usłyszała brunetka.
       — Chyba Wei — odpowiedziała niepewnie.
       Kobieta przytaknęła głową i podrapała psa za uszami.
       — Wei— powtórzyła Claris. — Pasuje do niego, a teraz opowiadaj, skąd go wzięłaś.
       — Błąkał się po lesie, gdy byłam ze znajomymi nad jeziorem. W pobliżu nie ma żadnych domów, więc podejrzewam, że najpewniej ktoś go wyrzucił z samochodu.
       — Jak ktoś mógł wyrzucić takie cudne stworzenie — zwróciła się do Weia. — No taki słodki jestem, no tak! Kupiłaś dla niego jakąś karmę?
       — Wróciłam w środku nocy i wstałam niedawno, miałam dopiero iść, tylko daj mi się-
       — Nie trzeba! Jestem już ubrana, ja pójdę i przyniosę mu najlepsze, co istnieje! Ty byś pewnie kupiła najtańszą, byle żeby miał co jeść.
       — Kup mu jeszcze obroże i smycz, samopas nie będę z nim wychodzić.
       — Ty będziesz z nim wychodzić? Niezwykłe — parsknęła Claris i wstała z klęczek. — Zaraz wrócę.
       — Mhm — mruknęła Lily, przyglądając się, jak jej mama ubiera ponownie buty i kurtkę zimową, a następnie wychodzi.

       Oparła się na krześle i sięgnęła po pilota. Zawsze wiedziała, że kupno telewizora do kuchni był genialnym pomysłem. Jak zwykle ostatnim oglądanym kanałem był ten, z programami o gotowaniu. Szybko go przełączyła, jeszcze by nabrała ochoty na upichcenie czegoś, a to mogłoby się skończyć wybuchem w garnku albo samego garnka. Nie trudno było znaleźć kanał z wiadomościami, było ich mnóstwo, a każdy przekazywał różne informacje. Czasami gdy temat dotyczył tej samej sprawy - można było zauważyć, że była ona przedstawiana na różne sposoby. Dlatego brunetka nigdy nie oglądała jednego kanału. Chciała widzieć te różnice i móc stwierdzić, który jest bardziej obiektywny i rzetelny.

       Zmarszczyła czoło, gdy na każdym z nich informacja była dokładnie taka sama. Na ekranie telewizora widniało zdjęcie psa średnich rozmiarów, podobnego do border collie. „Od kiedy ogłaszają zaginięcia zwierząt w telewizji?" — pomyślała. Nagle usłyszała szczeknięcie i spojrzała w stronę Weia. Wyprostowała się na jego widok i zerknęła na wyświetlane zdjęcie i znów na psa. Po czarnym owczarku niemieckim nie pozostał nawet ślad. Na jego miejscu siedział mniejszy border collie wpatrujący się w dziewczynę. Wyciągnęła do niego rękę i położyła ją na karku zwierzęcia. Na jej oczach biała sierść zaczęła czernieć, a pies znacznie się powiększył. Położył pysk na jej udach.
— Komu uciekłeś? — powiedziała, głaszcząc go po głowie. „Komu uciekłeś, że teraz nie chcesz, żeby cię znaleźli" — pomyślała. 

Śmierć Motyla 2 ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz