2

5 1 0
                                    




— Jamie, chyba jest jeden mały problem — mówi Cassie. Lodowisko jest już niedaleko, właściwie mamy je w zasięgu wzroku. Parędziesiąt metrów prosto przez przepełniony ludźmi rynek i dotrzemy do celu.

— Więcej szczegółów, Cass — dopominam się.

— Istnieje duże prawdopodobieństwo, że miałam łyżwy na nogach może ze trzy razy w życiu i może nie do końca dobrze się to skończyło — wyznaje, poprawiając czapkę, która zjechała jej z głowy.

— Nie do końca dobrze, czyli jak? — pytam, spoglądając na nią.

— Powiedzmy, że zostałam przykuta do łóżka na całą przerwę świąteczną. To było rok temu. Za to przed czterema laty skręciłam nadgarstek, a po pierwszej wizycie na lodzie została mi pamiątka na całe życie — mówi, wskazując na małą bliznę na policzku.

— Rany, chyba powinniśmy zmienić plan wycieczki. Nie chcę spędzać kolejnych świąt w szpitalu — żartuję, chociaż to prawda.

— Kolejnych? A czemu tam je spędzałeś, jeśli mogę wiedzieć? — dopytuje, opatulając się szczelniej szalikiem.

— Kiedy byłem mały, a moja mama bała się mnie zostawiać samego w domu, nie miałem wyjścia i musiałem w prawie każdą Wigilię plątać się po szpitalu. Na szczęście skończyło się to dobre kilka lat temu — dopowiadam, widząc jej trochę zmartwioną minę. — Przynajmniej znam teraz szpital lepiej niż własny dom. — Na tę uwagę, Cassie chichocze.

— Mam nadzieję, że ty umiesz poruszać się po lodzie i w razie wypadku mnie złapiesz. — Trąca mnie w ramię, co sprawia, że z sekundy na sekundę mam jeszcze większą ochotę zasmakować jej ust. Nadal nie mogę uwierzyć, że niemalże flirtuję z dziewczyną moich marzeń. Zresztą, nie tylko moich, ale dzisiaj to ja jestem tym szczęściarzem, z którym ona spędzi dzień. I postaram się, by był jednym z najlepszych dni w jej życiu. W moim będzie na pewno - nie ma innej opcji.

***

Cassie

— Rany boskie! — wydzieram się prawdopodobnie na cały plac, gdy stawiam pierwsze kroki w łyżwach. Jamie, całe szczęście, trzyma mnie w talii, chroniąc przed upadkiem.

— To był ewidentnie zły pomysł, by zapraszać cię właśnie tu — mówi tuż przy moim uchu. Przez moje ciało przechodzą ciarki i wcale nie są spowodowane wszechobecnym zimnem.

— Może nie będzie tak źle. Po prostu zapomniałam, że moja koordynacja ruchowa na lodzie nie sprawuje się tak dobrze jak w kafejce.

Jamie podjeżdża przede mnie, wciąż mnie asekurując. Jego policzki są lekko zaróżowione przez niską temperaturę, a na ciemne rzęsy okalające jego cudownie błękitne oczy, spadło kilka płatków śniegu, który cały czas sypie i chyba nie zamierza przestawać. Nie przeszkadza mi to. Śnieg jest jednym z powodów dla których ubóstwiam zimę. Dodatkowym plusem jest to, że oczy Jamiego wspaniale komponują się z taką scenerią.

— Oczywiście, że nie będzie źle. Jeszcze tego nie wiesz, ale rozmawiasz właśnie z najlepszym nauczycielem jazdy na łyżwach, jakiego znajdziesz w Illinois. Tak więc trzymaj się mnie, a nic ci się nie stanie, już ja o to zadbam. — Posyła mi uśmiech, który gdyby mógł, stopiłby cały ten śnieg.

— Ależ z przyjemnością zdam się na pańską łaskę, panie Podwójne J.

O mój Boże, panie Podwójne J?! Nie stać cię na nic lepszego?

— Więc, pani Podwójne C, poproszę o pani rękę. Oczywiście nie w tym sensie — dodaje wesołym tonem. Dopiero po paru sekundach, gdy moja dłoń styka się z jego, dociera do mnie, jak mnie nazwał. Momentalnie oblewam się rumieńcami i ukrywam policzki w szaliku, starając się ukryć ich jeszcze czerwieńszy odcień.

