• 1 •

106 10 4
                                    


— Będę już po niego jechał — oznajmił gdy na zegarze wybiła trzynasta, pośpiesznie odnalazł klucze z doczepionym serduszkiem z filcu. Chan kiwnął na niego, czule zawiązując szalik wokół drobnej szyi.

— Uważaj na siebie, jest dzisiaj ślisko na drogach.

Felix uśmiechnął się promiennie, pstrykając przyjaciela w nos.

— Ja zawsze uważam, hyung.

Niebo tamtego dnia sprawiało wrażenie wyjątkowo smutnego, śnieg padał wprawdzie od rana, ale nie przywoływał raczej szczęśliwych odczuć: był szary, zabierał ludziom kolory z policzków i zgniatał je, wyrzucając prosto na śmietnik. Momentami wydawało mu się, jakby tylko on nadal miał swoje barwy, gdy żwawo szedł chodnikiem, co rusz podskakując — i może faktycznie tak było, może Lee miał za dużo kolorów w sobie, by ktokolwiek zdołał je zabrać.

A w dodatku wszystkie należały do Jisunga.

Gdy w końcu usadowił się za kierownicą swojej malutkiej toyoty, wypuścił powietrze z ust, które zostawiło za sobą delikatny obłok. Rozciągnął usta w szerokim uśmiechu, bawiąc się niewielkim pudełeczkiem w dłoniach. Długo zastanawiał się, czy są gotowi na kolejny krok, czy to nie będzie za szybko i czy na pewno powie „tak", ale chyba trochę za mocno go kochał, żeby nadal nazywać się jego „chłopakiem".

O wiele bardziej pasowało określenie „narzeczony".

Poza tym już zarezerwował im pobyt w Japonii i kupił takie same swetry, żeby mogli w nich chodzić, trzymając się za ręce.

Ostatni raz sprawdził telefon, zerkając na godzinę i odpisując Jeonginowi. Przekręcił kluczyk w stacyjce, budząc silnik do życia. W tle leciał Coldplay, przez co blondyn zaczął nucić lekką melodię „Hymn for the Weekend", przywołując wiele wspomnień.

Na przykład wtedy gdy chciał go wziąć na ich koncert, gdzie mieli pierwszy raz wystąpić z piosenką przed fanami. Zdobył bilety, wydając całe swoje oszczędności, poprosił tatę, żeby pomógł im z dotarciem na miejsce, na co ten się niechętnie zgodził. Kupili jedzenie, tracąc pieniądze na ulubione chrupki Jisunga i miętowo-cytrynowe soki uwielbiane przez Felixa. Zaopatrzyli się nawet w koszulki z logiem zespołu, a Lee musiał przesłuchać całą dotychczasową dyskografię.

Po czym na tydzień przed planowanym wyjazdem Jisung złamał nogę. Gdy dzwonił ze szpitala pierwsze, o czym wspomniał to o tym, że jest mu bardzo przykro, bo naprawdę chciał usłyszeć Chrisa na żywo — właściwie to nie powiedział nawet, co się stało, tylko panikował, że już nie będzie tak dobrej okazji jak ta.

— Gdzie idziemy? — zapytał ciekawskim tonem, gdy siedem dni później Felix przyszedł do niego wieczorem i rozkazał, żeby się ubrał tak, jak planowali.

Han nie wiedział, o co może chodzić jego przyjacielowi, ale nie sprzeciwił się, zamiast tego posłusznie przeciągając T-shirt przez głowę. Sterowanie wózkiem trochę ich przerosło, bo kilka razy zahaczyli o krawężnik, o mały włos nie wywalając się na nim, lecz koniec końców dotarli na miejsce: do specjalnie przystrojonego ogrodu państwa Lee.

— Uznałem, że skoro nie możemy pojechać na koncert, to zrobię nam własny — powiedział, zatrzymując wózek. Między drzewami rozwieszone było białe prześcieradło, ukradzione z sypialni rodziców Felixa, naprzeciwko niego rozstawiony został rzutnik, który wyświetlał teledysk piosenki. Rozbrzmiewała w głośnikach, roznosząc się po okolicy. — Co prawda nie będę tak dobry jak Martin, ale może chociaż odrobinę mu dorównam?

Spojrzał kątem oka na Jisunga, który siedział z utkwionym wzrokiem w wyświetlaną na płótnie twarz artysty, zaciskając dłonie na skrawku szaro-białej bluzy. Usilnie chciał ukryć łzy, które dziwnym trafem zaczęły gromadzić się w oczach Koreańczyka, prędko uciekając po jasnych policzkach. W końcu spuścił głowę, obserwując przez dłuższą chwilę swoje ręce, potem nogi, szczególnie tą w gipsie, której nadal nie pozwolił nikomu podpisać.

— Hej Jisungie, czemu płaczesz? — spytał, kucając przy kończynach ciemnowłosego, kładąc ręce na tej zdrowej nodze dla podparcia. — Uda się nam jeszcze kiedyś pojechać na ich koncert, musisz po prostu wyzdrowieć.

— Nie o to chodzi — roześmiał się, krzyżując spojrzenie z młodszym.

— Tym bardziej nie rozumiem — przyznał, ściągając brwi i nie mogąc wymyślić żadnego sensownego powodu dla którego brązowooki miałby płakać.

Jisung westchnął, wypełniając płuca wieczornym powietrzem. Otarł pośpiesznie poliki rękawem.

— Nie spodziewałem się, że to powiem kiedykolwiek, ale... — ponownie spojrzał na Felixa, sterczącego obok w tej samej pozycji — to jest lepsze od jakiegokolwiek koncertu na jaki mógłbyś mnie wziąć.

Po tych słowach odetchnął z ulgą, czując, jak kamień spada mu z wątroby, roztrzaskując się na kawałki w trakcie lotu: fakt, że przywrócił mu, choć cząstkę szczęścia był najlepszym uczuciem jakiego doświadczył Felix w całym swoim życiu. Poczuł, jak serce znowu zaczyna wirować wewnątrz niego, kolejny raz rozbolał go brzuch, a uszy zaczęły piec niemiłosiernie.

— Tak myślisz? Nawet nie zacząłem jeszcze śpiewać, więc jak możesz to porównywać — odwrócił wzrok, tracąc gdzieś po drodze oddech.

Uświadomił sobie wtedy jedną, niezwykle ważną rzecz.

— Wystarcza mi to, że jesteś.

Kochał Jisunga bardziej niż cokolwiek innego na świecie już od dnia w którym pierwszy raz się spotkali na boisku do piłki nożnej. Obiecał sobie wtedy, że nigdy nie pozwoli, by cokolwiek ich rozdzieliło — Han pomyślał dokładnie to samo, tylko odrobinę później.


« You know you make my world light up. »


❝a head full of dreams❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz