— O mój Boże.Po pierwszych słowach Cassie, które wypowiedziała, gdy naszym oczom ukazał się mój dom, nie wiem co myśleć. Zrobił na niej wrażenie? Może wręcz przeciwnie? A może błędem było przyprowadzanie jej tu? Moja rodzina nie jest bogata, ale też nie biedna, jednak dom, w którym mieszkamy wyróżnia się od większości. Na pierwszy rzut oka wygląda jak drewniana chatka. Do takich zazwyczaj wyjeżdża się na wycieczki, a nie mieszka na stałe. Nigdy mi to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Lubiłem tą odmienność.
— W środku jest jak w każdym domu. Tylko z zewnątrz wygląda tak... dziwacznie — uprzedzam, drapiąc się nerwowo po karku. Cass odwraca się do mnie, a jej czekoladowe oczy błyszczą od uśmiechu.
— Dziwacznie? Jamie, to miejsce jest wspaniałe! Błagam, powiedz, że masz kominek — mówi rozmarzona.
— No... mam — potwierdzam.
— Od jutra mieszkam u ciebie! — wykrzykuje z entuzjazmem. Wygląda jak małe dziecko, które dostało wymarzonego szczeniaka. — No już, pośpiesz się, Jamie. — Chwyta mnie za rękę i ciągnie, idąc znacznie szybciej niż szliśmy wcześniej. W taki sposób docieramy do drzwi o parę minut szybciej. Śmieję się i kręcę głową, gdy praktycznie podskakuje, nie mogąc się doczekać wejścia do środka.
— Panie przodem — mówię, otwierając drzwi przed Cass. Przekracza próg, a ja idę za nią.
— Wow — Rozgląda się dookoła. Wejście prowadzi od razu do otwartego salonu i małej kuchni, więc z miejsca, w którym stoimy, mamy doskonały widok na całe wnętrze. Cassie ogląda dosłownie wszystko. Kręci głową to w jedną, to w drugą stronę. Nie ukrywam, prawie dostałem po twarzy pomponem od jej czapki. Zdaje mi się, że dokładnie analizuje budowę mebli, które własnoręcznie wykonał za życia mój dziadek. Podchodzi do kominka, gdzie ogień już prawie wygasł. Sięga po ramkę, przyglądając się jednej z fotografii. Staję za nią.
— Ty zrobiłeś to zdjęcie, prawda? — pyta i stuka w szybkę.
Patrząc na mojego brata, który jechał wtedy na snowboardzie, robiąc triki o nieznanych mi nazwach, czuję się, jakbym znów wrócił do tamtego dnia. Śnieg rozsypywał się wokół, a góry oglądane przez obiektyw, wyglądały świetnie dzięki dobrej widoczności. Wiał chłodny wiatr, a my spędzaliśmy cały dzień na zewnątrz. Paru przyjaciół Mike'a, paru moich, snowboard i aparat. To był jeden z najlepszych dni mojego życia. Przez ten jeden magiczny moment wydaje mi się, że słyszę nasze śmiechy, dźwięki aparatów i radosny szum drzew. Tyle że nikt się nie śmieje, nikt nie robi zdjęć, drzewa nie szumią. Przeszłość staje się przeszłością, a ja kiwam głową, potwierdzając zadane przez Cassie pytanie.
— Widziałam je i kilka innych na twoim profilu. Uwielbiałam je przeglądać, ale któregoś dnia zniknęły. Usunąłeś je? — Ponownie potwierdzam, tym razem lekko oszołomiony tym, że dziewczyna, dla której prawie codziennie odwiedzałem kawiarnię, lubi moje zdjęcia i przegląda moje profile społecznościowe. — Dlaczego?
— Są takie rzeczy, zdarzenia czy też miejsca, o których wolimy nie pamiętać. Czasami lepiej po prostu zapomnieć. Zdjęcia jedynie potęgują wspomnienia — wyjaśniam po chwili.
— Przepraszam, nie powinnam była pytać — mówi, odkładając ramkę na miejsce.
— Nie szkodzi. Właściwie to cieszę się, że kojarzyłaś mnie z bloga i takich tam. — Wzruszam ramionami. Patrzę na nią, a w jej oczach tli się ciekawość. Wydaje mi się, że prawdopodobnie chciałaby wiedzieć, jakie były dokładne powody usunięcia tamtych postów, ale nie jestem gotowy, by mówić o tym tak otwarcie.
— Kojarzyłam? Jamie, wchodziłam tam codziennie po kilka razy! Widziałam każde ze zdjęć jakie dodałeś. Wiem, że dodajesz coś nowego codziennie o osiemnastej. Ugh, czuję się teraz jak stalkerka. — Chowa głowę w dłonie, a uśmiech rozciąga jej usta. — Chciałam cię nawet poprosić o pozwolenie na użycie twoich zdjęć do dekoracji kawiarni.
— Naprawdę? Więc dlaczego tego nie zrobiłaś? — pytam.
— Szczerze? Chyba nie chciałam, byś wiedział, że zakochałam się tych wszystkich fotografiach. — Szkoda, że nie we mnie, przechodzi mi przez myśl. — Myślałam, że weźmiesz mnie za wariatkę i przestaniesz przychodzić, a tego naprawdę nie chciałam.
W tej chwili brzmi to dla mnie prawie jak wyznanie miłości.
— Nie uznałbym cię za wariatkę nawet gdybyś pewnego dnia stanęła na ladzie i zaczęła udawać małpę. Lub krowę. Albo słonia. I nie przestałbym przychodzić nawet jeśli na drzwiach wisiałby wielki znak zakazu z moją twarzą na środku. — Przygryza wargę i opuszcza wzrok. Jej ramiona wstrząsa bezgłośny śmiech. Chyba tylko Bóg wie, jak bardzo chcę ją teraz pocałować. — Chodź, pokażę ci coś.
*
Cassie
— Jedno. Wielkie. Wow — przyznaję, nadal wgapiając się w ścianę. Cała jest oblepiona różnymi zdjęciami. Kolory mieszają się z czernią i bielą. Ktoś inny, kto nie zna tych wszystkich dzieł sztuki, uznałby, że wszystko zlewa się ze sobą. Natomiast ja widzę każde zdjęcie osobno. Każde potrafię odróżnić.
Poza fotografiami nie ma tam nic. Żadnej szafki, łóżka, stolika, nawet krzesła czy lampki. Meble znajdują się po drugiej stronie pokoju i są idealnie do siebie dopasowane, co jest całkowicie przeciwne temu, na co patrzę.
— Podoba ci się? — pyta chłopak o cudownie niebieskich oczach, stając obok.
— Zadajesz głupie pytania, wiesz, Jamie? Dokładnie tak wyobrażałam sobie ścianę za barem w kawiarni. Zdjęcia, zdjęcia i jeszcze raz zdjęcia. Jeżeli wyglądałoby to tak, jak wygląda u ciebie, efekt byłby nieziemski.
— Miło to słyszeć. A co do tych zdjęć... Jeśli nadal je chcesz, to nie mam nic przeciwko. Z chęcią pomogę — oferuje.
— O rany, tak! — Praktycznie rzucam mu się na szyję, po czym mówię trochę ciszej: — Dziękuję ci cholernie bardzo.
— Ale że od razu tak "cholernie"? — żartuje i oddaje uścisk. — Nie ma za co, Cassie, ale nie mam nic przeciwko, byśmy jeszcze chwilę tak postali.
— Wiesz, że ja też nie? — mówię, wtulając się w niego. Czuję, jak się uśmiecha, więc robię to samo. Zamykam oczy i marzę, by ten moment trwał najdłużej jak tylko może.
Tym jednym gestem staram się wyrazić całą wdzięczność i wszystko inne, co czuję do tego niesamowitego chłopaka. Jamie jest jedną z niewielu osób, która jest po prostu dobrym człowiekiem. Wiem, że coś go gryzie i pragnę, by przestał się obwiniać, cokolwiek się stało. Kiedy zapytałam o zdjęcia miał to wymalowane na twarzy. Poczucie winy, ból, złość, wyrzuty sumienia. Chciałam, by zniknęły i zostawiły go w spokoju.
Ściskam go mocniej, bo wiem, że nie przychodzi do kawiarni, by pić kawę. Tak naprawdę nigdy nie dokańcza swojej szarlotki ani nie dopija zamówionej kawy. Przychodzi tam po to, żeby patrzeć na mnie. Żeby po prostu być ze mną, choć tak naprawdę nawet nie rozmawiamy. Jest tam dla mnie. Zawsze i tylko dla mnie. Mógłby podać mi miliony innych powodów, nie uwierzyłabym w żaden.
Przytulam go, by podziękować za to, co stało się tego dnia. Za najlepszą naukę jazdy na łyżwach. Za najbardziej uroczy i najwspanialszy prezent świąteczny, jaki kiedykolwiek dostałam. Za możliwość patrzenia i tonięcia w głębi jego błękitnych oczu. Za zdjęcia, za śnieg, za momenty z nim. Za to, że uczynił tegoroczne święta lepszymi, mimo że nie minęła nawet doba.
Całuję go w policzek, nadal obejmując, ponieważ się w nim zakochałam. Nie dzisiaj, nie wczoraj. Parę lat temu. Dziś zakochuję się w nim bardziej.
Przesuwam rękę, sunąc po jego ramieniu i spuszczając ją na dół. Jamie robi to samo. Splatam nasze dłonie, bo żałuję, że wtedy odpuściłam. Teraz zakochuję się w nim bardziej.
Odsuwam się i patrzę mu w oczy. On nie odpuścił. Z sekundy na sekundę zakochuję się coraz bardziej. Moje serce bije mocniej.
— Powinniśmy zacząć przygotowywać ognisko — szepczę, ledwie mogąc oddychać. Jamie bierze głęboki oddech, zamykając przy tym oczy.
— Racja — mówi, po czym spogląda na nasze złączone ręce. Podnosi wzrok na mnie i uśmiecha się, a w jego policzkach pojawiają się dołeczki. — Chodźmy.
CZYTASZ
Caffeine Kiss
Lãng mạnZapach kawy, blask światełek, białe ulice i ośnieżone drzewa. Idealny czas, by zakochać się do szaleństwa. Cassie Carter i Jamie Jayson byli dotychczas, jakkolwiek dziwnie to nie brzmi, znajomymi nieznajomymi. Mimo tego jednak pomiędzy tą dwójką zro...