Chłopak chwyta moją drugą rękę, po czym powoli zaczyna ciągnąć. Jedzie tyłem, a wokół nas przemyka masa dzieciaków i parę dorosłych. Chwieję się wiele razy, jednak w końcu łapię równowagę i ze skupieniem wykonuję polecenia Jamiego. Mój wzrok wędruje w dół.

— O, i jeszcze jedno. — Nim się obejrzę, chłopak hamuje, zatrzymując się. Wpadam w niego, od razu przygotowuję się do upadku. To się jednak nie dzieje. Jego ramiona znowu mnie oplatają, a kiedy spoglądam na niego, nasze oczy znajdują się mniej więcej na tej samej wysokości. W tej pozycji dostrzegam malutkie, zielone i granatowe plamki w jego tęczówkach. Jego gorący oddech owiewa moją skórę, co sprawia, że przyspiesza mi bicie serca. Dzieli nas może z pięć centymetrów. To mniej niż planowałam przekroczyć podczas pierwszego wspólnego wyjścia.

— Staraj się nie patrzeć na swoje nogi. Lepiej obserwuj, co dzieje się przed tobą, bo inaczej może się to skończyć nieco inaczej i mniej fajnie, niż to, co ci zademonstrowałem — mówi po chwili. Nieznacznie kiwam głową, a Jamie z powrotem sięga po moje dłonie, które przez ten nie za długi moment znajdowały się na jego ramionach. Kiedy się ode mnie odsuwa, niemal od razu brakuje mi tej bliskości i ciepła.

*

Po jakimś czasie zaczynam łapać o co chodzi w tym, no powiedzmy, sporcie. Jamie nie trzyma mnie już za obie ręce, a jedzie obok ujmując moją prawą dłoń. Czuję się dziwnie. Nie, czuję się inaczej. Jednak jest to dobra inność. Taka, gdy serce zaczyna szybciej bić, a skurcz mięśni twarzy jest bardzo prawdopodobny. Obawiam się, że jeżeli zaraz nie przestaniemy się szczerzyć, mróz zamrozi nam uśmiechy na ustach. Chociaż u niego by mi to nie przeszkadzało. Taki wyraz twarzy uwydatnia jego dołeczki.

— Teraz czas na wyższą szkołę jazdy — oświadcza, puszczając moją dłoń. Rozszerzonymi oczami patrzę na niego, ale jadę dalej. A właściwie to sunę się dalej, nie odrywając łyżew od lodu. — No dawaj, Cassie! Zaraz się wywrócisz!

Jego głos jest oddalony, ale nie bardzo. Pewnie stoi parę metrów za mną. Może zdąży mnie uratować, nim poobijam sobie wszystkie części ciała. Tak więc, za jego zachętą, próbuję. Nieznacznie odrywam prawą nogę od podłoża i przesuwam ją na przód. Powtarzam to samo z lewą, a potem ponownie z prawą i znowu lewą. I jeszcze raz, i jeszcze raz.

— Brawo! — W jego głosie pobrzmiewa radość. Ja jednak taka pozytywna w tej chwili nie jestem. Mam złe przeczucia co do mojej prędkości, jak i bandy, która znajduje się jakieś pięć metrów przede mną.

— Jamie... — Nie zdążam dokończyć, ponieważ obejmują mnie jego silne ramiona, a nasza dwójka obraca się wokół własnej osi, tym samym się zatrzymując.

— Nie zapędzaj się tak, młoda panno — karci mnie żartobliwie.

— Młoda panno? Och, czyżbym zadawała się z sześćdziesięciolatkiem? — pytam, uwalniając się z jego uścisku, lecz tylko po to, by zaraz chwycić się bandy, w którą niemalże wpadłam. Teraz mogę patrzeć mu w oczy, a to na pewno warte jest zachodu.

— Nigdy nie wiadomo. Może zrobiłem sobie operacje plastyczne i teraz wyglądam jak osiemnastolatek?

— Jednakże, panie nauczycielu, wydaje mi się, że jesteśmy z tego samego rocznika. Poza tym, nawet operacje plastyczne nie mogłyby stworzyć czegoś takiego. — Po wypowiedzeniu tych słów posyłam mu słodki uśmiech i odjeżdżam, ani na chwilę nie puszczając barierki.

Otwarcie z nim flirtuję i mam nadzieję, że nie będę tego żałować.

Święty Mikołaju, dopomóż.

Caffeine KissOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz