Lubiłam uczyć się magii. Właściwie nie umiałam wybrać przedmiotu, którego całkowicie nie lubiłam (choć zapewne byłaby to numerologia, gdybym jednak się na nią zdecydowała).
Kochałam magię, eliksiry, transmutację, zielarstwo, astrologię, zaklęcia, obronę przed czarną magią i tak dalej.
Jedynym przedmiotem, który sprawiał mi trudność, była opieka nad magicznymi stworzeniami i choć uwielbiałam słuchać Hagrida to praktyka szła mi dość opornie.
Szturchnęłam Anette, która chrapnęła głośno, leżąc na blacie ławki. Szatynka zerwała się do siadu i spojrzała na mnie nieprzytomnym wzrokiem.
— Śniła mi się wojna. — mruknęła, przeciągając się jak kot, kompletnie ignorując profesora—ducha, który dalej opowiadał o jakieś wojnie mającej miejsce sto lat temu.
— Po twoim chrapaniu byłaś raczej świnią na tej wojnie. — odezwał się James siedzący z Ethanem ławkę za nami. Miał tak samo zaspaną minę co dziewczyna. — Nawet Charlie tak potężnie nie chrapie, współczuje ci Josie. — dodał, uśmiechając się złośliwie w kierunku Black. Dziewczyna rzuciła w niego swoim piórem i odwróciła się przodem do tablicy.
Po tej dziwnej sytuacji z zeszłej środy właściwie nic się nie zmieniło, on dalej traktował mnie jak koleżankę z domu, a ja dalej byłam w nim beznadziejnie zakochana.
Te półtora tygodnia zleciło tak szybko, że nawet nie zwróciłam uwagi, że na kalendarzu nieubłaganie zbliżała się data najgorszego dnia w roku.
Moich urodzin.
Gdyby można było usunąć jakąś datę z kalendarza, bez wachania wymazałabym dwunasty września. Dzień pecha i smutku.
Co roku działo się coś złego, złamana noga, śmierć dziadka, wylanie eliksiru na buty, spadnięcie z miotły i tak dalej. Mogłabym chyba wymieniać w nieskończoność.
Każdy dwunasty września kończył się płaczem.
Spakowałam swoje rzeczy do mojej torby i ruszyłam razem z bliźniaczkami i Anette ku wyjściu z klasy.
— Jakaś impreza w tym tygodniu? — zapytał Charlie, który dołączył do chłopaków idących tuż za mną.
— Nie, nie ma jakiejś ważnej okazji, a ojciec Ethana zabije nas za kolejną. — odezwała się Lucy, idąca koło mnie.
Zwiesiłam delikatnie głowę, nie chcąc, by zauważyli, że zrobiło mi się delikatnie przykro. Co roku było to samo, cały wrzesień żyliśmy imprezą urodzinową Charliego, który miał urodziny trzeciego, potem wchodziliśmy w okres wyczekiwania na najbardziej huczną imprezę roku, która zawsze odbywała się trzydziestego pierwszego października — urodziny bliźniaków Potter.
W tym wszystkim wszyscy zapominali o smutnym dwunastym września.
— Wszystko gra Josie? — z letargu wyrwał mnie głos Jamesa, z którym chyba zrównałam krok przez moje zamyślenie. Zerknęłam na niego i wymusiłam delikatny uśmiech.
— Tak, zamyśliłam się na temat wojny goblinów. — mruknęłam, a on z uśmiechem kiwnął głową i przepuścił mnie w drzwiach do Wielkiej Sali.
Zajęłam swoje miejsce przy stole i nałożyłam sobie kawałek kurczaka i kilka pieczonych, pociętych w łódeczki ziemniaków.
Kochałam kuchnię w Hogwarcie. Kochałam skrzaty.
— Merlinie ta impreza była zajebista. — westchnęła Molly, po raz tysięczny przeglądając zdjęcia z soboty. — Teraz tylko czekać na Noc Duchów. — dodała, parskając śmiechem.
CZYTASZ
Słońce tamtych dni ➸ 𝖏𝖆𝖒𝖊𝖘.𝖘.𝖕𝖔𝖙𝖙𝖊𝖗
Fanfic"Gwiazdy nie wyglądały już jak słońca - wyglądały jak oczy. Jak roześmiane, mrugające oczy, które ze mnie kpiły, wirując w wiecznym tańcu daleko poza zasięgiem." Beth Revis Wzdychając do niego, marzyłam by spojrzał na mnie tak, jak ja patrzyłam na n...