Rozdział 4

939 105 1
                                    

     Zerknęła na białowłosą, mając nadzieje, że na jej twarzy pojawi się choć odrobina zwątpienia, ale nic takiego nie udało jej się dotrzeć. Przełknęła ślinę jakby miało to jakkolwiek pomóc, ale to na nic. Przygryzła wargę. Wiedziała, że to ten moment. Moment, kiedy wszystko się wyda, a Lily będzie stracona. Nie mogła wymazać Olivii pamięci, a tłumaczenia jedynie pogorszyłyby sytuację. No bo jak wytłumaczyć, że było się tak aroganckim, by za wszelką cenę uniknąć choć odrobiny leczniczej substancji, a wcześniej opowiedzieć, jak to bohatersko się ją zdobyło razem z gromadą mieszańców, którzy planowali atak jeszcze zanim Lily stała się jednym z nich. A właściwie to nadal nie miała pojęcia, kto ją zaraził, a teraz nie miało to już znaczenia. Liczyło się tu i teraz, a teraz trzymała w dłoni nóż i już miała przeciągnąć ostrze po skórze, kiedy Olivia zawahała się i krzyknęła:
        — Dobra, stój!
       Lily odetchnęła z ulgą. Praktycznie od razu odsunęła broń od swojej dłoni i odłożyła na miejsce.
        — Myślałam, że naprawdę będziesz kazać mi się pociąć — odparła. — Zostałaby mi blizna.
        — To nie jest śmieszne — burknęła.
        — Staram się rozluźnić atmosferę. Oli, spójrz mi w oczy — zaczęła, a białowłosa spojrzała w bok z grymasem na twarzy. — Nie zarażę cię niczym, panikaro — dodała, widząc reakcję dziewczyny. Na jej słowa Olivia odwróciła głowę i spojrzała na Lily. Jak można było się spodziewać, do niczego nie doszło. Żadnej zmiany, która świadczyłaby o zarażeniu. — Nie jestem mieszańcem.
        Białowłosa kiwnęła głową. Najwyraźniej wreszcie uwierzyła w to perfidne kłamstwo. Jednak teraz Lily musiała obserwować dziewczynę. Nie miała pewności, że ta nie zacznie knuć przeciwko niej.
        — W takim razie czego chciała ta kobieta? — zapytała Olivia.
        — W czasie pandemii powstało wiele dziwnych grup, sekt, zwą jak zwą. Wirus obudził w nich szaleństwo, czuli niespotykaną dotąd siłę, a później od tak — pstryknęła palcami — im ją odebrano. Myślisz, że wszyscy byli wniebowzięci, kiedy pandemia się skończyła? Ludzie znowu stali się słabi i teraz po prostu... wspierają się w bólu i cierpieniu. A niektórzy pocieszają się alkoholem. — Wywróciła oczami, pokazując tym, jak niedorzeczne było ich zachowanie. Oczywiście to również było kłamstwem, w które Olivia uwierzyła, bo brzmiało logicznie. Chociaż to, co wymyśliła na poczekaniu, mogło rzeczywiście być prawdą. W końcu nie każdy wpadł na ten genialny i jakże nieodpowiedzialny pomysł uchronienia się przed lekiem.
       — To nie wyjaśnia, czemu przyczepiła się do ciebie — zauważyła białowłosa.
       — Za bardzo zainteresowałam się sprawą porwań we Włoszech — zaczęła.
       — To ma coś wspólnego z mieszańcami? — wtrąciła się Olivia.
        Lily pokręciła głową. W głębi duszy przymierzała się do dania sobie porządnego liścia. Niepotrzebne naprowadziła dziewczynę na dobry trop.
       — Wątpię. Przecież już ich nie ma, mówiłam ci. Zresztą, co nas to obchodzi. Tutaj co chwilę ktoś znika i za chwilę go znajdują, nie ma co panikować. Tamci pewnie też się znajdą.
       Olivia zmarszczyła czoło.
       — No dobra — powiedziała po chwili. — Nieważne, zakończmy ten temat. Masz jakieś plany na przyszły weekend?
       — Nie, a co? Znowu gdzieś wyjeżdżasz?
       — Mhm! — odpowiedziała z pełnym entuzjazmem. Lily podskoczyła w duchu ze szczęścia, że ta zapomniała o wcześniejszym wydarzeniu i opadła gęsta atmosfera. — Nad jezioro ze znajomymi — kontynuowała. — Powiedzieli, że mogę kogoś zabrać ze sobą, będzie nas więcej. Ogólnie nie planujemy tam spać, bo jest za zimno, ale wiesz, ognisko, jakieś ciepłe napoje, alkohol. Nie będziemy też siedzieć jakoś długo, bo chyba zamienilibyśmy się w sople lodu.
       — W sumie dawno nie byłam nad jeziorem, mogę się zabrać. Przynajmniej będziesz mieć kierowcę, alkoholiku.
       Olivia prychnęła, pokazała język i poszła na zaplecze, zostawiając Lily samą. Ta tylko wywróciła oczami i oparła się o ladę. 

Śmierć Motyla 2 ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz