Prolog

455 24 5
                                    

Każdy z nas ma swoje przeznaczenie, a przynajmniej tak sobie powtarzałam za dziecka, kiedy nie umiałam się przystosować do żadnej z grup wśród rówieśników.

Uczyłam się lepiej od tych średnich uczniów, ale nie tak dobrze, jak ci najlepsi. Z wyglądu byłam przeciętna, więc nie należałam ani do obozu pięknych dzieci, ani do tych mniej obdarzonych urodą. Talent miałam jeden: wszystko wokoło mnie wybuchało, żarówki, kontakty. Odstraszało to inne dzieci, więc na placu zabaw zwykle bawiłam się sama.

Miałam dwie siostry, ale i do nich nie pasowałam. One lubiły zakupy, towarzystwo chłopaków, a mnie, w co mama ubrała, w tym chodziłam, zwykle były to rzeczy, które znudziły się Susan i Veronice. Za towarzystwem chłopców też nie przepadałam, wstydziłam się ich i nie lubiłam, jak ciągnęli mnie za włosy.

Nie wpasowywałam się też w społeczność naszego osiedla. Moi rodzice drżeli na myśl, że mogę okazać się następnym kuzynem Dudleyów, którzy jako jedyni, nie krzywili się na sam mój widok. Lubiłam ich, pan Dudley zawsze dawał mi cukierki, gdy mnie widział, czego nie popierała moja mama.

Punktem kulminacyjnym całego mojego zdziwaczałego życia był list, który przyszedł dokładnie dwunastego września dwa tysiące czternastego roku, dokładnie w moje jedenaste urodziny.

Był to piątek, godzina dziesięć po piątej na wieczór, kiedy po domu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi.

— Otwórz Josephine. — zwróciła się do mnie mama. Prędko odłożyłam talerz po obiedzie do zlewu, wytarłam ręce i pobiegłam do drzwi, próbując zdusić w sobie ukłucie irytacji, kiedy zwróciła się do mnie pełnym imieniem. Nienawidziłam go, brzmiało jak dla starej baby.

Otworzyłam drzwi i odchyliłam głowę do góry, by spojrzeć na twarz, wysokiego, ciemnowłosego mężczyzny.

— Josephine McCalister? — kiwnęłam głową, a wtedy zielonooki uśmiechnął się delikatnie, co trochę złagodziło rysy jego twarzy i podał mi list, z dziwną czerwoną pieczęcią.

Panna Josephine McCalister
Najmniejszy pokój na piętrze
5 Privet Drive
Little Whinging
SURREY

Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc, że ten mały kawałek papieru, zmieni całe moje następujące życie.

Rodzice byli wściekli, co okazywali już w obecności pana Regulusa Blacka, nauczyciela eliksirów, który niezbyt przejmował się ich wrzaskami i fochami. Kiedy widział, że tłumaczenie im zasad funkcjonowania świata czarodziejów nie ma sensu, po prostu zabrał mnie na zakupy na ulicy Pokątnej.

Byłam przerażona, ale mężczyzna spokojnie wytłumaczył mi, jak od pierwszego września przyszłego roku będzie wyglądało moje życie. Kupiłam wszystkie potrzebne rzeczy jak różdżka, książki i szaty.

— A to prezent. — odezwał się pan Black, kiedy wracaliśmy już do domu i wyciągnął małą klatkę z czarno białym kotkiem. Był prześliczny, od razu się w nim zakochałam.

— Nie mogę go przyjąć. — szepnęłam speszona, dalej wlepiając wzrok w kociego słodziaka.

— Ktoś bardzo dla mnie ważny, powiedział, że prezentów nie można nie przyjmować. Bardzo mi ją przypominasz. — powiedział, a ja westchnęłam cicho i wzięłam klatkę ze zwierzakiem, dziękując jeszcze ze trzy razy.

Jak możemy się domyślić, następny rok dłużył się niemiłosiernie, rodzice i siostry nie dawały mi żyć, stałam się naczelnym dziwakiem rodziny McCalister.

Na peron poszłam sama, płacząc przez całą drogę. Jechałam sama w nieznane, bez jakiegokolwiek wsparcia ze strony rodziny. Zrobiło mi się podwójnie przykro, kiedy widziałam te wszystkie rodziny przytulające swoje dzieci.

Słońce tamtych dni ➸ 𝖏𝖆𝖒𝖊𝖘.𝖘.𝖕𝖔𝖙𝖙𝖊𝖗Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz